THE WARSAW INSTITUTE REVIEW

Data: 5 lipca 2019    Autor: Jan Rokita

Relacje polsko-włoskie – konserwatywne marzenie o „rzymskiej formie”

Włochy przez lata pozostawały na marginesie zainteresowania polskiej polityki – były zbyt odległe i zbyt wysunięte na Zachód, przynależne do potężnego w Europie kręgu narodów łacińskich, a przede wszystkim zupełnie dotąd politycznie niezainteresowane. To co w ostatnich latach połączyło oba państwa to sprzeciw polskiej i włoskiej partii rządzącej wobec nadmiernych wpływów niemieckiej kultury politycznej i niemieckiego myślenia o gospodarce, dominującym zwłaszcza w obecnej praktyce instytucji europejskich, oraz większe otwarcie na wpływy, a w konsekwencji także na interesy unijnego Południa.

Matteo Salvini w Warszawie na spotkaniu z Prezesem Prawa i Sprawiedliwości Jarosławem Kaczyńskim. Źródło: TWITTER.COM/MATTEOSALVINIMI

Wyprawa Wicepremiera Włoch, Matteo Salviniego do Polski w styczniu 2019 r. na spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim, Prezesem partii Prawo i Sprawiedliwość (PiS) oraz wszczęte w tym samym czasie układy pomiędzy włoskim Ruchem Pięciu Gwiazd i polską partią Kukiz15 sprawiły, że w Warszawie pojawiło się pytanie, czego polska polityka szuka w Italii? I czy w ogóle kraj rozpościerający się między północnymi stokami Karpat oraz zimnym Bałtykiem może mieć coś istotnego i trwałego do odnalezienia na półwyspie, „ch’Appennin parte e ‚l mar circonda e l’Alpe” (jak to „geopolitycznie” ujął niegdyś w sonecie miłosnym Petrarka ). Dotąd bowiem Włochy praktycznie nie istniały jako obszar zainteresowania polskiej polityki, a polscy przywódcy państwowi z grzeczności i konwenansu prosili o spotkania ze swoimi włoskimi odpowiednikami zazwyczaj wtedy, gdy przybywali na uroczystości kościelne, albo mieli wcześniej umówioną audiencję u papieża. Z kolei z politycznej perspektywy Rzymu, Polska, a na dobrą sprawę cały obszar między Niemcami i Rosją, owszem pojawiał się czasem, ale raczej jako źródło politycznych kłopotów. Bo Warszawa albo znów razem z Waszyngtonem będzie się domagać nałożenia sankcji na Kreml, albo wespół z Berlinem popierać będzie unijną politykę restrykcji budżetowych, bezpośrednio uderzającą w interesy europejskiego Południa. Rządzący we Włoszech do roku 2016 lewicowy premier Matteo Renzi interesował się jeszcze nieco „polskimi fobiami” w kontekście szefa Rady Europejskiej Donalda Tuska, którego punkt widzenia na kwestię ochrony granic Unii Europejskiej uznawał za wyraz „braku szacunku dla narodu włoskiego”, zaś poglądy na wojnę na Ukrainie – za wynik „polskiej rusofobii”. Ale w gruncie rzeczy tak w Rzymie, jak i w Warszawie jeszcze do niedawna uznawano, że obu krajów nie łączą tak naprawdę żadne istotne interesy. Nie dziwi więc fakt, że międzyrządowe konsultacje polsko-włoskie na poziomie premierów zamarły niemal spontanicznie od 2013 roku, gdyż w istocie nie było podczas nich czego konsultować. Luigi di Maio, który końcem kwietnia po raz kolejny przyleciał do Warszawy, tym razem na przedwyborczy miting partii Kukiz15, obwieścił właśnie, że teraz owe konsultacje mają ponoć zostać wznowione.

Co prawda w Polsce co jakiś czas odżywała, i odżywa nadal (pewnie nawet bardziej niż wcześniej) idea o wyższości politycznych więzi Północ-Południe nad tymi Wschód-Zachód, dominującymi na co dzień realną treść polskiej polityki. Europejskie Południe jawi się w tej idei jako niemal „zbawcza” alternatywa dla męczącego uwikłania w zawiłe i mocno kłopotliwe relacje z Rosją i Niemcami. Można by nawet powiedzieć, że idea owa jest jakimś pokłosiem polskiej niecałkowitej zgody na status quo, jakie wytworzyło się w środkowo-wschodnim regionie Europy po upadku Związku Sowieckiego. Dwa elementy owego status quo są do pewnego stopnia dyskomfortowe dla polskiej politycznej samoświadomości. Pierwszym z nich jest ekonomiczny status peryferii potężnej gospodarki niemieckiej, który co prawda dał nie tylko Polsce, ale wszystkim krajom grupy wyszehradzkiej silny impuls wzrostu gospodarczego i drugiej industrializacji, tak bardzo pożądanej po upadku komunistycznego przemysłu w latach 90 XX wieku. Ale zarazem wytworzył (nieco podobny do Włoch) polski kompleks przekształcania się kraju w manufakturę niemieckiego przemysłu . Element drugi – to nieustanna obawa przed polityczną nieobliczalnością władców Kremla, za którą idzie świadomość całkowitej zależności własnego bezpieczeństwa od bynajmniej nieoczywistej gotowości wypełniania sojuszniczych zobowiązań obronnych przez NATO, a faktycznie przez USA. Idea budowy powiązań z Środkowym Południem Europy (zwłaszcza z Węgrami, Rumunią, Chorwacją), tak politycznych jak infrastrukturalnych, traktowana bywa jako sposób na co najmniej zrównoważenie tamtych realnych acz dokuczliwych zależności, albo nawet na wzmocnienie znaczenia Warszawy w relacjach z Berlinem i Moskwą, a także Waszyngtonem. Po wygranych w Polsce przez PiS wyborach 2015 roku idea ta przybrała polityczny kształt tzw. Inicjatywy Trójmorza (TSI).

Włochy pozostawały jednak dotąd na marginesie tego rodzaju projektów: zbyt odległe i zbyt wysunięte na Zachód, przynależne do potężnego w Europie kręgu narodów łacińskich, a przede wszystkim zupełnie dotąd politycznie niezainteresowane. Nie zmienia to faktu, że ostatnimi czasy w kręgach warszawskiej konserwatywnej inteligencji żywo dyskutowana była teza o tzw. „rzymskiej formie” polskiej tożsamości politycznej, której obrona wymagałaby istotnej korekty realnej polityki prowadzonej przez państwo polskie. Intelektualnym rzecznikiem takich idei stał się warszawski profesor Marek Cichocki. W praktyce miałoby to oznaczać postawienie tamy nadmiernym wpływom niemieckiej kultury politycznej i niemieckiego myślenia o gospodarce, dominującym zwłaszcza w obecnej praktyce instytucji europejskich, oraz większe otwarcie na wpływy, a w konsekwencji także na interesy unijnego Południa, w tym zwłaszcza włoskie. „Opowieść o Europie trzeba zacząć od Eneasza, a nie od Adenauera i Schumana, Rzym jest ważniejszy od Brukseli, a powrót Polski do Europy po czasach komunizmu jest powrotem do źródeł, do ciepła i do światła, których miejsce jest tutaj – na Południu”. Przyznać trzeba, że rządzący PiS dość przyjaźnie traktuje tego rodzaju intelektualne inspiracje. I trudno nie rozpoznać w nich pewnego pokrewieństwa ze znacznie intensywniejszą i dłużej trwającą włoską debatą na temat szkodliwości dominacji „niemieckich wartości” w Europie.

Rzecz udało się w końcu choć trochę sprowadzić na poziom politycznych realiów dopiero w roku 2018, po objęciu władzy w Rzymie przez żółto-zieloną koalicję. W całej Europie Środkowo-Wschodniej kibicowano Salviniemu, gdy ledwie w dziesięć dni po objęciu szefostwa MSW rozpoczął batalię o zablokowanie włoskich portów dla czarnoskórych i arabskich imigrantów, której symbolem stał się casus statku „Aquarius”. Rzym wystąpił tu niespodzianie w roli głównego sojusznika krajów wyszehradzkich, gdy idzie o pogląd na to, jaką rolę winna pełnić zewnętrzna granica Schengen. Niedługo potem – w czerwcu 2018, zawiązany został skuteczny, choć w swej istocie egzotyczny sojusz polsko-włoski na posiedzeniu Rady Ministrów Spraw Wewnętrznych UE, czego efektem było obalenie tzw. „bułgarskiego projektu” relokacji imigrantów wewnątrz Unii, z determinacją acz nieskutecznie bronionego do końca przez Berlin i Paryż. Egzotyczność owego sojuszu widać jasno jeśli zważyć, że Rzym wetował projekt bułgarski z tej racji, iż ograniczał on przymus relokacji do sytuacji nadzwyczajnych, takich jak kryzys 2015 roku, zaś Warszawa z racji dokładnie przeciwnej, gdyż wszelki przymus relokacji, nawet w tej złagodzonej wersji, był dla niej nie do przyjęcia. W Warszawie – skonfliktowanej mocno z Komisją Europejską pod wodzą Junckera – z satysfakcją przyjęto również włoskie kategoryczne żądanie ograniczenia funkcji kontrolnych Komisji w odniesieniu do państw członkowskich Unii, choć pamiętać warto, że Italii i Polsce idzie o „powstrzymywanie” Komisji na polach najzupełniej odmiennych. Rzym tradycyjnie chciałby, aby Komisja w końcu przestała wymuszać rygoryzm budżetowy; Polsce zaś idzie o nachalne ingerencje Brukseli w reformy wymiaru sprawiedliwości. Taktyczny sojusz polsko-włoskich interesów umocniony został propagandowy atakami mediów i polityków europejskich na żółto-zieloną włoską koalicję, którą prezydent Macron określił mianem „trądu szerzącego się nawet w krajach, w których uważaliśmy to za niemożliwe” .

Bezprecedensowy cykl konfliktów pomiędzy Rzymem i Paryżem, łamiący starą regułę wyciszania przez oba kraje wszelkich różnic w imię kulturowej solidarności narodów łacińskich, był wyjątkowo na rękę rządowi polskiemu, któremu Macron, od pierwszej chwili swej prezydentury, nie szczędził publicznych obelg i gróźb, głównie z powodu irytującej dla Francuzów wysokiej konkurencyjności polskich firm i polskich pracowników na francuskim rynku . Podobnie jak w przypadku krytyk Komisji Europejskiej, także i tym razem powody nieprzyjaźni pomiędzy Warszawą i Rzymem z jednej, a Paryżem z drugiej strony były całkowicie odmienne, ale polsko-włoski sojusz tworzył się tu wedle sprawdzonej reguły, iż wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Reszty dokonały idee meta-polityczne: zarówno Salvini, Kaczyński, jak i Orban są mocno przekonani, iż wyprowadzenie Unii z obecnego stanu zamętu możliwe będzie tylko wtedy, jeśli idea europejska zostanie na powrót pogodzona z odradzającymi się dzisiaj tożsamościami narodowymi, a tzw. „europejskie wartości” przestaną być definiowane w sposób konfrontacyjny z religią chrześcijańską. Nagłą intensywność włosko-polskich (a także włosko-węgierskich) konsultacji międzypartyjnych, w tym wizyty wicepremierów Salviniego (w PiS) i Di Maio (w Kukiz15), wywołane zostały majowym terminem wyborów europejskich i wynikającą z nich koniecznością politycznego przeorganizowania Parlamentu Europejskiego jeszcze w ciągu lata 2019 roku. Obaj włoscy wicepremierzy, a zarazem przywódcy koalicji rządowej, mają bowiem ambicje wywierania większego niż dotąd wpływu na kształt unijnych decyzji i potrzebują po temu sojuszników z dużych krajów, takich choćby jak Polska.

Tu jednak w relacje polsko-włoskie wkroczyła geopolityka, przysparzając sporych kłopotów partnerom, których sytuacja skłania do taktycznego sojuszu. Kiedy zjednoczone Włochy, jeszcze u końca XIX wieku, porzuciły rewolucyjny i „garibaldiański” punkt widzenia na swoją rolę w Europie, rychło doszły do wniosku, że ich interesy są mocno skorelowane z europejskimi wpływami Rosji. Już samo zjednoczenie kraju mogło się dokonać łatwiej przez fakt, iż po przegranej wojnie krymskiej Romanowowie obrazili się na Habsburgów, więc Włochom pozostał na polu bitwy tylko jeden i to znacznie słabszy wróg – Wiedeń. Tajny układ włosko-rosyjski zawarty w 1904 roku w Racconigi, skierowany przeciw interesom Austrii i Turcji na Bałkanach, pozostaje symbolem owego „antyideologicznego zwrotu” włoskiej polityki, która odtąd, wbrew rożnym historycznym przeciwnościom, będzie stale powracać do idei wciągnięcia Rosji w nurt wewnątrzeuropejskiej polityki. Włochy jako pierwszy kraj Zachodu złamią tabu, uznając w 1924 roku władzę sowiecką, a w czasie II wojny światowej będą konsekwentnie okazywać, iż wojna ich sojusznika Hitlera z Rosją, to nie jest w żadnym razie „włoska wojna”. W końcówce wojny uwielbiany przez Włochów szef komunistów Palmiro Togliatti przeprowadzi sławną „Svolta di Salerno”, wprowadzając (bynajmniej nie suwerennie, jak głosi legenda, ale na polecenie Stalina ) partię sowieckiej agentury do samego centrum władzy jednego z państw rodzącego się zachodniego sojuszu. I dopiero dramatyczne wydarzenia 1948 roku i późniejsza izolacja PCI sprawi, że plan Stalina-Togliattiego najzwyczajniej się nie uda. Ale już w 1960 roku chadecki prezydent Giovanni Gronchi znów będzie pierwszym szefem zachodniego kraju przybywającym do Moskwy, aby tam ogłosić powrót do starej idei włączenia Moskwy do polityki europejskiej oraz listę nowych interesów z Rosją takich koncernów, jak Eni, Fiat czy Olivetti. Chadek Gronchi zignoruje nawet potępienie jego linii przez Stolicę Apostolską, która – w sławnym kazaniu kardynała Alfredo Ottavianiego w rzymskiej Santa Maria Maggiore – oskarży go o zdradę pamięci Polaków zamordowanych w Katyniu. Po upadku Sowietów to znów Włochy będą na szczycie w Neapolu w 1994 roku inicjatorem włączenia Rosji do grupy G7, a Rzym stanie po stronie Moskwy w czasie wojny z Gruzją w 2008 roku i przeciw Polsce, gdy ta starać się będzie o lokację na swoim terytorium amerykańskiej „tarczy antyrakietowej”. Zaś premier Enrico Letta poleci do Soczi, aby tam otwierać bojkotowaną przez Zachód olimpiadę, niemal dokładnie w chwili, w której rozpoczynać się będzie rosyjska wojna hybrydowa przeciw Ukrainie.

Ten rzut oka na dzieje wielkiego marzenia zjednoczonej Italii o Rosji pozwala pojąć, iż jest to marzenie przechodzące z pokolenia na pokolenie. Zaś budzące tyle emocji w Polsce nastawienie obecnej żółto-zielonej koalicji nie jest ani niczym historycznie nowym, ani wyjątkowym, ani – co najważniejsze – nie wynika wcale z jakiegoś ideologicznego radykalizmu Ligi czy Ruchu Cinque Stelle, lecz jest po prostu trwałym dziedzictwem włoskiej myśli geopolitycznej. Liberalna opozycja w Polsce popełnia myślowy błąd, traktując zwłaszcza Ligę Salviniego, jako szczególny przypadek poparcia dla neoimperialnych poczynań Władimira Putina. Z niedawnego wydania prestiżowego włoskiego magazynu geopolitycznego „Limes” można dowiedzieć się, iż misją cywilizacyjną Italii jest „wykorzystanie obecnej sytuacji tak, aby popchnąć Rosję w stronę Zachodu, uwalniając ją z chińskich objęć”. Co więcej, okazuje się tam również, iż to Moskwa wybiera Rzym jako swojego uprzywilejowanego partnera, widząc, że jej interesy w Europie i nad Morzem Śródziemnym są powszechnie przez Zachód lekceważone. Autor tego szkicu geopolitycznego, a zarazem wydanej w 2016 roku książki „La Russia nel Mediterraneo” – Pietro Figuera z rzymskiego Istituto di Studi Politici S.Pio V, ze szczególnym naciskiem podkreśla, że co prawda obecnie rządzący w Rzymie „suwereniści” „są taktycznymi sojusznikami Kremla, ale w istocie jest to wynik trwałej postawy państwa, a nie linii jakiegoś przejściowego rządu”.

U początków swojego gabinetu premier Giuseppe Conte próbował wcielić w życie projekt głębokiej współpracy z Moskwą, licząc na zniesienie sankcji wobec Rosji oraz blokując na sugestię Kremla budowę transadriatyckiego gazociągu TAP, mającego wprowadzić do Europy gaz z Azerbejdżanu. Błąd w ocenie, jaki popełnili liderzy żółto-zielonej koalicji, polegał na wadliwym zrozumieniu intencji Ameryki. Uważali oni, że w ten sposób wpiszą w jakiś sposób Włochy w nową globalną strategię Donalda Trumpa. Nic bardziej mylnego. Kluczowa wizyta Contego w Waszyngtonie w lipcu 2018 roku była prawdziwą katastrofą. Trump „zbeształ” włoskiego premiera nie tylko za prokremlowskie ekscesy, ale także za podpisanie w Pekinie memorandum o budowie z Chińczykami systemu telekomunikacyjnego 5G, oraz. zagroził Włochom retorsjami USA w dziedzinie gospodarczej i finansowej. Efekt tamtej wizyty okazał się piorunujący. Obecnie Włochy co pół roku lojalnie głosują za sankcjami przeciw Moskwie, potwierdzają budowę Tap, kupują 90 amerykańskich myśliwców F35, udzielają poparcia inspirowanemu przez Amerykę buntowi w Wenezueli (choć protestuje tu wicepremier Di Maio), oraz świadomie próbują wiązać się głębiej z krajami wyszehradzkimi, które w Rzymie traktuje się en bloc, jako najwierniejszych sojuszników USA. Gdy idzie zaś o Chiny, to Conte zerwał wcześniejsze memorandum. Co ważne, wszystko to Włochy robią z przekonaniem, że tak naprawdę powinny robić coś dokładnie odwrotnego.

Lekcja udzielona przez Trumpa trwale oddziałuje na geopolityczną strategię żółto-zielonej koalicji. Włosi zrozumieli, że „wbrew ich wszelkim nadziejom podejście USA do Rosji niestety się nie zmieniło”, a także, iż są skazani na „podążanie za amerykańskim supermocarstwem w swoich najbardziej fundamentalnych wyborach” To bardzo charakterystyczne dla włoskiej polityki i jej swoistego poczucia niepełnej suwerenności. Jest jakaś zasadnicza różnica podejścia pomiędzy Italią i Polską, gdy idzie o uznanie amerykańskiego przywództwa w imię podstawowych racji własnego bezpieczeństwa. W Polsce istnieje obawa, że Ameryka może w razie czego nie wywiązać się ze swoich zobowiązań w tej dziedzinie, stąd usilne parcie na coraz mocniejszą obecność US Army i amerykańskich instalacji wojskowych na polskim terytorium. Włoska polityka żyje natomiast sui generis „kompleksem”, polegającym na przekonaniu, iż Italia powinna w gruncie rzeczy podążać całkiem innym kursem, ale nie może, ze względu na własną słabość, zwłaszcza finansową, która czyni ją zależną od kontrolowanych przez USA międzynarodowych instytucji finansowych. Nawet względnie pozytywne dla Włoch ratingi agencji Fitch z lutego 2019 traktowane są w Rzymie jako dowód „zadowolenia” Ameryki, które jednak w każdej chwili mogłoby się przecież zmienić. Obecna kalkulacja rządu Contego idzie zatem w tym kierunku, aby wykorzystać te możliwości, jakie daje aktualna polityka amerykańska. Włoscy analitycy są w większości przekonani, że europejskim celem Trumpa jest przeciwdziałanie zarówno wpływom rosyjskim, jak i niemieckim na kontynencie, w imię tych samych zasad, które kazały Amerykanom interweniować zbrojnie w Europie w obu wojnach światowych. O ile więc w kwestii Rosji (a także zresztą Chin) Rzym próbuje wykazać w czynach (niekoniecznie w słowach) subordynację wobec Waszyngtonu, o tyle w kwestii Niemiec może zechcieć wykorzystać okazję, aby skonfrontować się z Berlinem, zwłaszcza na najważniejszym dla Italii polu: reformy strefy euro, europejskiej współodpowiedzialności za długi i zgody na poluzowanie budżetowe. Włosi liczą tu nawet na to, że w razie jakichś unijnych (tzn. w istocie niemieckich) retorsji finansowych, mogliby liczyć na kompensację i ratunek ze strony Ameryki.

Widać teraz jak na dłoni głębokie odmienności i kolizje geopolityki we włoskim i w polskim wydaniu. W Rzymie traktują Polskę jako część jądra „europejskiego imperium USA” i chcieliby, aby Waszyngton wpłynął na swego młodszego alianta tak, aby ten nie trzymał się kurczowo niemieckiej strategii finansowego dyscyplinowania unijnego Południa. Ale w Polsce pod władzą PiS odniesienie do Niemiec jest mocno ambiwalentne. Polityczna retoryka partii rządzącej bywa mocno antyniemiecka, tak z racji niewygasłej traumy hitlerowskiej okupacji, jak i silnego syndromu „niemieckiej manufaktury”, lecz gdy idzie o pogląd na integrację europejską, Warszawa i Berlin idą od lat ręka w rękę, zwłaszcza gdy chodzi o sprzeciw wobec budowania zróżnicowanych kręgów integracji i rygorystyczne reguły fiskalne. Niedawne mocne deklaracje polskiego szefa dyplomacji nie zostawiają tu Włochom większych nadziei: „Nie dopłacać do tych, którzy wymagają reform”. W razie ostrego sporu z Berlinem na tle reguł strefy euro, do jakiego dojść może w razie pogłębiającej się znów dekoniunktury gospodarczej, Rzym nie może liczyć na Polskę, ani w ogóle na Środkowo-Wschodnią Europę jako całość, bowiem prawdopodobnie bez wątpliwości stanie ona po stronie Niemiec. Z kolei w Warszawie nieprzezwyciężalna pozostaje nieufność co do włoskiego poglądu, iż większy wpływ Moskwy na Europę jest skorelowany ze wzrostem znaczenia Włoch i możliwością wybicia się na wyższy poziom suwerenności względem Ameryki. Nawet, jeśli polityczny pragmatyzm każe kolejnym rządom w Rzymie, bez względu na ich ideową orientację, z niechcianej konieczności podążać za wskazówkami Waszyngtonu w kluczowych materiach światowej polityki. Obie strony nie są bowiem w stanie przezwyciężyć swych naturalnych ograniczeń geopolitycznych, czyli radykalnie odmiennej geografii oraz kompletnie odrębnych dziedzictw własnej polityki państwowej. Italia nie stanie się częścią żadnego wyimaginowanego „korytarza bałtycko-adriatyckiego” pozostając na marginesie rozwijających się powoli projektów Trójmorza. A marzenia polskich inteligentów o przekuciu „rzymskiej formy” na realne kształty polityczne pozostaną iluzjami. To co realne, to sprzeciw partii rządzących dziś w Rzymie i Warszawie wobec nadmiernych uroszczeń Komisji Europejskiej oraz wspólne bliżej niesprecyzowane nadzieje na pogodzenie idei europejskiej z ideą narodową oraz z religią. Na czas trwającej w Unii Europejskiej wojny ideologicznej – to całkiem silna platforma współpracy, ale nie zakorzeniona w głębokich i trwałych geopolitycznych interesach.

All texts published by the Warsaw Institute Foundation may be disseminated on the condition that their origin is credited. Images may not be used without permission.

Powiązane wpisy
Top