THE WARSAW INSTITUTE REVIEW
Data: 5 maja 2021 Autor:
Polityka zagraniczna Polski w erze Bidena
Otwarcie nowego rozdziału i linii współpracy w relacjach Polski ze Stanami Zjednoczonymi, tuż po rozpoczęciu prezydentury Joe Bidena w USA, determinuje bieżącą agendę zagraniczną Polski i Europy. Jednak 2021 r. to, obok oczywistych wyzwań związanych z pandemią, także rok obchodzenia jubileuszu Trójkąta Weimarskiego i Grupy Wyszehradzkiej, co będzie miało wpływ na kształtowanie agend poszczególnych państw z nową administracją Bidena. O relacjach z USA oraz wyzwaniach w zakresie bezpieczeństwa mówił Paweł Soloch, Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Jakie dostrzega Pan główne linie współpracy Polski ze Stanami Zjednoczonymi w nowej rzeczywistości – w erze prezydentury Joe Bidena?
Ścisła współpraca Polski i USA leży zarówno w interesie Warszawy, jak i Waszyngtonu. I to w naszych relacjach się nie zmienia, niezależnie od tego, kto mieszka w Białym Domu czy w Pałacu Prezydenckim przy Krakowskim Przedmieściu. Na pewno jednym z głównych kierunków będzie realizacja polsko-amerykańskiej umowy o wzmocnieniu współpracy obronnej. Wspomniany dokument, ratyfikowany w zeszłym roku przez prezydenta Andrzeja Dudę, jest popierany przez główne siły zarówno w USA, jak i w Polsce, a to daje nam pewność i stabilność – również w stosunkach z administracją prezydenta Joe Bidena. Zwiększenie zaangażowania wojskowego Stanów Zjednoczonych na wschodniej flance NATO to sprawa kluczowa nie tylko dla Polski, lecz także dla państw całego regionu.
Drugą, niezwykle cenną linią współpracy transatlantyckiej, jest Inicjatywa Trójmorza. Pozostaje ona w kręgu zainteresowań nowej administracji, która – podobnie jak poprzednia – będzie inwestować w ten projekt. Waszyngton traktuje Trójmorze w szerokim kontekście partnerstwa USA, zarówno z regionem państw zainteresowanych Inicjatywą, jak i całą Europą. Najważniejsze kierunki kooperacji to oczywiście energetyka, transport, infrastruktura cyfrowa czy bieżące wyzwania polityczne, nie tylko na Starym Kontynencie. Trójmorza od dawna nie postrzega się już jako projektu marginalnego. Możemy śmiało uznać je za jeden z filarów nowego otwarcia USA na Europę. Dowodem na to jest nie tylko przyznanie Funduszowi Trójmorza 300 mln dolarów przez Kongres, zaakceptowane już przez nową administrację, czy apele kongresmenów o coraz silniejsze wspieranie Inicjatywy przez prezydenta, lecz także nieustannie rosnące zainteresowanie najsilniejszych gospodarek globu tym międzynarodowym projektem. Odbudowanie relacji amerykańsko-europejskich nie dotyczy już tylko stosunków na linii USA–UE. Dla nas bardzo ważne jest, że Trójmorze to uzupełnienie, a zarazem nowy wymiar tych relacji.
Innym zagadnieniem, nie mniej istotnym, jest chińska aktywność w Europie. Temat Chin jest też jednym z głównych tematów w relacjach transatlantyckich USA–UE. Przypomnę, że Bruksela jeszcze przed zaprzysiężeniem prezydenta Joe Bidena podpisała umowę strategiczną z Chinami w sprawie wzajemnych inwestycji, głównie pod wpływem Niemiec i Francji. Przypomnę w tym kontekście także o dobrych relacjach prezydentów Polski i Chin, czego wyrazem były w tym roku dwie rozmowy prezydenta Andrzeja Dudy z prezydentem Xi Jinpingiem – w ramach formatu 17+1 i bilateralnego kontaktu.
Istnieje też oczywiście kwestia relacji Stany Zjednoczone–Europa, Stany Zjednoczone–Rosja. Amerykanie obserwują i przywiązują dużą uwagę do stosunków niemiecko-rosyjskich, które wyrażane są symboliczną, a zarazem konkretną inwestycją w postaci Nord Stream 2. Stanowisko Stanów Zjednoczonych jest tutaj niezmienne. Jest oczywiste, że ta inwestycja ma wymiar przede wszystkim polityczny, nie zaś ekonomiczny, ponieważ koszty budowy są olbrzymie, a jednocześnie niesie ona określone zagrożenie natury politycznej, mogące doprowadzić do eskalacji napięcia. Już wcześniej Rosja używała kwestii dostaw gazu jako nacisku na państwa w naszym regionie. Ponadto inwestycja będzie biegła wzdłuż Bałtyku, co oznacza, że Niemcy i Rosja podejmą współpracę w zakresie ochrony tej inwestycji. Może to tworzyć – nie tylko dla Polski, ale też Szwecji, Finlandii, Danii i krajów bałtyckich – niebezpieczne precedensy.
Co to oznacza?
Musimy tutaj uwzględnić, że zostanie podjęta próba resetu stosunków Stanów Zjednoczonych z krajami Europy Zachodniej, zwłaszcza relacji USA–Niemcy. I to też musimy brać pod uwagę, zarówno w kontekście obecności wojsk amerykańskich, jak i w odniesieniu do relacji Niemcy–Rosja, Niemcy–Chiny, Niemcy–Trójmorze. Jednak pewne interesy amerykańskie są oczywiste – w sprawie Chin czy Rosji raczej się nie zmienią. Należy się spodziewać działań na rzecz polepszenia czy zwiększenia współpracy amerykańsko-niemieckiej, a to będzie korzystne dla samych relacji transatlantyckich, których siłą i żywotnością ściśle zainteresowane jest Polska.
Rzeczywiście pierwsze kroki administracji Bidena wskazują na pogłębienie relacji niemiecko-amerykańskich. Mam tu na myśli np. wstrzymanie decyzji o redukcji obecności wojsk amerykańskich w Niemczech. Czy po zmianie administracji przewiduje się zmianę w relacjach polsko-amerykańskich, chociażby pod względem polityki energetycznej? Czy wpłynie to według Pana na dotychczasową politykę, np. w zakresie nakładanych sankcji na projekt Nord Stream 2?
Tutaj interesy amerykańskie i pewna wizja porządku rzeczy jest w wielu aspektach stała. Na pewno nie leży w interesie amerykańskim doprowadzenie do osłabienia więzi gospodarczych z Niemcami. To najsilniejszy ekonomicznie kraj w Europie, jeden z najpoważniejszych partnerów dla Stanów Zjednoczonych na Starym Kontynencie. Amerykanie mają zatem interes, aby Niemcy traktowały ich jako partnera znacznie ważniejszego niż Rosję. I w tym kontekście możemy umieścić kwestię Nord Stream 2.
Jednocześnie Polska poprzez swe działania stara się doprowadzić do zmniejszenia uzależnienia od rosyjskiego gazu. Jeśli chodzi o budowanie alternatywnych sposobów dostępu do źródeł energii pokazujemy, że może być inaczej. To właśnie poprzez budowę infrastruktury LNG, która docelowo ma uczynić Polskę hubem dla regionu – czyli nie tylko zabezpieczyć nasze własne potrzeby, ale też być może innych państw – udowadniamy nasz potencjał i stajemy się atrakcyjnym partnerem.
Demonstrowana przez Demokratów w USA wola poprawy stosunków z tradycyjnymi dużymi partnerami w Europie, jak Niemcy czy Francja, nie musi wcale oznaczać spadku intensywności relacji polsko-amerykańskich. Jestem przekonany, bazując m.in. na mojej bezpośredniej rozmowie z amerykańskim odpowiednikiem Jakiem Sullivanem (doradca prezydenta USA Joe Bidena ds. bezpieczeństwa narodowego), że dalej będą realizowane zarówno główne projekty, o których mówimy (np. zwiększenie obecności wojsk amerykańskich w Polsce połączone np. z kwestiami energetycznymi, wspólny pogląd wobec Nord Stream 2, wola współpracy w zakresie energii nuklearnej), jak i te związane z Trójmorzem. A tradycyjnie kwestie obecne w dialogu polsko-amerykańskim w sprawach bezpieczeństwa, odnoszące się do Ukrainy, Białorusi czy Rosji, pozostają niezmienne.
W tym roku obchodzimy dwa duże wydarzenia – 30-lecie Trójkąta Weimarskiego i Grupy Wyszehradzkiej. Chciałabym nawiązać do tej pierwszej organizacji. Wiemy, że relacje w ramach Trójkąta Weimarskiego od kilku lat nie są spójne. Sojusz francusko-niemiecki czy prorosyjska polityka we Francji kłócą się z wizją polityki zagranicznej Polski. Jaki w związku z tym istnieje plan na Trójkąt Weimarski w 30-lecie jego istnienia?
To 30-lecie odbywa się w obliczu nadchodzących jesiennych wyborów w Niemczech. Paradoksalnie z tej trójki krajów Polska na dzisiaj – w związku z zakończeniem cyklu wyborczego z co najmniej 3-letnią przerwą – jest tym partnerem, z którym można ustalać długofalowe elementy współpracy. Jakiś czas temu pojawiły się oznaki woli ożywienia trójkąta ze strony Francji. Niestety pandemia pokrzyżowała te plany. Z tego powodu nie doczekał się realizacji przedstawiony w ubiegłym roku przez prezydenta Macrona w czasie spotkania z prezydentem Dudą projekt rewitalizacji Trójkąta Weimarskiego na najwyższym szczeblu. Wcześniej wydawało się, że to Niemcy i Polska były bardziej zainteresowane współpracą niż Francja. Na pewno współpraca weimarska, właśnie w kontekście relacji Europy i USA, ma potencjał do odgrywania kluczowej roli w tym procesie.
Czy Trójkąt może stać się forum współpracy i wypracowania wspólnej agendy wobec Stanów Zjednoczonych?
Środowiska w USA związane z obecną administracją wysyłają sygnały, że widzą współpracę z Polską, która w tym zakresie również współdziała z Niemcami. Dobre byłoby zacieśnienie współpracy Polski, Niemiec i Francji, ponieważ wtedy i Waszyngtonowi będzie łatwiej to zagospodarować.
Na pewno musimy w większym stopniu zwracać uwagę na kontekst relacji USA z Europą, a także na naszych partnerów europejskich, z którymi Stany Zjednoczone najprawdopodobniej postarają się aktywizować pewne pola współpracy, nieaktywne podczas prezydentury Donalda Trumpa. Nie oznacza to jednak naszej marginalizacji. Na poziomie strategicznym Polska i USA mają wspólne interesy. Musimy jednak bardziej zwracać uwagę na kontekst europejski w naszych kalkulacjach, dążąc do utrzymania wysokiego poziomu relacji ze Stanami Zjednoczonymi.
Jaka jest istota funkcjonowania Trójkąta Weimarskiego, kiedy widzimy, że mamy dzisiaj wiele sprzecznych strategicznych interesów?
Mówiąc o sprzecznościach nie zapominajmy o przewadze strategicznych korzyści we wzajemnej współpracy. Nie zapominajmy, że wojska Francji i Niemiec są obecne na wschodniej flance NATO w ramach sojuszniczej wysuniętej obecności (Enhanced Forward Presence), a to pokazuje, że są gotowe w praktyce bronić naszego bezpieczeństwa. Oczywiście są też i pewne sprzeczności, ale istnieją one na różnych polach. Największym problemem w relacjach polsko-niemieckich jest kwestia Nord Stream 2, fakt polityczno-ekonomiczny, właśnie w takiej kolejności. Innymi słowy, Nord Stream 2 to niekorzystny przejaw – nie tylko dla Polski, ale i dla państw całego regionu – relacji niemiecko-rosyjskich. Francja to natomiast jedyne państwo UE, dysponujące bronią nuklearną, a zarazem największa gospodarka po Niemczech. Jeśli będziemy działać wspólnie, możemy wiele osiągnąć.
W kontekście poruszonego bezpieczeństwa, chciałam dopytać o armię Unii Europejskiej, o której raz na jakiś czas słyszymy w przekazach medialnych. Czy to dziś realna perspektywa, suplement czy może faktyczny indywidualny podmiot?
Dzisiaj mówienie o tym – zwłaszcza w sposób prowadzący do podważenia relacji transatlantyckich, w tym ze Stanami Zjednoczonymi – jest szkodliwe. Trzeba to sobie powiedzieć w sposób jednoznaczny – Polska uważa tak od wielu lat i nie jesteśmy w tym osamotnieni. Podobnie myślą nie tylko państwa flanki wschodniej ale także np. kraje skandynawskie. Wewnątrz Europy jest wielu sojuszników, którzy też tak to postrzegają – idea armii europejskiej, jako inicjatywy realizowanej poza NATO służy de facto osłabianiu więzi transatlantyckich, a to nie leży w interesie nie tylko Polski, ale i całej Europy. Poza tym obiektywnie nie ma ku temu żadnych przesłanek.
Trudno sobie wyobrazić by jakiekolwiek państwo poza USA mogło dać gwarancje dla całego kontynentu. Tak samo trudno sobie wyobrazić bezpieczeństwo czy budowanie pewnych mechanizmów bezpieczeństwa wojskowego w Europie bez Wielkiej Brytanii, która jest poza Unią Europejską. Podobnie, gdy patrzymy dzisiaj na nasz region czy nasze wschodnie granice i rejon Morza Bałtyckiego, to też nie wyobrażamy sobie budowania systemu bezpieczeństwa – również w wymiarze militarnym – bez współpracy z państwami nienależącymi do NATO jak Szwecja czy Finlandia, które jednocześnie rozwijają bliską współpracę wojskową ze Stanami Zjednoczonymi.
Dla większości krajów idea armii europejskiej oznaczająca brak udziału USA jest nie do przyjęcia. Funkcjonuje też przekonanie o możliwości traktowania jej jako uzupełnienia sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, ale na razie nie dostrzegam takich mechanizmów. Na dziś pole współpracy między UE i NATO to przede wszystkim inwestycje w infrastrukturę i stwarzanie procedur, które mają ułatwić przerzut i dyslokację wojsk sojuszu, zwłaszcza amerykańskich. W takim odniesieniu możemy o tym mówić, ale użycie sformułowania „armia europejska” niesie więcej szkód niż korzyści.
W tym kontekście bliższe nam wszystkim jest wzmocnienie wschodniej flanki NATO, przynajmniej z polskiej perspektywy – grupa B9, która jest zainteresowana wzmocnieniem bezpieczeństwa w regionie.
Przede wszystkim sukcesem B9 jest to, że – mimo początkowej nieufności naszych sojuszników w NATO – nasza dziewiątka przekonała ich, że po pierwsze, nie ma to żadnego efektu dzielącego czy osłabiającego NATO. Po drugie, nasz spójny głos wzmacnia w NATO zrozumienie innych sojuszników dla powagi zagrożeń i wyzwań w tej części Europy. Inicjatorami grupy są dwa państwa o zauważalnym potencjale – Polska i Rumunia, które spinają blok między Bałtykiem a Morzem Czarnym. W pewnym sensie jest to wojskowe uzupełnienie Trójmorza. Witalność inicjatywy B9, mimo rozmaitej wrażliwości i planowania, postrzegana jest całościowo, również ze względu na fakt, że rozciąga się od północy na południe. Tak olbrzymia współpraca wojskowa – w tym z głównym partnerem, Stanami Zjednoczonymi – zmniejsza ryzyko potencjalnego konfliktu zbrojnego.
Do tego trzeba dodać kraje nienależące do NATO – Szwecję i Finlandię, bo to jest właśnie ta linia zagrożenia ciągnąca się od Morza Arktycznego poprzez Morze Bałtyckie, aż do Morza Czarnego.
Pod koniec 2019 r. zainicjowaliśmy w The Warsaw Institute Review forum „B9: JACU”, które zgromadziło wszystkie ambasady stacjonujące w Warszawie z krajów B9 oraz wszystkie think tanki z tych państw. Oprócz wzmocnienia wschodniej flanki NATO wiele czasu poświęcono zagrożeniom cybernetycznym. Czy to będzie dziś najważniejsza linia zainteresowania B9?
Grupa B9 koncentruje się zarówno na tradycyjnych, jak i nowych zagrożeniach bezpieczeństwa. Myślę, że na takim etapie – na którym jesteśmy nie tylko w B9, ale w całej Europie – dostrzegalna jest różnica wrażliwości na zagrożenia hybrydowe. Kraje południowe mają doświadczenie migracyjne, kraje wschodniej flanki NATO bardziej zagrożenia tradycyjne. Jeśli chodzi o cyberbezpieczeństwo na pewno istnieją tutaj dwa fora – NATO oraz Unia Europejska. Niewątpliwie jest to rzecz, z którą musimy się spieszyć i działać na dwóch poziomach – narodowym i ponadnarodowym, chociażby regionalnym. Przyszła potencjalna wojna, z pewnością obejmie wymiar cyberprzestrzeni. Chociaż uważam, że nadal będziemy mieli do czynienia z zagrożeniami mieszanymi. Dochodzą nowe, choć stare wcale nie znikają, o czym świadczy chociażby wojna na Ukrainie.
Jesteśmy na początku 2021 r., a już wiele się dzieje na świecie. Jakie według Pana są najważniejsze wyzwania na ten rok w kontekście bezpieczeństwa?
Pandemia to temat, który będzie zajmował 80 proc. uwagi społecznej przez co najmniej 6 najbliższych miesięcy, jeśli niestety nie dłużej. Myślę, że mogą się pojawić nowe niebezpieczeństwa wynikające z niepokojów społecznych, będące efektem zmęczenia społecznego i stresu. W naszym bezpośrednim otoczeniu mamy też do czynienia z buntem społecznym przeciwko sfałszowanym wyborom na Białorusi, trwającym konfliktem rosyjsko-ukraińskim. Tam istnieje sytuacja wojny pozycyjnej, ale zawsze może gwałtownie zmienić się układ sił, tak jak pokazała to wojna w Górskim Karabachu. Nie sposób pominąć kwestii obejmujących Daleki Wschód czy Chiny. Dla Polski jednak tradycyjnie kluczowy punkt ciężkości w sprawach bezpieczeństwa będzie wiązał się z procesami mającymi miejsce bezpośrednio na wschód od naszych granic.
Dziękuję za rozmowę.
Wszystkie teksty (bez zdjęć) publikowane przez Fundacje Warsaw Institute mogą być rozpowszechniane pod warunkiem podania ich źródła.