Data: 28 sierpnia 2020 Autor: Maciej Śmigiel

„Porozumienie Abrahama” i symboliczny koniec epoki

W czwartek 13 sierpnia 2020 roku świat obiegła wiadomość o porozumieniu na linii Izrael-Zjednoczone Emiraty Arabskie i normalizacji wzajemnych stosunków. Wydarzenie to, w którym pośredniczyły Stany Zjednoczone z Donaldem Trumpem na czele, zostało nazwane „Porozumieniem Abrahama” i chociaż nie jest to pierwszy raz, kiedy Izrael nawiązuje oficjalne stosunki dyplomatyczne z krajem arabskim, i tak możemy mówić o swego rodzaju przełomie. W wymiarze symbolicznym mamy do czynienia z końcem pewnej epoki i paradygmatu „Izrael kontra kraje arabskie”, który kształtował rzeczywistość stosunków międzynarodowych na Bliskim Wschodzie od niemal 70 lat.

ŹRÓDŁO: WIKIMEDIA COMMONS

Bliski Wschód w świadomości publicznej poniekąd słusznie kojarzony jest jako rejon, mówiąc eufemistycznie, nie wolny od konfliktów, z czego jednym z najbardziej istotnych i ciągnących się od lat jest ten dotyczący Izraela i Palestyny. Nie wchodząc w szczegóły, o których można by się rozpisywać godzinami, wystarczy wspomnieć, że w 1948 roku, kiedy proklamowano państwo Izrael, okoliczne państwa arabskie nie uznały tego faktu i taka sytuacja w większości przypadków utrzymuje się do dzisiaj. Zjednoczone Emiraty, jak już wspomniano, nie są jednak pierwszym krajem arabskim, który zdecydował się na normalizację stosunków z tym krajem. Pierwszym był oczywiście Egipt i słynne porozumienie z Camp David z 1978 roku, pionierskie i przełomowe również pod tym względem, że od samego początku to właśnie Egipt był wiodącym państwem koalicji antyizraelskiej zarówno przez fakt bezpośredniego sąsiedztwa, siły militarnej i znaczenia w regionie. Sygnatariusz owego porozumienia, prezydent Anwar as-Sadat, swoją nowatorskość przypłacił najpierw izolacją ze strony innych państw regionu (m.in. na ponad 10 lat wykluczenie Egiptu z Ligii Państw Arabskich), a następnie życiem, w wyniku zamachu z 1981 roku, motywowanego głównie normalizacją stosunków z Izraelem. Kolejnym krajem, który zdecydował się na taki krok, była Jordania w roku 1994, jednak w przypadku Królestwa Haszymidzkiego sytuacja geopolityczna wyglądała już zupełnie inaczej (Porozumienia z Oslo) i nie miały miejsca takie konsekwencje, jak sankcje czy zamachy ekstremistów. Tym razem sprawa wygląda niemal identycznie i decyzja Emiratów nie spotkała się ze zbaczącym oburzeniem pozostałych krajów arabskich. Ciężko natomiast wyrokować, jak wpłynie to na wzrost zagrożenia terrorystycznego ze strony radykałów.

Fakt podpisania porozumienia na pewno ma związek z rosnącymi ambicjami Emiratów i chęci odgrywania coraz większej roli w regionie. Wpisuje się również w serię „przełomowych” wiadomości, jakie miały miejsce w ostatnim czasie, jak wysłanie pierwszej arabskiej sondy kosmicznej na Marsa (Al-Amal, czyli Nadzieja, wystartowała 19 lipca br.), czy niedawne uruchomienie pierwszej komercyjnej arabskiej elektrowni jądrowej Barakah. Wszystkie te wydarzenia można rozpatrywać w szerszym kontekście przemian gospodarczych i społecznych w krajach Zatoki Perskiej, które mają wpływ także na sposób prowadzenia polityki międzynarodowej.

Zmiana ta jest istotna, choć samo porozumienie jest raczej jej symbolicznym ukoronowaniem i potwierdzeniem faktycznego stanu rzeczy, a nie wytyczeniem zupełnie nowej polityki. Od dawna bowiem można było zaobserwować, że sunnickim państwom arabskim z Arabią Saudyjską i właśnie Emiratami na czele o wiele bardziej zaczyna zależeć na powstrzymywaniu regionalnych aspiracji szyickiego Iranu czy „neoosmańskiej” Turcji niż na walce z „syjonistycznym okupantem Palestyny”. Wątek palestyński co prawda pojawił się w całej tej historii, od razu podano do wiadomości, że ceną za normalizację stosunków będzie porzucenie przez Izrael planów aneksji okupowanych od 1967 roku terenów. Jest to niewątpliwie bardzo pozytywna kwestia, urzeczywistnienie tych planów nie przyniosłoby niczego dobrego, nie zmienia to jednak faktu, że po stronie izraelskiej nie oznacza to tak naprawdę żadnych ustępstw, a powrót i ugruntowanie poprzedniego status quo w kwestii palestyńskiej, w którym sytuacja samych Palestyńczyków i tak, mówiąc delikatnie, nie należy do najlepszych. Zaniechanie planów aneksji było więc raczej tylko pretekstem, a stan faktyczny wygląda raczej tak, że koncepcja „two-state solution” jest już w zasadzie martwa, a Palestyńczycy zostali po raz kolejny rozegrani w globalnej grze i zostawieni sami sobie. Niemniej, porozumienie emiracko-izraelskie sprawiło także, że przynajmniej w przyszłych negocjacjach dotyczących kwestii palestyńskiej ZEA również będą stroną, zajmując niejako miejsce zmarginalizowanego przez problemy wewnętrzne Egiptu. Pytanie jednak, czy nie ma to głównie wymiaru prestiżowego, skoro Izrael dostał jasny sygnał, że sprawa palestyńska nie stanowi już aż takiej przeszkody w nawiązywaniu relacji dyplomatycznych w regionie i wychodzeniu z izolacji.

Wesprzyj nas

Jeżeli przygotowane przez zespół Warsaw Institute treści są dla Państwa przydatne, prosimy o wsparcie naszej działalności. Darowizny od osób prywatnych są niezbędne dla kontynuacji naszej misji.

Wspieram

Porozumienie jest zatem symbolicznym końcem paradygmatu stosunków międzynarodowych na Bliskim Wschodzie opartych na konsekwentnej opozycji państw arabskich wobec Izraela. Punkt ciężkości już od kilku lat przesuwał się z konfliktu „arabsko-żydowskiego”, czy nawet „muzułmańsko-żydowskiego” na stary jak sam islam konflikt sunnicko-szyicki, który choć częściowo „unarodowiony” przez fakt, że główna twarzą szyizmu jest niearabski Iran, to wciąż toczący się w dużej mierze w formie zastępczych wojen domowych w arabskich Syrii oraz Jemenie, w których kwestie wyznaniowe mają wpływ na kształt walczących stron. W ostatnich latach ujmowaniu rywalizacji regionalnych, bliskowschodnich mocarstw w ramy religijne zaczęło jednak przeczyć coraz częstsze kontestowanie przez kraje arabskie rosnącej potęgi i znaczenia sunnickiej Turcji oraz wzajemnie konflikty interesów. Pomimo więc faktu, że przywódcy emiraccy, saudyjscy czy egipscy, tworzący główny trzon omawianego obozu, odwołują się nierzadko do „arabskości” przeciwstawionej „tureckości” czy „perskości”, to istotą rywalizacji są oczywiście przede wszystkim właśnie sprzeczne interesy. Izrael natomiast z oczywistych względów zainteresowany jest osłabianiem Iranu oraz (z nieco mniej oczywistych) Turcji, najbardziej aktywnego adwokata sprawy palestyńskiej w ostatnim czasie, co w połączeniu ze wspólnym sojusznikiem zarówno Tel Avivu jak i wspomnianych krajów arabskich, tj. USA, musiało prędzej czy później doprowadzić do powstania wspólnego frontu, czego ukoronowaniem jest niedawna normalizacja stosunków. Co prawda również na łamach Warsaw Institute pojawiały się głosy, że ZEA mogą tak naprawdę współpracować z Iranem chociażby w kwestii libijskiej, niemniej, jeśli spróbujemy wskazać najczęściej pojawiający się wątek w komentarzach dotyczących „porozumienia Abrahama”, to będzie to właśnie wspólne izraelsko-emirackie zagrożenie w postaci Teheranu.

Sprawa amerykańska, czy też raczej sprawa sukcesji w Białym Domu, to również jeden z czynników, który mógł wpłynąć na zawarcie porozumienia. Nie da się ukryć, że administracja Trumpa należy do najbardziej przychylnych Izraelowi w historii. Trend ten może się jednak zupełnie odwrócić w przypadku porażki urzędującego prezydenta w listopadowych wyborach i zwycięstwie Joe Bidena, który prawdopodobnie prowadziłby politykę bliskowschodnią bardziej w stylu Obamy. Również Zjednoczone Emiraty Arabskie za sprawą chociażby wojny w Jemenie mają wśród Demokratów gorszy PR. Normalizacja stosunków ma więc również służyć poprawie wizerunku obu krajów i wzajemnym zabezpieczeniu się w przypadku potencjalnej zmiany w Waszyngtonie.

Porozumienie emiracko-izraelskie, choć ogłoszone trochę niespodziewanie, w istocie nie jest wielkim zaskoczeniem biorąc pod uwagę obecną sytuację geopolityczną w regionie. Fakt ten ma wymiar bardziej symboliczny i formalizuje procesy, które mają miejsce na Bliskim Wschodzie już od jakiegoś czasu. Bardzo prawdopodobne, że wkrótce usłyszymy o podobnych krokach podjętych przez inne kraje arabskie, chociażby przez Oman czy Bahrajn. Na pewno nie będzie to jednak Arabia Saudyjska, która choć posiada jeszcze bardziej zbieżne interesy z Izraelem niż ZEA, to ze względów „religijno-wizerunkowych” nie podejmie takich działań. Niemniej, prawdopodobnie będzie je cicho wspierać w przypadku pozostałych państw, a w przypadku potrzeby kontaktu ze stroną izraelską ma teraz wygodnego pośrednika. Porozumienie w jakimś stopniu na pewno przyczyni się do względnej stabilizacji sytuacji w regionie przynajmniej w kilku punktach, jednak w szerszym kontekście wciąż kluczową kwestią pozostaje kwestia Palestyny i tak długo, jak ta sprawa nie zostanie unormowana z uszanowaniem praw samych Palestyńczyków, tak długo nie będzie pełnego pokoju na Bliskim Wschodzie.

All texts published by the Warsaw Institute Foundation may be disseminated on the condition that their origin is credited. Images may not be used without permission.

Powiązane wpisy
Top