THE WARSAW INSTITUTE REVIEW
Data: 30 marca 2018 Autor: Grzegorz Kuczyński
Niewidzialna armia Putina
W świetle prawa działają nielegalnie, jednak państwo chętnie po nich sięga realizując awanturniczą politykę zagraniczną. Rosyjscy najemnicy są „niewidzialni” nie tylko dla organów sprawiedliwości. Choć na różnych frontach – od Donbasu po Syrię – walczą i giną wykonując rozkazy rosyjskich polityków, generałów i oligarchów, oficjalnie Moskwa nie ma z nimi nic wspólnego. Dla Kremla to wygodna sytuacja, nie mogą więc dziwić kolejne nieudane próby legalizacji prywatnych spółek wojskowych w Rosji.
– Tego rodzaju spółki są sposobem na realizację narodowych interesów bez bezpośredniego zaangażowania państwa – tak o najemnikach mówił już w 2011 roku Władimir Putin. Wraz z wybuchem walk na Ukrainie, przy nieoficjalnym charakterze zaangażowania militarnego Rosji w Donbasie, formacje zbrojne niezwiązane formalnie z państwem rosyjskim stały się jeszcze bardziej potrzebne.
Od „ochotników” do ochroniarzy
Globalny rynek prywatnych spółek wojskowych jest podobno wart jakieś 244 mld dolarów. Udział Rosji to zaledwie pięć procent, choć w mało którym państwie na świecie kryje się taki potencjał dla tworzenia firm najemniczych. Rosja to prawdziwa kuźnia kadr, według różnych ocen, jest w stanie dostarczyć na światowy rynek usług wojskowych od 100 do 150 tysięcy ludzi z wojskowym przygotowaniem, często naprawdę znakomitych specjalistów w swej dziedzinie (snajperzy, saperzy). Samych weteranów Legii Cudzoziemskiej jest w Rosji ponad 3,5 tys.
Początki działalności rosyjskich firm najemniczych to pierwsza połowa lat 90. Wtedy „ochotnicy” wyjeżdżali wojować po stronie Serbów w byłej Jugosławii. Był wśród nich m.in. oficer FSB Igor Girkin vel Striełkow, znany później z walk w Donbasie. W latach 1992–1995 w Bośni i Hercegowinie stale działało kilkuset rosyjskich „ochotników” – brali udział m.in. w etnicznej czystce w mieście Višegrad. Podstawą tego oddziału byli weterani zatrudnienie w firmie ochroniarskiej Rubikon z Sankt Petersburga, nadzorowanej przez Federalną Służbę Kontrwywiadu (w 1995 roku zmieniła nazwę na Federalna Służba Bezpieczeństwa). Bez zgody i zaangażowania służb specjalnych oraz władz państwa rosyjskiego, aktywność tych „ochotników” byłaby niemożliwa. Według tego samego schematu Kreml wyprawiał potem związanych ze służbami najemników do Naddniestrza, Górskiego Karabachu, Gruzji, na Krym, do Donbasu i do Syrii.
Krokiem w kierunku uregulowania tego obszaru bezpieczeństwa było pojawienie się na rosyjskim rynku podmiotów bardziej wyspecjalizowanych niż zwykłe agencje ochrony. Prywatna spółka wojskowa, czyli CzWK (ros. Частная Военная Компания) utrzymuje główne biura i werbuje pracowników w Rosji, ale jeśli chodzi o stronę formalną, zarejestrowana jest w innym kraju. Wynika to z tego, że prawo rosyjskie nie przewiduje działalności firm najemniczych. Prywatny sektor bezpieczeństwa jest dobrze rozwinięty, ale prywatne spółki wojskowe bezpośrednio angażujące się w operacje bojowe pozostają nielegalne. Dlatego np. Moran Security Group zarejestrowała się w Belize, zaś RSB-Grupp na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych. Jak mówił przewodniczący komitetu Rady Federacji ds. obrony Wiktor Ozierow, „Prywatne spółki wojskowe są i pozostaną nielegalne w Rosji. Lecz jeśli są zarejestrowane za granicą, Rosja nie odpowiada prawnie za nic”.
Części z nich odpowiada taka sytuacja, bo legalizacja byłaby równoznaczna z silniejszą kontrolą ze strony państwowych instytucji siłowych. A to ograniczałoby swobodę działania takich firm. Z drugiej jednak strony taki półlegalny status powoduje, że nad pracownikami CzWK ciągle wisi groźba pociągnięcia do odpowiedzialności karnej. Za udział w konflikcie zbrojnym na terytorium obcego państwa grozi kara do siedmiu lat pozbawienia wolności, zaś za werbowanie, szkolenie i finansowanie najemników – do 15 lat. To z kolei wykorzystują służby specjalne czy nawet politycy i wpływowi biznesmeni, wykorzystując najemników do ryzykownych działań. W efekcie, oprócz sprzedaży swych usług poza granicami kraju na czysto komercyjnych zasadach, firmy najemnicze muszą spłacać rodzaj haraczu rosyjskiemu państwu – najczęściej w postaci wykonywania zadań bojowych poza Rosją. Najemników w Rosji można ścigać z dwóch artykułów kodeksu karnego: 359. („Najemnictwo”) i 208. („Organizacja nielegalnej zbrojnej formacji”). Firmy najemnicze nie mają oczywiście w Rosji legalnych możliwości zakupu broni. Albo kupują ją za granicą, albo dostają od rosyjskiego wojska (choćby w Syrii). Nieuregulowana prawnie kwestia działalności CzWK jest nawet na rękę Kremlowi, ułatwia kontrolę nad najemnikami – którzy muszą pamiętać, że powinni wypełniać polecenia władzy, gdyż inaczej mogą trafić za kraty. Taki status ułatwia też Kremlowi i wojsku umywanie rąk w razie doniesień o udziale najemników w konfliktach poza granicami Rosji.
Prywatne spółki wojskowe w Rosji można generalnie podzielić na dwie grupy. W pierwszej działalność organizują weterani specnazu FSB z jednostek Alfa i Wympieł. W drugiej dominują byli żołnierze specnazu GRU i wojsk powietrzno-desantowych. Najbardziej znaną CzWK Wagnera zalicza się do tej drugiej grupy, z kolei np. Moran Security Group to opcja „cywilna”. Są też duże i wszechstronnie działające firmy, gdzie nie brakuje weteranów specnazu zarówno z wojska, z FSB, ale też z MSW. Najbardziej znaną jest RSB-Grupp – założona przez byłych oficerów GRU i FSB (jej szef Oleg Krinicyn jest absolwentem Wyższej Szkoły KGB) – która chwali się, że działa w strefach niestabilnych politycznie, ale tylko w porozumieniu z legalnym rządem danego kraju. Pozostaje kwestia interpretacji legalności rządu. W Libii RSB-Grupp zawarła kontrakt z generałem Chalifą Haftarem, dowódcą sił zbrojnych jednego z dwóch zwalczających się rządów libijskich. Stu saperów wiosną 2017 roku rozminowało instalacje przemysłowe w Benghazi. Dla RSB-Grupp legalnymi są też na przykład „rządy” tak zwanych „republik ludowych” w de facto okupowanej przez Rosję części Donbasu.
RSB-Grupp współpracuje z nowozelandzką firmą najemniczą NavSec Int Ltd. Nie licząc udziału w operacjach w Syrii i w Donbasie, rosyjskie firmy najemnicze pracują bowiem na ogół jako podwykonawcy spółek zachodnich (głównie amerykańskich i brytyjskich) – przede wszystkim w Iraku i Afganistanie. W tej sferze działalności specjalizują się takie podmioty, jak Centr-antiterror, Tigr Top-rent Security, Ruskorp czy Fort Defense Group. Inny główny obszar działania rosyjskich CzWK to zapewnienie bezpieczeństwa żeglugi w rejonach zagrożonych piractwem. W tej dziedzinie działają VST, Muse Group czy Moran Security Group. Moran Security Group skupia się na ochronie statków i konwojów lądowych. Ma wojskowo-morskie centrum szkolenia w Sankt Petersburgu. Centr R (inaczej Tigr Top-rent Security, Redut-Antiterror) wysyłała swoich ludzi do Jugosławii, na Kaukaz, do Iraku i Afganistanu. Specjalizuje się w snajperach, saperach, itd. Zajmuje się osłoną konwojów, ochroną wojskowych obiektów, personelu spółek naftowych oraz rosyjskich dyplomatów w Libanie, Palestynie, Afganistanie. Antiterror to z kolei grupa spółek składająca się z centrum szkoleniowego, oddziału saperów oraz społecznych organizacji skupiających byłych oficerów specnazu. Antiterror zajmuje się szkoleniem i przygotowaniem najemników do wypełniania zadań specjalnych w strefie wojennego ryzyka. Spółka ma bezpośrednie wsparcie FSB, co pomogło jej zainstalować się w regionie Iraku. Inne spółki to np. Antiterror-Orieł, Ferax, Phoenix. W rejonie walk w Donbasie, a także w Syrii spotykano członków spółek wojskowych ATK-GRUPP czy Bizancjum. W 2015 roku media pisały o jeszcze jednej CzWK biorącej udział w walkach w Donbasie. W mediach społecznościowych pojawiły się zdjęcia członków MAR ze swoimi flagami przy wjeździe do Doniecka. Firma pochodzi z Sankt Petersburga. Nawet na swojej stronie internetowej przyznała się wprost, że bierze udział w działaniach bojowych w Donbasie po stronie rebeliantów. MAR reklamuje się jako firma zapewniająca pełne spektrum „usług ochrony” w strefach wysokiej terrorystycznej aktywności lub niestabilnej sytuacji politycznej. Wysyłała swoich ludzi do Donbasu w ochronie „konwojów humanitarnych” dla DRL. CzWK E.N.O.T. Corp ma siedzibę w Moskwie. Oficjalnie zajmuje się wojskowo-patriotyczną pracą i zbieraniem pomocy dla „Noworosji”. Wiadomo jednak, że najemnicy E.N.O.T. brali udział w różnych działaniach militarnych w Donbasie, m.in. w walce z Ukraińcami po stronie rebeliantów oraz ochronie tzw. białych konwojów. Kuratorzy E.N.O.T. Corp zajmują się werbunkiem ludzi z Donbasu na wojnę w Syrii. Spółka była współzałożycielem tzw. Związku Ochotników Donbasu. Na jego czele stoi Aleksandr Borodaj, jedna z najbardziej znanych postaci tzw. rosyjskiej wiosny na Ukrainie (2014 r.). Jego postać potwierdza, że E.N.O.T. Corp jest w pewnym sensie ekspozyturą Łubianki. Związany od wielu lat z FSB, Borodaj to były „premier” nieuznawanej tzw. Donieckiej Republiki Ludowej, a wcześniej doradca premiera autonomicznego rządu Krymu w okresie aneksji przez Rosję.
Ale współczesna historia wykorzystywania najemników przez państwo rosyjskie zaczęła się jeszcze przed aneksją Krymu. Wspomnianą wyżej Moran Security Group założyło czterech byłych funkcjonariuszy FSB. Szefem firmy został Wiaczesław Kałasznikow, pułkownik FSB w stanie spoczynku. Grupa Moran była w połowie własnością spółki Neova Holdings Ltd. zarejestrowanej na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych. Spółka Moran zajmuje się rekrutacją i szkoleniem pracowników ochrony przede wszystkim na statki pływające w rejonach, gdzie aktywni są piraci. Latem 2013 firma dostała zlecenie o zupełnie innym charakterze. Ministerstwo ropy naftowej i zasobów mineralnych Syrii złożyło propozycję, aby zwerbować, wyszkolić i przysłać „specjalistów” do ochrony obiektów wydobycia, transportu i przerobu ropy. Moran Security Group nie związała się bezpośrednio umową z Damaszkiem. Kilku menedżerów firmy zarejestrowało w Hongkongu spółkę Slavonic Corps Limited (Słowiański Korpus). Główne biuro zaś i tak zaczęło działać w Moskwie. Spółka zwerbowała 267 osób, które zawarły z syryjskim ministerstwem kontrakty dotyczące ochrony „obiektów wydobycia, transportu i przerobu ropy naftowej”. We wrześniu 2013 cała grupa najemników Słowiańskiego Korpusu dotarła, przez Liban, do ogarniętej wojną domową Syrii. Trafili do ośrodka szkoleniowego niedaleko Latakii. Większość z nich stanowili byli funkcjonariusze OMON i specnazu MSW. Jeśli już mieli jakieś bojowe doświadczenie, to z Kaukazu Północnego i Tadżykistanu. Miesięcznie mieli dostawać 4000 USD, za cięższe rany przysługiwało 20 000 USD, a w przypadku śmierci rodzina dostać miała 40 000 USD.
Na miejscu, w Syrii, dowiedzieli się, że zanim zaczną ochraniać naftową infrastrukturę, muszą ją najpierw odbić z rąk rebeliantów. 13 października 2013 roku Słowiański Korpus zapakowano w autobusy i dżipy. Dostali tylko lekką broń, zaś konwój ruszył na wschód – celem były naftowe instalacje w prowincji Deir ez-Zour. Najemnicy tam jednak nie dotarli. Po czterech dniach podróży konwój wpadł w zasadzkę w pobliżu miasta As-Suchna w centralnej prowincji Homs. Islamskich rebeliantów z Jaish al-Islam było kilka razy więcej. Rosjan przed rzezią uratowało nadejście burzy piaskowej – bez strat (tylko garstka lekko rannych) przebili się przez pierścień okrążenia i dostali do As-Suchna. Jednak jeden z najemników zgubił teczkę z dokumentami i rebelianci podnieśli alarm, że w Syrii walczą Rosjanie. To nie było na rękę ani rządowi w Damaszku, ani samym Rosjanom. Słowiański Korpus szybko wywieziono z Syrii. Ale na lotnisku w Moskwie nie czekano z kwiatami. Gdy dwa samoloty wylądowały, natychmiast otoczył je specnaz FSB Alfa. Wszystkich najemników zatrzymano. Ostatecznie 265 ludzi wypuszczono na wolność (skończyło się na pouczeniu). Ale dwaj dowódcy Korpusu, Wadim Gusiew (zarazem wicedyrektor Moran Security Group) i Jewgienij Sidorow (szef kadr Moran Security Group) zostali skazani z art. 359 na trzy lata więzienia. Teczki z danymi całej reszty leżały zaś na Łubiance. Nie wiadomo jednak czy to cała historia Słowiańskiego Korpusu. Pojawiły się też bowiem, nigdy nie potwierdzone, doniesienia, że członków tej formacji widziano podczas działań wojennych w 2013 roku w Deir ez-Zor, Hamie i Aleppo.
Nie minęło jednak kilka miesięcy, a zapotrzebowanie na najemników wróciło – wraz z aneksją Krymu i zastosowaniem na szeroką skalę metod wojny hybrydowej. Okazało się, że niemal wszyscy weterani Słowiańskiego Korpusu znaleźli się w centrum szkoleniowym koło chutoru Mołkino (Kraj Krasnodarski). Mieli następnie trafić do Donbasu. Jeśli ktoś nie był wystarczająco chętny, przypominano mu epizod syryjski i los dowódców, odsiadujących za to karę więzienia.
Z Donbasu nad Eufrat
W wojnie w Donbasie rosyjskie państwo użyło nie tylko byłych członków Słowiańskiego Korpusu. Na przykład GRU w pierwszych tygodniach rebelii wysłało do Doniecka Batalion Wostok złożony głównie z weteranów z Kaukazu Północnego. Głośno o nim się zrobiło podczas pierwszej bitwy o lotnisko w Doniecku (maj 2014) – wostokowcy ponieśli wtedy ciężkie straty. Ale główna rola miała jednak przypaść weteranom Słowiańskiego Korpusu.
Gdy zaczął się konflikt z Ukrainą, najemników szkolono najpierw we wspomnianym Mołkino, a potem – tuż przed wysłaniem w bój – w ośrodku wojskowym koło Rostowa nad Donem, bliżej ukraińskiej granicy. Szkolenia prowadzili doświadczeni oficerowie specnazu i resortu obrony. Najdalej w czerwcu 2014 roku pierwsze grupy najemników zaczęły przekraczać granicę. To były na ogół taktyczne grupy wielkości kompanii. Jedną z nich dowodził niejaki Dmitrij Utkin. Niebawem okazało się, że działający w Donbasie najemnicy należą do nowej prywatnej spółki wojskowej – CzWK Wagnera, nazywanej też Kompanią Wagnera lub Grupą Wagnera. Nazwa pochodzi od pseudonimu dowódcy całej formacji, wspomnianego Utkina. Tak zwanych wagnerowców widziano już w lutym i marcu 2014 roku na Krymie, wśród „zielonych ludzików”. Potem przyszedł czas na prawdziwą walkę – w październiku 2015 r. portal Fontanka.ru pisał, że widziano weteranów Słowiańskiego Korpusu walczących w jednym oddziale. Pod koniec 2015 r. o udziale CzWK Wagnera w walkach po stronie „republik ludowych” pisał też „The Wall Street Journal”. Porozumienia mińskie i zawieszenie broni w Donbasie nie oznaczały końca działań wagnerowców w tym rejonie. Najemników wykorzystywano w wewnętrznych porachunkach rebeliantów, choćby w Ługańsku, gdzie likwidowali krnąbrnych komendantów polowych w rodzaju Aleksandra Biednowa, Pawła Driomowa czy Aleksieja Mozgowoja. Ale okazało się, że bardziej potrzebni państwu rosyjskiemu wagnerowcy są gdzie indziej – jako trzon „ochotniczych” oddziałów walczących po stronie Baszara el-Asada.
W 2015 roku, po specjalnym przeszkoleniu w Kraju Krasnodarskim, najemnicy dowodzeni przez Utkina wylądowali w Syrii. Krótko po rozpoczęciu w tym kraju operacji powietrznej przez Rosję (jesień 2015), pojawiły się pierwsze doniesienia o śmierci rosyjskich najemników na lądzie. Zabici najemnicy nie są jednak uwzględniani w oficjalnej statystyce strat Rosji w Syrii. Do tej pory CzWK Wagnera straciła już setki ludzi w Syrii. Najemnicy są mięsem armatnim rzucanym na najbardziej niebezpieczne odcinki frontu. Odegrali ważną rolę w obu bitwach o Palmyrę (2016 i 2017) czy pod Aleppo. Nadzorowaną przez wywiad wojskowy (główny ośrodek szkolenia znajduje się na poligonie wojskowej jednostki nr 51532, czyli 10. Brygady Specnazu GRU) CzWK Wagnera trudno nawet nazwać prywatną wojskową spółką. Ochrona i zabezpieczanie obiektów to marginalna część aktywności wagnerowców w Syrii. Przede wszystkim realizują oni bojowe zadania związane z planami sił zbrojnych Rosji. Wagnerowcy to militarne zgrupowanie, które działa na rozkazy Moskwy i jest nadzorowane przez służby specjalne Rosji, wypełniając te bojowe zadania, w które Rosja oficjalnie nie chce angażować regularnego wojska. CzWK Wagnera to prywatny, nielegalny specnaz w tajny sposób wypełniający przestępcze rozkazy Kremla.
Dmitrij Utkin urodził się na Ukrainie w 1970 r. Do wojska poszedł za sowieckich czasów, karierę robił już w rosyjskiej armii. Dosłużył się stopnia podpułkownika, a na emeryturę w 2013 roku odchodził ze stanowiska dowódcy wojskowej jednostki nr 75143 stacjonującej w Peczorach (obwód pskowski), czyli 700. samodzielnego oddziału specnazu 2. Brygady Specnazu GRU. Zatrudnił się w Moran Security Group – pływał trochę w ochronie statków. Był jednym z uczestników nieszczęsnej wyprawy Korpusu Słowiańskiego. Po powrocie do Moskwy uniknął kary, a parę miesięcy później trafił na front w Donbasie – na czele własnej grupy najemników nazywanej „grupą Wagnera”. Pseudonim Utkin przyjął podobno z powodu sympatii do ideologii Trzeciej Rzeszy (Richarda Wagnera uważa się za ulubionego kompozytora Hitlera). Sponsorem CzWK Wagnera jest Jewgienij Prigożin. Już w latach 2015–2016 w towarzystwie pracowników służby bezpieczeństwa tego biznesmena widywano Utkina i jego zastępcę Troszewa. Obaj łączyli służbę najemniczą z pracą w strukturach grupy Konkord. To cateringowa potęga na rosyjskim rynku – należąca do Prigożina (stąd jego przezwisko „kucharz Putina”). Firma zarabia krocie na obsłudze szkół w Moskwie i Sankt Petersburgu, a przede wszystkim większości jednostek wojskowych w całej Rosji. Prigożin finansuje też tzw. farmy trolli, które od kilku lat produkują antyzachodnią propagandę i prowadzą działania dezinformacyjne. Z tego m.in. powodu biznesmen znalazł się na amerykańskiej liście sankcji. Zresztą to samo dotknęło już dawno Utkina oraz CzWK Wagnera. W Syrii wagnerowcom płaci kontrolowana przez Prigożina spółka Evro Polis. Za służbę w „piaskownicy”, jak wagnerowcy określają Syrię, szeregowy żołnierze CzWK Wagnera dostaje jakieś 2,5 tys. dolarów miesięcznie. Ranni mogą dostać 15 tys. dolarów, a rodziny zabitych w walce od 20 do 50 tys., zależnie od rangi zabitego i okoliczności śmierci.
W momentach największej aktywności w Syrii miało być jednocześnie nawet 2000 najemników z tej firmy (ogólną liczebność CzWK Wagnera szacuje się na ok. 6000 ludzi). Siły wagnerowców składały się z czterech brygad zwiadowczo-szturmowych (taka brygada składa się z trzech kompanii liczących do 100 ludzi każda), dywizjonu artylerii (trzy baterie po 100 ludzi każda), kompanii pancernej (12 czołgów), kompanii dywersyjno-zwiadowczej (150 ludzi), kompanii inżynieryjno-saperskiej (100 ludzi), kompanii łączności (100 ludzi), pododdziałów sztabowych i wsparcia. Sprzęt, broń, amunicję dostarczało ministerstwo obrony. Zadania bojowe wagnerowcy także dostawali od oficerów armii rosyjskiej. To kadra oficerska koordynowała współdziałanie najemników z lotnictwem i syryjską armią. W Syrii rosyjskie dowództwo wykorzystuje najemników jako przednie siły i zwiad. Jednym z ważnych zadań jest też naprowadzanie lotnictwa na cele. Cięższego uzbrojenia niż moździerz nie mają. Choć są wspierani czasem przez pododdziały artylerii i czołgów armii syryjskiej. Podstawowe zgrupowanie taktyczne wagnerowców w Syrii to zmechanizowany batalion: z kompanią czołgów, baterią moździerzy, dywizjonem artylerii. Plus pododdział walki radioelektronicznej i zwiadu. „Oczami” takiego oddziału działającymi w promieniu do 25 km od głównych sił są zwiadowcy wyposażeni w drony oraz JTAC („wysunięty nawigator naprowadzania lotnictwa”).
Początkowo wagnerowców wysyłano do Syrii z lotniska wojskowego ok. 200 km od ośrodka Mołkino. Później to się zmieniło. Jak ustaliła niedawno agencja Reutera, rosyjscy najemnicy są przerzucani do Syrii na pokładzie samolotów prywatnych syryjskich linii lotniczych Cham Wings kursujących z Rostowa nad Donem do Damaszku lub Latakii. Od początku 2017 r. do końca marca 2018 r. odbyło się 51 takich rejsów. Firma Cham Wings w 2016 roku została objęta sankcjami USA w związku z tym, że przewoziła proasadowskich bojowników do Syrii i pomagała syryjskiemu wywiadowi wojskowemu dostarczać broń i wyposażenie.
Pierwsze relacje o pojawieniu się wagnerowców w Syrii pochodzą z października 2015. Brali udział w pierwszym wyzwoleniu Palmyry (marzec 2016), a potem w bitwie o Aleppo. Wagnerowcy byli wtedy doskonale wyekwipowani i uzbrojeni. Na wiosnę 2016 roku większość tych najemników dostała zapłatę i wróciła do domu. Ale pod koniec 2016 roku zapadła decyzja, żeby znów wzmocnić formację w Syrii. Wagnerowcy zaczęli wracać, ale już na innych warunkach. Teraz mieli przede wszystkim bronić złóż naftowych wokół Khayan jako formalni pracownicy spółki naftowo-gazowej Evro Polis związanej z Jewgienijem Prigożinem, biznesmenem zaprzyjaźnionym z Putinem. Żołd był mniejszy, a broń już nie tak nowoczesna. Straty za to coraz większe. Pod koniec września 2017 r. ISIS nieoczekiwanie przeprowadziło kontruderzenie na pozycje przeciwnika między Palmyrą a Deir ez-Zour. Wojska Asada się cofnęły, zostawiając osamotnionych wagnerowców. Kilku wpadło do niewoli. Dwóch z nich dżihadyści pokazali na nagraniu w Internecie. Władze w Moskwie oświadczyły, że jeńcy nie mają nic wspólnego z armią. Dżihadyści natychmiast ich zamordowali. Największą klęską wagnerowcy ponieśli jednak na początku lutego 2018 r. Zostali zmasakrowani przez amerykańskie lotnictwo w Dolinie Eufratu podczas próby zajęcia instalacji naftowych. Wagnerowcy najprawdopodobniej działali tu w interesie spółki, z którą mieli zawarte kontrakty. Evro Polis zawarła bowiem z rządem Syrii umowę, na mocy której dostała prawa do jednej czwartej wydobycia ropy i gazu na obszarach, które odbije z rąk wrogów Asada.
Moskwa oczywiście twierdziła, że nic nie wie i nie ma nic wspólnego z najemnikami, wiadomo jednak, że naczelnik wydziału operacyjnego CzWK Wagnera Siergiej Kim planował i konsultował operację z dowództwem rosyjskim w Syrii. Wbrew intencjom Kremla, sprawa rzezi rosyjskich najemników w Syrii nabrała ogromnego rozgłosu, szkodząc wizerunkowi Putina w kraju i to w czasie kampanii prezydenckiej. Władze rosyjskie nigdy nie przyznały się do wysokich strat w Dolinie Eufratu, ale potwierdziły się medialne doniesienia o nawet 200 poległych najemnikach. Już w kwietniu, zeznając przed senacką komisją, szef CIA nominowany na nowego sekretarza stanu Mike Pompeo wspomniał o zabiciu przez siły amerykańskie „paru setek” Rosjan.
Mimo ciężkich strat rosyjscy najemnicy nadal działają w Syrii. Pod koniec marca widziano ich pilnujących porządku w rejonie Wschodniej Ghouty. 28 marca szef Pentagonu Jim Mattis powiedział zaś, że kilka dni wcześniej grupa rosyjskich najemników przekroczyła linię rozgraniczenia wpływów na Eufracie i weszła na obszar, gdzie być jej nie powinno. Po telefonicznej rozmowie generała Josepha Dunforda z generałem Walerijem Gierasimowem, najemnicy wycofali się, unikając pogromu na wzór tego z 7 lutego. Należy przy tym pamiętać, że choć to wagnerowcy stanowią trzon sił najemnych z b. ZSRS walczących po stronie Asada, to są też inne, mniej znane i w mniejszym stopniu podporządkowane wojsku rosyjskiemu formacje. Głównie złożone z weteranów wojny w Donbasie. Największe wzięcie mają zwiadowcy, dywersanci, korektorzy ognia artylerii. Po przeszkoleniu w Kraju Krasnodarskim i obwodzie rostowskim trafiają do Syrii. Nie brakuje najemników werbowanych w innych postsowieckich republikach. Wielu pochodzi z Azji Centralnej i Kaukazu. To z tych regionów wywodzi się formacja Turan. Mają jednolite umundurowanie i działają w ramach rządowej armii syryjskiej.
Łakomy kąsek
Rosji zaczyna brakować armatniego mięsa. Z poboru na pobór (w Rosji są dwa w ciągu roku: na wiosnę i na jesieni) zmniejsza się liczba poborowych. Do tego należy pamiętać, że śmierć żołnierza to zawsze polityczna szkoda dla rządzących. Nic dziwnego, że od dawna pojawiają się w Rosji pomysły prawne mające uregulować kwestię prywatnych firm wojskowych. Jedną z pierwszych prób uregulowania problemu CzWK były poprawki do ustawy „O uzbrojeniu” w 2008 r. dające zagranicznym strukturom ochronnym Transnieftu, Łukoilu i Gazpromu prawo wykorzystania broni służbowej dla zapewnienia bezpieczeństwa obiektów. Trzy lata później w rosyjskiej prasie zaczęto dyskutować o konieczności sformowania „ochotniczych oddziałów rezerwistów w FSB, SWR i siłach zbrojnych FR”. Wyraźnie była to odgórna inicjatywa (to wtedy Putin wspominał o korzyściach dla państwa płynących z działalności najemników) i nawet przyjęto ustawę dotyczącą tworzenia „bojowych rezerw w strukturach siłowych”. Wciąż jednak to nie było to, więc w 2013 r. deputowany Mitrofanow wniósł do Dumy projekt ustawy „O państwowym regulowaniu powstawania i działalności prywatnych spółek wojskowych”. Nic się jednak z nim później już nie działo.
Wybuch wojny na Ukrainie spowodował, że temat legalizacji najemników wrócił z jeszcze większą siłą. W 2014 r. ustawy nie przyjęto, bo zablokowali ją lobbyści ministerstwa obrony. Dlaczego? Licencjonowanie i kontrola działalności CzWK miały przypaść FSB. To FSB odpowiadałaby za rejestrację najemniczej organizacji i śledziłaby jej działania tak w Rosji, jak i poza granicami. Projekt ustawy przewidywał wprowadzenie jednego systemu informacyjnego, w którym byłyby numery licencji wydanych CzWK oraz szczegóły na temat działalności prywatnych spółek wojskowych. Taki pomysł nie spodobał się nie tylko resortowi obrony, ale też wielu osobom w administracji prezydenta i w rządzie. Tym wszystkim, którzy boją się wzrostu potęgi FSB. Krytycy ustawy wskazywali, że dałaby ona Łubiance prywatną armię tysięcy doświadczonych żołnierzy. Kolejną próbę legalizacji CzWK w Rosji podjęto w marcu 2016 r. – już na fali doniesień o udziale rosyjskich najemników w wojnie w Syrii. Projekt deputowanych Sprawiedliwej Rosji, Giennadija Nosowko i Olega Michiejewa został jednak negatywnie zaopiniowany zarówno przez GRU, jak i FSB. W efekcie rząd był przeciwko, więc autorzy ustawy sami wycofali projekt.
Sprawa wróciła już w tym roku. Podczas konferencji prasowej 15 stycznia 2018 r. Siergiej Ławrow został zapytany o los dwóch Rosjan, członków Grupy Wagnera, którzy wpadli w ręce ISIS i zostali zabici. Szef MSZ przedstawił oficjalne stanowisko, że w tej sprawie całkowicie polega na wojskowych, którzy wcześniej oświadczyli, że wzięci do niewoli Rosjanie nie mają nic wspólnego z armią. Ale zaczął też dywagować na temat legalizacji sił najemnych: „W tym wypadku należy wyraźnie poprawić bazę ustawodawczą tak, by ci ludzie byli chronieni w obszarze prawnym”. Natychmiast podjęli temat deputowani Dumy. „Działalność prywatnych spółek wojskowych potrzebuje prawnego uregulowania, gdyż półlegalne funkcjonowanie takich spółek jest zbyt niebezpieczne” – oznajmił Andriej Isajew (Jedna Rosja). Już po kilku dniach do parlamentu trafił projekt ustawy autorstwa lidera Sprawiedliwej Rosji Siergieja Mironowa i jego zastępcy Michaiła Jemelianowa. Nowe prawo miało pozwolić angażować członków prywatnych spółek wojskowych „do udziału w kontr-terrorystycznych operacjach za granicą, do obrony suwerenności państw sojuszniczych przed zewnętrzną agresją, a także obrony różnych obiektów”. 23 stycznia projekt skierowano do rządu w celu zaopiniowania. Jeszcze 14 lutego inicjatywę poparł sam generał Władimir Szamanow, były dowódca wojsk powietrzno-desantowych, weteran wojen na Kaukazie („Rzeźnik Czeczenii”) obecnie przewodniczący komitetu Dumy ds. obrony: „Należy przeprowadzić legalizację CzWK poprzez oddzielną ustawę w zgodzie ze światową praktyką”. Entuzjazm byłych wojskowych nietrudno zrozumieć. W nowym projekcie funkcje licencjonowania i kontroli CzWK proponowano przekazać ministerstwu obrony. Co więcej, szef komitetu obrony w Radzie Federacji, generał Wiktor Bondariew (także były wojskowy) poszedł jeszcze dalej, rzucając pomysł, by CzWK umieścić w wertykalnym systemie wojskowym i po prostu podporządkować ministerstwu obrony.
Nic dziwnego, że projekt zyskał potężnych wrogów. Teraz przeciwko legalizacji najemników opowiedziała się FSB, która w 2014 r. była za legalizacją, tyle że w tamtym projekcie to ona miała kontrolować CzWK. Lobbing siłowików z Łubianki zapewne przesądził o losie ustawy. Pod koniec marca okazało się, że rząd nie popiera tego projektu. W wydanej opinii napisano, że postanowienia projektu są sprzeczne z częścią 5. artykułu 13. Konstytucji FR, zgodnie z którą zabrania się działalności społecznych stowarzyszeń, których cele i działania są ukierunkowane na tworzenie zgrupowań zbrojnych. Autorzy opinii wskazują też na artykuł 71. Konstytucji mówiący, że kwestie obrony i bezpieczeństwa, wojny i pokoju, polityki zagranicznej i relacji międzynarodowych Rosji znajdują się w gestii państwa. Opinia rządu nie mogła być inna – wcześniej projekt negatywnie oceniły ministerstwo sprawiedliwości, prokuratura generalna, ministerstwo finansów, FSB, SWR, FSO, Rosgwardia, ale też dwa resorty, które na początku mocno lobbowały za jego przyjęciem: MSZ i ministerstwo obrony. Najwyraźniej uznano tam, że nie warto narażać się Kremlowi.
Krytycy projektu wskazywali na ogólnikowość jego zapisów, co mogłoby w przyszłości budzić poważne problemy. Ale chyba ważniejsze było to, że zbyt wiele wpływowych osób i grup interesów uznało, że projekt w takim kształcie nie odpowiada ich oczekiwaniom. Po raz kolejny konflikt między FSB a GRU o kontrolę nad nowym sektorem siłowym okazał się tak poważny i tak wyrównany, że utrącono projekt, by odłożyć regulację tego problemu na później. Walczą tu ze sobą dwie potężne lobbingowe organizacje. Z ministerstwem obrony i GRU związane jest Ochotnicze Stowarzyszenie Wsparcia Armii, Lotnictwa i Floty (DOSAAF), z FSB zaś Związek Ochotników Donbasu. Łubianka zawsze podejrzliwie podchodziła do wszelkich aspektów działalności GRU. To wywiad wojskowy po zakończeniu zimnej wojny utrzymał dużo zagranicznych aktywów, to w GRU miało być najwięcej spisków przeciwko Putinowi. Niewykluczone, że ludzie z FSB przekonali samego Putina, iż najemnicy kontrolowani przez wojskowy wywiad to potencjalne poważne zagrożenie dla jego władzy.
Kwestia legalizacji i szerokiego wykorzystania prywatnych spółek wojskowych w interesach państwa zyskała bardzo na aktualności po 2014 roku, wraz z rozwojem konfliktów w Donbasie i Syrii. Kremlowi mogło się wydawać, że najmując prywatnych żołnierzy, państwo uwalnia się od jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich działania. Realia walk na Ukrainie i w Syrii szybko pokazały, że nadzieje, iż udział „ochotników” może uwolnić Moskwę od odpowiedzialności za ich działania, są iluzoryczne. To drugi, obok klinczu GRU i FSB, najważniejszy powód, dlaczego Kreml stracił zainteresowanie legalizacją CzWK. Politycy wrócą do tego problemu najwcześniej dopiero po zakończeniu militarnego zaangażowania Rosji w wojnę w Syrii.
Wszystkie teksty (bez zdjęć) publikowane przez Fundacje Warsaw Institute mogą być rozpowszechniane pod warunkiem podania ich źródła.