THE WARSAW INSTITUTE REVIEW
Data: 5 lipca 2019 Autor: dr Krzysztof Rak
Francusko-niemiecki dysonans strategiczny
Na zewnątrz wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku. Politycy celebrują hucznie uroczystości rocznicowe. 22 stycznia 2019 roku Emmanuel Macron i Angela Merkel uroczyście odnowili traktat elizejski. Jednak nawet niezbyt uważny obserwator polityki europejskiej wie, że ze słynnego „motoru integracji” nie pozostało już nic, a przywódcy obu krajów nie są w stanie uzgodnić nawet ogólnych podstaw wspólnej strategii.
Traktatowe ogólniki
Nowy traktat miał symbolizować nowy początek; stanowić sygnał, że Paryż i Berlin nadal są zdolne sprawować funkcję europejskiego dyrektoriatu. Jednak gdy bliżej przyjrzeć się zapisom tego dokumentu, rzuca się w oczy koncepcyjna pustka. Strony co prawda zadeklarowały w preambule, że „nadszedł czas, aby stosunki dwustronne podnieść na wyższy poziom”, ale poza pewnymi od lat powtarzanymi ogólnikami, nie przedstawiły nowych pomysłów. Typowy dla tego traktatu jest jego pierwszy artykuł:„Obydwa państwa pogłębiają swoją współpracę w polityce europejskiej. Opowiadają się za skuteczną i silną Wspólną Polityka Zagraniczną i Bezpieczeństwa i wzmacniają i pogłębiają Unię Gospodarcza i walutową. Starają się dokończyć dzieła budowy wspólnego rynku, dążą do konkurencyjnej, opartej na silnej bazie przemysłowej Unii jako podstawie dobrobytu i wspierają gospodarczą, podatkową i społeczna konwergencję jak również zrównoważony rozwój we wszystkich jego wymiarach”.Podobny styl i treść charakteryzuje większość kolejnych 27 artykułów. Nieco konkretów zawiera rozdział dotyczący polityki bezpieczeństwa. Zgodzono się w nim, że trzeba wzmocnić zdolności Europy do tego, aby samodzielnie mogła działać na arenie międzynarodowej. Powołano nową wspólną instytucję: Francusko-Niemiecką Radę Obrony i Bezpieczeństwa.Wydaje się, że w dokumencie tym najważniejszy jest to, czego w nim nie zawarto. A mianowicie wspólnej wizji przyszłości Unii, która jednocześnie byłaby odpowiedzią na trapiące ją problemy: kryzys strefy euro czy kwestie migracyjne. A brak ów oznacza po prostu, że Francja i Niemcy nie osiągnęły porozumienia w sprawie strategii polityki europejskiej.
Macrona gra o życie
Na takim porozumieniu bardzo zależy prezydentowi Francji Emmanuelowi Macronowi. Uważa on bowiem, że zmiana dotychczasowej polityki unijnej pomoże mu w rozwiązaniu problemów trapiących jego kraj. Nie ulega wątpliwości, że jego polityczna przyszłość zależeć będzie od tego czy uda mu się przeforsować swoje europejskie pomysły, ponieważ próby reform gospodarczych i społecznych zakończyły się spektakularną klęską, w postaci chociażby protestu „żółtych kamizelek”). Dlatego z taką konsekwencją namawia do ich realizacji Niemcy, bez których nie uda mu się ich wprowadzić w życie. Jego generalna idea polega na tym, ażeby przekazać więcej kompetencji na poziom ponadnarodowy, tak aby instytucje unijne obarczyć problemami, z którymi nie radzą sobie rządy państw członkowskich. W szczególności Macron chciałby rozwiązać problem systemowej dysfunkcjonalności strefy euro, której efektem jest podział Unii na tonące w długach i nierozwijające się kraje południa, do których coraz bliżej jest Francji i na całkiem przyzwoicie prosperujące kraje wierzycielskie północy pod wodzą Niemiec. Symbolem tego kryzysu jest niemiecka nadwyżka handlowa, która w dużej mierze jest skutkiem jednolitej waluty. Francuski prezydent, idąc za radą ekonomistów, którzy nie są zaślepieni dogmatami neoliberalizmu (np. Stiglitz) chciałby przeciwdziałać podziałowi UE na wierzycieli i dłużników poprzez stworzenie mechanizmu potężnych transferów finansowych z krajów bogatych (wierzycieli) do biednych (dłużników) i przekształcić strefę euro w tzw. unię transferową. Dlatego nawołuje do tego, aby powołać wspólny budżet strefy euro pod zarządem unijnego ministra finansów (wykład na Sorbonie, wrzesień 2017 r.). Angela Merkel mniej lub bardziej asertywnie odrzucała tego rodzaju propozycje, ponieważ nie wyobrażała sobie, że Niemcy będą przeznaczać rokrocznie kolejne dziesiątki miliardów euro na biedne południe. Z tego powodu Macron zmienił taktykę. W swoich wystąpieniach nie żąda obecnie pieniędzy od najbogatszych, lecz dąży do intensyfikacji współpracy unijnej, do jej scentralizowania i zbiurokratyzowania poprzez powołanie kolejnych nowych ponadnarodowych instytucji. Zapewne zakłada, że pogłębienie współpracy politycznej i instytucjonalnej w ostatecznym rachunku wymusi wzrost wydatków państw członkowskich do budżetu UE. Wyrazem tego podejścia jest artykuł, jaki prezydent Macron opublikował na początku marca 2019 r. w najważniejszych gazetach europejskich, postulujący nowe europejskie Odrodzenie. Wrogami i winnymi kryzysów dręczących Europę czyni on nacjonalistów. Nota bene, ta skrajnie ideologiczna diagnoza jest absurdalna na pierwszy rzut oka, albowiem jej konsekwencją jest to, że owych mitycznych nacjonalistów trzeba by uznać za winnych rozkładu strefy euro i kryzysu migracyjnego. Receptą na knowanianacjonalistów ma być „budowa tego odrodzenia [Europy] wokół trzech ambicji: wolność, opieka i postęp” poprzez stworzenie szeregu nowych instytucji europejskich: Europejskiej Agencji Ochrony Demokracji, Europejskiego Urzędu ds. Azylowych, Europejskiej Rady Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Europejskiej Rady Bezpieczeństwa, Europejskiego Banku Klimatycznego, Europejskiej Inspekcji Sanitarnej i Europejskiej Rady ds. Innowacji. Trzeba zauważyć, że większość tych rad i urzędów już istnieje, tylko nosi trochę inne nazwy od zaproponowanych przez Macrona (czym np. różniłaby się Europejska Rada Bezpieczeństwa Wewnętrznego od istniejącej obecnie Rady ds. Wymiaru Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych?) Na koniec prezydent Francji zaproponował zwołanie Konferencji dla Europy w celu przygotowania nowego traktatu unijnego.Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że polityka europejska Paryża sprowadza się do przekonania: więcej biurokracji i ideologii, a problemy rozwiążą się same.
Niemiecka gra na przeczekanie
Berlin mógłby nie odpowiadać na tak mało poważne i niekontrowersyjne, jeśli idzie o niemieckie interesy, propozycje. Mógłby starać się je przemilczeć, albo przynajmniej zadeklarować chęć dyskusji, po to aby ratować twarz i powagę francuskiego prezydenta. Tymczasem nowa przewodnicząca CDU Annegret Kramp-Karrenbauer (nazywana AKK) odpowiedziała Macronowi już po kilku dniach, publikując artykuł zatytułowany „Getting Europe right”. Na pierwszy rzut oka widać, że AKK stara się odideologizowaćeuropejski dyskurs. Nie gromi, jak Macron, ex cathedra nacjonalistów. Zamiast tego jako oponentów wskazuje na populistów, jakkolwiek częściowo i pośrednio przyznaje im rację twierdząc, że „w zbliżających się wyborach do Parlamentu Europejskiego nie może chodzić o obronę niedoskonałego status quo dzisiejszej UE przed oskarżeniami populistów”. Następnie zaś expressis verbis odrzuca: europejski centralizm, europejski etatyzm, uwspólnotowienie długów, europeizację systemów socjalnych i płacy minimalnej. A więc otwarcie i zdecydowanie kwestionuje pomysły Macrona, nie pozostawiając w zasadzie żadnego pola do przyszłego francusko-niemieckiego kompromisu. Na dodatek odrzuca zmiany w europejskich traktatach, sugerując, że stoją za nimi „proeuropejski elity”, a nie społeczeństwa europejskie. Co więcej, AKK zrywa z dotychczasowym stanowiskiem CDU, które szukało recepty na kryzysy UE w kolejnych próbach pogłębiania procesów integracyjnych pod hasłem: „więcej Europy!”. Z wizji nowej przewodniczącej CDU przebija, dawno nie słyszany w Niemczech twardy realizm. Warto więc przywołać jej najważniejsze stwierdzenie:„Żadne europejskie superpaństwo nie jest w stanie osiągnąć celu, jakim jest Europa zdolna do działania. Instytucje europejskie nie mogą sobie jednak rościć prawa do wyższości nad współpracą rządów krajowych. Nowa Europa nie może powstać bez państw narodowych: to one wnoszą legitymację demokratyczną i identyfikację. To państwa członkowskie formułują i łączą własne interesy na szczeblu europejskim, co Europejczykom nadaje właśnie ich międzynarodowej wagi. Europa musi skupić się na pomocniczości i indywidualnej odpowiedzialności państw narodowych, a jednocześnie być w stanie działać we wspólnym interesie. Nasza Europa powinna opierać się zatem na dwóch równych filarach: metodzie międzyrządowej i metodzie wspólnotowej. Jednocześnie powinniśmy podejmować decyzje, które należało podjąć dawno temu i znosić anachronizmy. Obejmują one koncentrację działalności Parlamentu Europejskiego do Brukseli i opodatkowanie dochodów urzędników UE.” Europejski realizm w poglądach AKK jest niewątpliwie cnotą, ale w jej wystąpieniu nie ma odpowiedzi na najważniejszą kwestię, jaką jest rozwiązanie kryzysu strefy euro. I to jest jego podstawowa słabość. Ekonomiści wydają się zgadzać, że w najbliższym czasie eurostrefa nie stanie się optymalnym obszarem walutowym. A jeśli tak, to aby zapobiec nieprzewidywalnemu w skutkach krachowi, trzeba wybrać jedno z dwojga: zbudować unię transferową (jak chce Macron) lub doprowadzić do kontrolowanej dekompozycji euro strefy (np. dzieląc ją na dwa obszary walutowe, jeden skupiający bogatych wierzycieli, drugi – biednych dłużników). A zatem AKK, w odróżnieniu od Macrona, nie przedstawia żadnej recepty, która mogłaby uratować Europę przed eurokrachem.
Co dalej?
Odpowiedź AKK na wystąpienie Macrona, jakkolwiek podana w stosunkowo łagodnej i dyplomatycznej formie, nie pozostawia wątpliwości: w najbliższym czasie niemożliwy jest francusko-niemiecki kompromis w sprawach fundamentalnych, dotyczących przyszłości Europy. To bardzo zła wiadomość dla Macrona, gdyż w ten sposób znalazł się on w politycznym potrzasku. Jest on dziś zbyt słaby, aby dokonać odważnej samodzielnej reformy, która doprowadziłaby do zwiększenia konkurencyjności francuskiej gospodarki i obniżenia kosztów socjalnych francuskiegowelfare state. Społeczeństwo francuskie nie chce reform i gotowe jest podjąć quasi-rewolucyjne kroki przeciwko tym politykom, którzy zaangażowaliby się w trudne i bolesne zmiany. W tej sytuacji Macronowi pozostaje więc uznanie status quo, rezygnacja z polityki i skupienie się na tym, w czym wydaje się najlepszy, czyli na własnym wizerunku. Dlatego prawdopodobnie nie będzie próbował stawić czoła głównemu wyzwaniu, któremu od dziesięcioleci stara się sprostać francuska polityka europejska: nadmiernej potędze Niemiec. Przypomnijmy, że integracja europejska, a potem traktaty elizejskie, miały służyć kontroli Paryża nad rosnącą w siłę Republiką Bońską. Gdy te stosowane przez de Gaulle’a metody wyczerpały swoją skuteczność, Francuzi w latach 70. XX wieku zdecydowali się na równoważenie wpływów niemieckich w Europie i dlatego dali zgodę na wejście Wielkiej Brytanii do Wspólnot Europejskich. Z kolej w latach 90. po zjednoczeniu Niemiec postanowili zmniejszyć ich potęgę zastępując niemiecka markę euro. A zatem Francuzi starali się rozwiązać problem nadmiernej potęgi mocarstwowej Niemiec stosując dwie metody: polityczno-gospodarczego wiązania ich ze sobą lub – rzadziej – starając się stworzyć odpowiedni układ równowagi sił w Europie. Te sposoby dziś nie zdają już egzaminu, gdyż Francja tak związała się ze swoim wschodnim partnerem, że nie potrafi uwolnić się z niemieckiego uścisku, który jest na tyle silny, że Paryż nawet nie próbuje balansować w Europie. A przecież mógłby równoważyć wpływy niemieckie budując silne więzi z Waszyngtonem (szczególnie po tym, gdy Trump zarzucił politykę „partnerstwa w przywództwie” z Berlinem), z zadłużonymi krajami południa eurostrefy (mógłby być ich naturalnym liderem pod hasłem walki z niemiecką nadwyżką handlową), czy chociażby ożywić tradycyjny sojusz z krajami środkowoeuropejskimi. Skoro to tak oczywiste, to dlaczego francuski prezydent tego nie robi? Warto podkreślić, że teoretycznie taką opcję miał również poprzednik Macrona – Nicolas Sarkozy, ale również z niej nie skorzystał. Ten przypadek wskazuje, że mamy do czynienia z przyczyną systemową. Francja nie próbuje równoważyć wpływów Niemiec, nie dlatego, że ma nierozsądnych i ślepych polityków, ale dlatego, że nie może. Padła ofiarą swojej własnej polityki; tak silnie związała Niemcy ze sobą, że dziś siła tych więzów powoduje, że to Niemcy kontrolują słabą Francję, a nie na odwrót. Skomplikowane strategie polityczne prowadzą często do skutków odwrotnych od zamierzonych. Dokładnie tak było ze strefą euro. Mitterand narzucając Kohlowi euro chciał ograniczyć rosnące wpływy zjednoczonych Niemiec. W efekcie dziś niemiecka gospodarka ma w Europie pozycje hegemoniczną, czego symbolem jest trwała niemiecka nadwyżka handlowa. Trudno się dziwić, że niemieckie elity polityczne zdecydowanie odrzucają ryzykowne francuskie pomysły reform. Jak najdłuższe utrzymanie status quo jest w ich interesie, gdyż mają komfortowe warunki rządzenia, rozporządzając zrównoważonym budżetem. Z ich perspektywy każda zmiana będzie zmianą na gorsze. Taka polityka Niemiec znajdzie poparcie innych państw wierzycieli, które są beneficjentami kryzysu strefy euro.Paradoksalnie utrzymanie obecnego stanu jest również na rękę elitom rządzącym w zadłużonych krajach południa. Odważne i zarazem bolesne społecznie reformy będą oznaczały kres ich władzy pod warunkiem, że zachowane zostaną demokratyczne reguły gry. Istotnym beneficjentem obecnego kryzysu eurostrefy są nowe kraje członkowskie UE, które nie przyjęły euro. Wspólna waluta z pewnością drastycznie ogranicza rozwój i dobrobyt krajów europejskiego południa. Nota bene, są i tacy ekonomiści, którzy twierdzą, że spowalnia ona wzrost gospodarczy Niemiec i krajów wierzycielskich (Hans Werner Sinn). A to oznacza, że takie kraje, jak Polska czy Czechy, dzięki systemowemu kryzysowi euro, szybciej osiągną granicę średniej unijnej PKB. Prawie wszyscy zainteresowani są w utrzymaniu status quo. Wynika to z oportunizmu europejskiej klasy politycznej, dla której zmiany mogłyby oznaczać kres ich władzy. Tyle tylko, że stan ów nie będzie trwał wiecznie. Przyczyny kryzysów trapiących Europę nie zostały wyeliminowane. Nadal największą miną podłożoną pod UE pozostaje wspólna waluta. Eurostrefa jak nie była, tak nie jest, optymalnym obszarem walutowym. Prędzej czy później przebieg cyklu koniunkturalnego doprowadzi do ogólnoeuropejskiego krachu o nieprzewidywalnych skutkach. Politycy europejscy stłukli jednak termometry i udają, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Wszystkie teksty (bez zdjęć) publikowane przez Fundacje Warsaw Institute mogą być rozpowszechniane pod warunkiem podania ich źródła.