AKTUALNOŚCI
Data: 8 kwietnia 2019
USA za gazociągiem transkaspijskim
Gdy przed tygodniem Turkmeni obchodzili Nowruz, wywodzące się jeszcze z tradycji staroperskiej święto wiosennego przesilenia, życzenia złożyła im między innymi amerykańska administracja, wykorzystując tę okazję do promowania własnych interesów. W piśmie adresowanym do turkmeńskiego prezydenta Gurbanguly Berdimuhamedowa, Donald Trump wyraził nadzieję na rychły eksport lokalnego gazu do Europy. Trump zasugerował również przy tej okazji, że współpracą w tym zakresie byłyby zainteresowane amerykańskie koncerny. Choć gazociąg transkaspijski wciąż jeszcze jest w planach, to na jego temat pada coraz więcej politycznych deklaracji.
Podział wód
Projekt budowy rurociągu na dnie Morza Kaspijskiego znajdował się w obszarze zainteresowania Amerykanów jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku, jednak wysyłane dziś z Waszyngtonu sygnały być może nie miałyby miejsca, gdyby nie osiągnięte w 2018 roku porozumienie ws. statusu Morza Kaspijskiego. Zapadłe wówczas uzgodnienia można nazywać przełomowymi – stanowią one efekt ponad dwudziestoletnich negocjacji państw nadbrzeżnych: Rosji, Kazachstanu, Turkmenistanu, Iranu i Azerbejdżanu.
Na mocy podpisanej (choć wciąż nieratyfikowanej przez wszystkich sygnatariuszy) konwencji kaspijskiej stwierdza się, że ewentualna budowa rurociągów bądź kabli na dnie akwenu pozostaje w wyłącznej gestii państw, przez które sektory miałaby przebiegać. Oczywiście, tak jak zazwyczaj, jest pewne „ale”: owe sektory muszą zostać dopiero uzgodnione przez sąsiadujące ze sobą państwa (kwestie granic pozostają przedmiotem sporów), zaś potencjalny projekt gazociągu będzie opiniowany środowiskowo przez wszystkie państwa kaspijskie. Pomimo tego, rzeczony zapis gwarantujący prawa do układania rur i kabli sam w sobie jest przełomowy, bowiem w poprzednich latach zarówno Rosja, jak i Iran robiły wiele, by blokować swobodę budowy rurociągów po dnie morza.
Amerykańska strategia
Przytoczone na wstępie deklaracje Donalda Trumpa można tłumaczyć dwojako: z perspektywy geopolitycznej, w której interesy USA są mierzone kształtem relacji międzynarodowych w regionie, jak również z perspektywy biznesowej, w której to Waszyngton promuje krajowych „czempionów” z branży oil&gas. W jednym i drugim ujęciu ww. działania amerykańskiej administracji doskonale wpisują się w szerzej zakrojoną strategię zagraniczną państwa.
Po pierwsze, Stany Zjednoczone postrzegają transgraniczne projekty infrastrukturalne w szeroko rozumianym regionie (tj. przez Europę Środkowo-Wschodnią, Bałkany, Kaukaz po Azję Centralną) jako swoistą polisę na przyszłość. Zgodnie z amerykańską strategią budowa nowych połączeń przesyłowych, takich jak np. gazociągi, ma cementować współpracę sąsiadujących ze sobą państw, i w efekcie – sprzyjać stabilności w regionie. Ciężko zresztą nie zgodzić się z tym, że im gęstsza będzie sieć współzależności między samymi zainteresowanymi państwami, tym mniej będą opłacać si spory i konflikty oraz staną się one mniej podatne na naciski ekonomiczne ze strony państw trzecich: np. Rosji czy Chin. Dobrze obrazuje to przykład turkmeński, gdzie Aszchabad obawia się nadmiernego uzależnienia od Pekinu, a w imię interesu gospodarczego zdaje się być gotów do porozumienia z Azerbejdżanem ws. podziału wód na Morzu Kaspijskim.
Po drugie, przedstawione pobudki geopolityczne nie wykluczają także realizacji przez Stany Zjednoczone własnych, partykularnych celów, do jakich z pewnością można zaliczyć wsparcie krajowych koncernów energetycznych zagranicą. Jest to oczywiście aktualne w przypadku prezydentury Donalda Trumpa, który aktywnie wspiera rodzimą branżę oil&gas. Dogodnych przykładów możemy szukać również w przeszłości, gdy w latach 90. podpisano „kontrakt stulecia” na produkcję i eksport azerbejdżańskiej ropy do Europy, wówczas w konsorcjum inwestorskim znalazły się właśnie amerykańskie spółki. W efekcie nie może dziwić, że dziś Waszyngton powinien wspierać interesy firm takich jak Chevron, ExxonMobil czy ConocoPhillips, które już teraz są aktywne w basenie Morza Kaspijskiego, i które z pewnością liczą na dodatkowe otwarcie się Turkmenistanu na zagranicznych inwestorów.
Niepewne perspektywy?
Całość rozważań nad amerykańskim zaangażowaniem w projekt transkaspijski naturalnie nie miałaby sensu, gdyby nie zainteresowanie nim samego Turkmenistanu, pozostającego najbardziej zamkniętym na świat państwem w Azji Centralnej. Władze w Aszchabadzie znajdują się obecnie w trudnej sytuacji gospodarczej, będąc jednocześnie skrajnie uzależnione od eksportu gazu do Chin. W efekcie dążą one do dywersyfikacji swoich rynków zbytu, starając się chociażby o budowę rurociągu TAPI (Turkmenistan-Afganistan-Pakistan-Indie), jak również szukają możliwości dostaw surowca do Europy. Jednocześnie wydaje się, że z uwagi na kryzys ekonomiczny w kraju, Turkmenistan co do zasady powinien stawać się bardziej gotowy na szerszą współpracę z zagranicznymi koncernami, opartymi na korzystniejszych warunkach, w ramach porozumień typu production-sharing agreement.
Skoro więc możemy mówić o możliwym zainteresowaniu Turkmenistanu oraz o poparciu dla projektu ze strony USA, a także niewymienionych do tej pory UE i Gruzji (ta liczy na zyski z tytułu tranzytu), to co stoi dotychczas na drodze budowie gazociągu transkaspijskiego? Wydaje się, że cały szereg potencjalnych przeszkód.
Turkmenistan musi porozumieć się z Azerbejdżanem ws. rozgraniczenia wód morskich, co nie jest łatwym zadaniem, biorąc pod uwagę, że przedmiotem sporu pozostają obszary bogate w surowce energetyczne. Ponadto zainteresowanie musi podzielać także sam Azerbejdżan (i koncerny w nim operujące), dla którego turkmeński surowiec stanowiłby również konkurencję rynkową. Co wreszcie kluczowe, gazociąg transkaspijski nie powstanie, jeśli nie zostaną pozyskani zagraniczni, w tym przede wszystkim zachodni partnerzy, którzy muszą posiadać gwarancje zysku: ten zaś, nie jest do końca pewny, biorąc pod uwagę rosnącą konkurencję na rynkach gazu i koszty konstrukcyjne o operacyjne (tranzyt) dla projektu transkaspijskiego. Wszystko to sprawia, że budowa gazociągu po dnie Morza Kaspijskiego pozostaje obecna przede wszystkim w deklaracjach polityków, a ewentualna perspektywa czasowa – raczej długa, niż krótka.
Autor: Mateusz Kubiak
Absolwent Studiów Wschodnich i Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Pracuje jako analityk sektora energetycznego, zajmuje się również zawodowo regionem Kaukazu i Azji Centralnej.
Artykuł pierwotnie ukazał się na łamach „Dziennika Związkowego”