THE WARSAW INSTITUTE REVIEW
Data: 5 lipca 2019 Autor: Mateusz Kubiak
Armenia: pierwszy rok Paszinjana
Przed rokiem miał miejsce jeden z najważniejszych punktów zwrotnych we współczesnej historii Armenii: wiosną obywatele masowo wyszli na ulice, odbierając władzę rządzącej od dwóch dekad Republikańskiej Partii Armenii. Nowo wybrany rząd stara się łączyć agendę dogłębnych reform z sojuszem z Rosją, co rodzi jednak nieufność ze strony Moskwy. Armeńskie władze aktywizowały też dialog ze stroną azerbejdżańską ws. Górskiego Karabachu, co nie oznacza jednak, że należy spodziewać się osiągnięcia porozumienia w tej kwestii.
Mija właśnie rok od masowych protestów, które doprowadziły do rezygnacji z urzędu premiera rządzącego przez wiele lat krajem (2008-2018) Serża Sarkisjana i przejęcia władzy przez lidera ulicznych demonstracji Nikola Paszinjana. Bezpośrednim następstwem tych wydarzeń stały się przedterminowe wybory parlamentarne (9 grudnia 2018 roku), które ostatecznie dopełniły procesu zmiany władzy i pozwoliły na przełamanie dwudziestoletniego monopolu Republikańskiej Partii Armenii (HHK) na rządy w kraju.
Nowa ekipa pod przewodnictwem Nikola Paszinjana głosi konieczność gruntownej sanacji kraju, opowiadając się jednocześnie za polityką kontynuacji na arenie międzynarodowej. Choć rząd ten otrzymał ogromny kredyt zaufania (zarówno w kraju, uzyskując większość konstytucyjną w wyborach, jak i zagranicą – Armenia została chociażby uznana za „kraj roku” przez opiniotwórczy The Economist), już teraz zaczyna być rozliczany ze swoich działań. Co do tej pory udało się osiągnąć Paszinjanowi i co proponuje on w kwestii relacji z Rosją oraz wciąż tlącego się konfliktu o Górski Karabach?
Pełzająca rewolucja
Bezpośrednią przyczyną ubiegłorocznej rewolucji stał się swoisty „manewr konstytucyjny” w wykonaniu kończącego wówczas drugą (ostatnią możliwą) kadencję prezydencką Serża Sarkisjana, który najpierw doprowadził do przeniesienia uprawnień głowy państwa na osobę premiera kraju, a w kwietniu 2018 roku – wbrew uprzednim zapowiedziom – został nominowany na urząd szefa rządu. Był to czynnik, który ostatecznie pozwolił wyprowadzić na ulice Erywania i innych miast tłumy ludzi. Mimo to należy podkreślić, że rewolucyjne nastroje narastały w Armenii już od dawna.
De facto przez cały okres swojej obecnej państwowości Armenia znajduje się w permanentnym kryzysie. U źródeł takiego stanu rzeczy leżą zarówno wciąż żywy konflikt o Górski Karabach z Azerbejdżanem, jak również do niedawna skrajna oligarchizacja życia polityczno-gospodarczego i powodowane nią rozwarstwienie społeczne. Skupiając się wyłącznie na ostatniej dekadzie rządów HHK (czy raczej kontrolującego tę partię „klanu karabaskiego”) można wskazać, że odsetek osób żyjących poniżej granicy ubóstwa utrzymywał się na poziomie 30-35%, zaś oficjalny poziom bezrobocia – w granicach 15-20%. Remedium dla obywateli stała się emigracja zarobkowa, mająca dotyczyć nawet co trzeciej rodziny. Armenia rokrocznie wyludniała się, tracąc do 2% populacji rocznie i pozostając uzależnioną od transferów pieniężnych z Rosji (w zależności od roku odpowiadających nawet kilkunastu procent PKB).
Trudna sytuacja gospodarcza, korupcja oraz oligarchizacja kraju w oczywisty sposób musiały rodzić niezadowolenie społeczne, jednak dodatkowym czynnikiem stały się zajścia z marca 2008 roku, kiedy to krwawo stłumiono powyborcze protesty, doprowadzając do śmierci 10 osób. Z perspektywy czasu wydarzenia te można traktować jako cezurę, począwszy od której nastąpił dynamiczny rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Z każdym kolejnym rokiem w kraju organizowanych było coraz więcej oddolnych akcji sprzeciwu – najpierw w sprawach lokalnych, a następnie również ogólnokrajowych. Uczestnicy tych protestów (często kończących się sukcesem) wzrastali w przekonaniu, że aktywność obywatelska ma sens, czego wyrazem stały się masowe demonstracje przeciwko podwyżkom cen energii w 2015 roku (tzw. Elektryczny Erywań). Wydaje się, że to właśnie to doświadczenie (wraz ze wspomnianymi już czynnikami gospodarczo-politycznymi) pozwoliło na masową mobilizację społeczeństwa wiosną 2018 roku i odsunięcie od władzy HHK oraz klanu karabaskiego.
W efekcie ubiegłorocznych protestów urząd premiera już w maju 2018 roku objął Nikol Paszinjan, który jednak, ze względu na słabą reprezentację w ówczesnym parlamencie, był zmuszony sprawować rządy w oparciu o głosy partii związanych z poprzednim systemem (głównym koalicjantem został chociażby oligarcha Gagik Carukjan). Choć Paszinjan już wtedy przedstawił kompleksową zapowiedź planowanych reform, to podejmowane w 2018 roku działania miały charakter raczej doraźny i koncentrowały się przede wszystkim wokół walki z układami korupcyjno-oligarchicznymi poprzedniego systemu. Jasnym było, że dla gruntownego zreformowania kraju konieczne są przedterminowe wybory, które potwierdzą mandat społeczny nowego rządu. Finalnie odbyły się one w grudniu 2018 roku, a w ich rezultacie nowo utworzona formacja Paszinjana – koalicja Mój Krok – uzyskała większość konstytucyjną.
Nieufność Moskwy
Z zachodniego punktu widzenia podstawową kwestią stało się ustalenie, czy i do jakiego stopnia zmiana władzy w Armenii wpłynie na kształt polityki zagranicznej tego państwa i przede wszystkim – na charakter jego współpracy z Federacją Rosyjską. Dziś, z perspektywy roku, widać, że choć nie doszło do większej redefinicji w armeńskiej strategii międzynarodowej, to władze w Erywaniu zdają się działać na rzecz „miękkiej emancypacji” spod dominacji Moskwy.Co przy tym istotne, owe starania na rzecz ograniczenia rosyjskich wpływów wynikają nie tyle z odmiennej wizji stosunków w regionie, co raczej – z ambitnej agendy reform w samej Armenii, rozliczeń z poprzednimi (powiązanymi z Kremlem) rządami oraz chęci większego zbalansowania stosunków z „Wielkim Bratem”.
Dogodnym przykładem ukazanej zależności jest kwestia współpracy w sektorze gazowym, gdzie kontrolowana przez Rosjan spółka Gazprom Armenia pozostaje wyłącznym monopolistą na przesył i dystrybucję surowca (licencję na import oprócz Gazprom Armenia posiada jeszcze wyłącznie państwowa elektrociepłownia w Erywaniu). Nowe armeńskie władze już w połowie 2018 roku zasygnalizowały Rosji potrzebę obniżenia taryf na gaz, co następnie potwierdziła specjalnie powołana w tym celu komisja, zaś równolegle państwowe organy uruchomiły także postępowanie ws. nadużyć podatkowych w spółce-monopoliście. Jak się wydaje, niejako w odpowiedzi w mediach zaczęły pojawiać się plotki, jakoby Rosjanie zamierzali drastycznie (o nawet ponad 1/3) podnieść od 2019 roku cenę dostarczanego gazu (do końca 2018 roku było to 150 USD/tys. m3 „na granicy”)[1]. Finalnie warunki dostaw surowca zostały uzgodnione pod koniec grudnia ubiegłego roku (tj. wtedy, kiedy wygasał dotychczasowych kontrakt) i mimo armeńskich starań uwzględniają one 10% podwyżkę do 165 USD/tys. m3. Choć negocjacje w tej kwestii są jeszcze kontynuowane (Nikol Paszinjan deklaruje, że ww. wzrost cen importu nie wpłynie na odbiorców końcowych dzięki obniżeniu taryf Gazprom Armenia), to jasnym jest, że sprawa ta pozostaje problemem w relacjach z Moskwą. Co znamienne, Rosjanie sugerują przy tym, że ewentualna obniżka zysków Gazprom Armenia będzie wymuszała ograniczenie programu inwestycyjnego w kraju.
Oczywiście, kwestia cen gazu pozostaje wyłącznie jednym z wielu przykładów tego, jak agenda wewnętrzna nowych władz wpływa na relacje z Moskwą. Oprócz tego wymieniać można zarówno planowaną dywersyfikację w energetyce (obecnie również silnie zależna od rosyjskiego gazu)[2], walkę z nieformalnymi monopolami i korupcją (chociażby przeszukania w biurach kontrolowanego przez Rosjan przewoźnika kolejowego) oraz – co nie mniej ważne – rozliczenia z poprzednimi władzami kraju. W tym kontekście należy przywołać przede wszystkim postępowanie przeciwko byłemu prezydentowi Robertowi Koczarianowi oraz byłemu dowódcy stołecznego garnizonu, gen. Juriemu Chaczaturowowi, ws. ich udziału we wspomnianych już wydarzeniach marca 2008 roku. Sprawa ma wymierne znaczenie dla relacji armeńsko-rosyjskich, ponieważ Koczarian ma być blisko powiązany (według doniesień, nawet osobiście) z Władimirem Putinem, zaś Chaczaturow pełnił funkcję przewodniczącego Organizacji o Układzie Bezpieczeństwa Zbiorowego (OUBZ), z której został odwołany właśnie na wniosek władz w Erywaniu. Jak się wydaje, Moskwa potraktowała to jako uderzenie w prestiż rozwijanej przez siebie OUBZ. Wszystko to w rezultacie sprawia, że w stosunkach armeńsko-rosyjskich zdaje się panować dziś duża nieufność i swego rodzaju „przeciąganie liny” co do tego, na ile Kreml zachowa wpływ na zachodzące w Armenii zmiany.
Intensyfikacja rozmów o Górski Karabach
Kwestią fundamentalną dla każdej ekipy rządzącej w Armenii, a więc w tym również dla Nikola Paszinjana, pozostaje konflikt o Górski Karabach, który de facto rzutuje na całość funkcjonowania armeńskiego państwa. Również w tym zakresie nowy rząd podejmuje aktywne działania, jednak wydaje się, że nie mają one realnej możliwości, by przełożyć się na wypracowanie jakiegokolwiek bardziej kompleksowego porozumienia z Azerbejdżanem.
Z jednej strony obserwowana jest znaczna intensyfikacja rozmów na linii Erywań-Baku. Według stanu na luty bieżącego roku, od czasu zmiany władzy w Armenii odbyto już 4 spotkania na poziomie ministrów spraw zagranicznych oraz 3 nieformalne spotkania na poziomie głów państw. Warto przy tym zaznaczyć, że nieoficjalny charakter rozmów Nikola Paszinjana z azerbejdżańskim prezydentem Ilhamem Alijewem („w kuluarach” szczytów międzynarodowych) nie oznacza w tym przypadku wcale, że są to jedynie przelotne kontakty. W styczniu bieżącego roku, w czasie konferencji w Davos, obaj politycy rozmawiali ze sobą około półtorej godziny.
Podstawowym postulatem podnoszonym przez Nikola Paszinjana pozostaje potrzeba włączenia tzw. Republiki Górskiego Karabachu w trwający proces pokojowy. Paszinjan argumentuje przy tym, że jako premier Armenii, wybrany przez obywateli tego kraju, nie ma prawa, by reprezentować również ludność karabaską. Kwestia ta wydaje się jednak przede wszystkim poboczną dla toczących się negocjacji i co najważniejsze – de facto niemożliwą do zaakceptowania przez stronę azerbejdżańską.
Z drugiej strony faktem jest, że zmiana władzy w Armenii nie miała prawa wpłynąć na nastroje społeczne w kraju w kwestii konfliktu karabaskiego. W tym kontekście wydaje się, że brak gotowości do realnych ustępstw (w obu zresztą państwach) sprawia, że obecne władze w Erywaniu są bardzo ograniczone w możliwości osiągnięcia realnego kompromisu. Znamiennym jest zresztą, że jeszcze w styczniu br., gdy w przestrzeni publicznej zaczęto spekulować o rzekomej gotowości Paszinjana do ustępstw na rzecz Azerbejdżanu, premier publicznie podkreślił, że nie ma mowy o przyjęciu zasady „terytoria za pokój”, w myśl której Armenia jako pierwsza zwracałaby drugiej stronie część z zajętych ziem wokół samego Górskiego Karabachu. Deklarację tę powtórzył on zresztą również w lutym bieżącego roku, co naturalnie zostało odebrane negatywnie przez stronę azerbejdżańską.
W rezultacie można dopytywać, czy na przestrzeni minionego roku, poza wspomnianymi deklaracjami i spotkaniami, w kwestii konfliktu o Górskich Karabach wydarzyło się coś jeszcze? Wydaje się, że przede wszystkim zauważalne uspokojenie sytuacji na tzw. linii rozgraniczenia – przykładowo, zarówno w grudniu, jak i w styczniu nie poinformowano o ani jednej śmierci w walkach po którejkolwiek ze stron. Istotnym pozostaje zresztą samo to, że w następstwie jednego ze spotkań w 2018 roku przywrócono bezpośredni kanał komunikacji między decydentami w obu państwach. W podobnym duchu można wreszcie odczytywać deklarację stron konfliktu ze stycznia bieżącego roku, kiedy to Armenia i Azerbejdżan zgodziły się co do „potrzeby podjęcia konkretnych środków w celu przygotowania społeczeństw na pokój”. Sformułowanie to ma charakter bezprecedensowy i już samo w sobie może być postrzegane jako sukces.
Perspektywy dla Nikola Paszinjana
Jednocześnie w naturalny sposób rodzi się pytanie, na jak długo Nikol Paszinjan może utrzymać się u władzy oraz jakie trudności i wyzwania rysują się przed nim już w najbliższej perspektywie. Oczywiście, dziś, niespełna 3 miesiące po wyborach parlamentarnych dających Paszinjanowi większość konstytucyjną, zaufanie społeczne do osoby premiera pozostaje ogromne i prawdopodobnie w perspektywie bieżącego roku nie ulegnie to szczególnej zmianie. Mimo to wydaje się jednak, że już teraz można diagnozować czynniki, które mogą stawać się coraz to większym problemem dla Nikola Paszinjana.
Po pierwsze, coraz częściej krytykowany jest sposób sprawowania władzy przez Paszinjana: szereg komentatorów wskazuje chociażby na niezdolność premiera do radzenia sobie z krytyką ze strony mediów lub opozycji, czy wątpliwe kompetencje części z jego najbliższych współpracowników. Faktem wydaje się zresztą także brak doświadczenia ze strony wybranych polityków z nowego obozu władzy, co z czasem może zagrażać jedności w łonie koalicji rządzącej. Wskazywać można wreszcie na kwestię konfliktu interesów w przypadku samego Paszinjana, którego żona nie zdecydowała się zrezygnować z funkcji redaktor naczelnej gazety Hajkakan Żamanak (przed laty zakładał ją właśnie Nikol Paszinjan).
Po drugie, należy podkreślić, że sytuacja w jakiej znajduje się obecny rząd nie jest prosta. Choć kraj odnotowuje wzrost gospodarczy, jednak stoi on w obliczu zapaści demograficznej, dużego rozwarstwienia społecznego oraz dekad zaniedbań i nadużyć w wielu segmentach funkcjonowania państwa. W tym kontekście warto więc podkreślić, że już teraz – mimo ogromnego poparcia dla obecnych władz – wybrane grupy społeczne potrafią protestować, tak jak np. miało to miejsce w przypadku wzrostu opodatkowania armeńskich lokali gastronomicznych. Wydaje się wręcz, że protest uliczny (w tym w formie nieposłuszeństwa obywatelskiego, np. poprzez blokadę dróg krajowych) stał się w dzisiejszej Armenii względnie naturalnym instrumentem partycypacji społecznej. W efekcie, jeżeli dodatkowo dodać do tego potencjalną łatwość destabilizacji sytuacji w Armenii (lub w regionie) przez aktorów zewnętrznych (Azerbejdżan, Rosję), wówczas może okazać się, że w perspektywie najbliższych lat rząd Nikola Paszinjana mogą czekać duże trudności.
[1] Choć cena importowanego przez Gazprom Armenia rosyjskiego gazu wynosiła 150 USD/tys. m3, to ze względu na wysokość wspomnianych już taryf wewnętrznych cena dla przeciętnego odbiorcy końcowego w kraju wynosiła niemal dwa razy tyle (dokładna taryfa różni się w zależności od ilości odbieranego gazu przez danego konsumenta).
[2] Jednocześnie podejmowane są też działania na rzecz liberalizacji samego rynku przesyłu energii elektrycznej. Po wybuchu protestów przeciwko podwyżkom cen energii w 2015 roku rosyjski koncern INTER RAO sprzedał większościowe udziały w sieci dystrybucji energii powiązanemu z Moskwą i poprzednimi władzami Armenii oligarsze Samwelowi Karapetjanowi. Na mocy ustaleń z 2017 roku z władzami w Erywaniu, Karapetjan miał również zarządzać państwową siecią przesyłu energii (sieć najwyższego napięcia), jednak rząd Paszinjana w 2018 roku anulował umowę w tym zakresie.
Wszystkie teksty (bez zdjęć) publikowane przez Fundacje Warsaw Institute mogą być rozpowszechniane pod warunkiem podania ich źródła.