UKRAINE MONITOR
Data: 27 grudnia 2018
Wojna zimowa w Donbasie? Fakty i mity
Nie ma wątpliwości, że poczynając od tzw. incydentu kerczeńskiego (25 listopada), w stosunkach rosyjsko-ukraińskich mamy do czynienia ze stałym wzrostem napięcia. Jak bardzo sytuacja jest poważna, świadczy wypowiedź „człowieka Trumpa” na Ukrainie. Należy rozpatrywać „realistyczną możliwość” nowej agresji Rosji – oświadczył 24 grudnia specjalny wysłannik USA ds. Ukrainy Kurt Volker. Jeśli jednak nawet do takiej dojdzie, to prędzej będzie to kolejny etap walk w Donbasie armii ukraińskiej z „republikami ludowymi”, aniżeli regularna wojna Rosji z Ukrainą.
Od czasu podpisania porozumień mińskich zimą 2015 roku nie raz spekulowano, że otwarta wojna Rosji z Ukrainą lub choćby nowa faza konfliktu w Donbasie to kwestia tygodni czy nawet dni. Najczęściej takie straszenie było tylko elementem politycznej strategii jednej czy drugiej strony. Co więc się zmieniło, że nawet Waszyngton publicznie ostrzega ustami Volkera przed wybuchem wojny? Zdaniem dyplomaty to listopadowy otwarty atak Rosji na okręty ukraińskiej floty. Zaskoczył Zachód, pokazując, że Moskwa może posunąć się dalej niż myślano. Tymczasem Moskwa postępuje konsekwentnie i po incydencie kerczeńskim, który rosyjska propaganda przedstawiła jako prowokację ukraińską, Rosjanie wciąż używają narracji o prowokatorach z Kijowa.
17 grudnia w wywiadzie dla „Komsomolskiej Prawdy” Siergiej Ławrow mówił, że Poroszenko szykuje prowokacje na granicy. W rosyjskiej propagandzie najczęściej rzekome wrogie działania Kijowa wiązano z upływającym 26 grudnia miesięcznym stanem wojennym. Przykładem fałszywych alarmów mogły być ostrzeżenia dowódcy „milicji ludowej DRL” Eduarda Basurina. Najpierw zapowiadał atak ukraińskiej armii na 14 grudnia pod Mariupolem. Potem twierdził, że atak nastąpi 24 lub 25 grudnia pod Gorłówką. Nic takiego się nie zdarzyło, a 26 grudnia zakończył się stan wojenny. Nie zmieniło to rosyjskiej retoryki. Właśnie 26 grudnia rzeczniczka MSZ Maria Zacharowa oznajmiła, że Rosja liczy na to, iż państwa zachodnie powstrzymają Kijów przed „nowymi prowokacjami”. Odniosła się w ten sposób do wypowiedzi sekretarza Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukraina, Ołeksandra Turczynowa, że flota wojenna Ukrainy zamierza ponownie przepłynąć przez kontrolowaną przez Rosję Cieśninę Kerczeńską i na dodatek zaprasza na ten rejs partnerów zagranicznych, w tym okręty NATO. Przed „prowokacjami ukraińskimi” ostrzega już nie tylko MSZ Rosji, ale też siłowicy, w tym szef SWR Siergiej Naryszkin, ale też sekretarz Rady Bezpieczeństwa Rosji. W wywiadzie dla rządowej „Rossijskiej Gazety” 26 grudnia Nikołaj Patruszew, nie przedstawiając żadnych dowodów, mówił, że ultraprawicowe grupy w USA szkolą się wspólnie z radykałami ukraińskimi w rodzaju członków pułku Azow. „Czując takie wsparcie USA, Poroszenko przechodzi do prowokacyjnych kroków, w tym na granicy ukraińsko-rosyjskiej”. Patruszew twierdzi, że im bliżej będzie wyborów prezydenckich na Ukrainie, tym więcej ukraińskich prowokacji.
Kijów nie pozostaje dłużny – też mówi o prowokacjach, ale rosyjskich. No i konsekwentnie podnosi rzekomo realną i bliską możliwość inwazji Rosji na Ukrainę. Na przykład 26 grudnia, potwierdzając koniec stanu wojennego, prezydent Poroszenko mówił też, że „OBWE potwierdziła dane naszego wywiadu, że w rejonie Ługańska znaleziono systemy rakietowe Grad, jest więcej artylerii i nie wycofano czołgów, które zarejestrowały zdjęcia satelitarne naszych sojuszników z NATO. Nie zmniejszyła się obecność wojskowa Federacji Rosyjskiej na Morzu Azowskim”. Poroszenko ma częściowo rację: zwiększanie potencjału militarnego przez Rosję w pobliżu Ukrainy jest faktem. W ostatnich latach Rosja sformowała trzy dywizje wzdłuż granic Ukrainy, wróciły w ten rejon wcześniej przeniesione gdzie indziej brygady, widać skupienie wysiłków na modernizacji uzbrojenia oddziałów Południowego Okręgu Wojskowego. Ale jednocześnie część alarmujących twierdzeń nie ma pokrycia w rzeczywistości. Nagły przyrost liczby czołgów w rejonie Rostowa nad Donem nie ma związku z planowaną ofensywą przeciwko Ukrainie. To stare T-62, których armia rosyjska już nie używa. Zostaną zapewne przetransportowane drogą morską do Syrii, gdzie trafią na uzbrojenie armii Asada. Ostatnie intensywne zbrojenia Krymu też nie muszą mieć związku z planami ataku na Ukrainę.
Zarazem sytuacja jest tak napięta, a obie strony dysponują dużymi możliwościami militarnymi w regionie, że eskalacja i kolejne incydenty w stylu tego z 25 listopada są możliwe. Jedno jest pewne, jeśli Moskwa zechce znaleźć pretekst do działań siłowych, znajdzie go bez trudu. Jeśli jednak do działań wojennych nie dojdzie przed końcem stycznia, to „wojny zimowej” nie będzie. Kolejne sprzyjające warunki pogodowe do prowadzenia wojny na dużą skalę pojawią się dopiero latem.
Wszystkie teksty (bez zdjęć) publikowane przez Fundacje Warsaw Institute mogą być rozpowszechniane pod warunkiem podania ich źródła.