RAPORTY SPECJALNE

Data: 3 lipca 2018

Reset 2.0? Putin kusi Europę

  • Pozorując reformy w kraju i nęcąc zachodnich partnerów gotowością do poprawy relacji Putin zyskuje czas – nie mając w tej chwili innego wyjścia w związku z kiepską sytuacją gospodarczą i brakiem sukcesów międzynarodowych. Ograniczenie agresywności na scenie światowej musiało w końcu nastąpić – więc Putin skorzystał z okazji, jaką jest inauguracja nowej kadencji.
  • Putinowska strategia „resetu” ma dwa warianty. Ten maksymalistyczny przewiduje, że uda się jednak nakłonić Trumpa do rozmów i co najmniej pogłębić podziały w USA. Minimalistyczny, to przynajmniej reset z Europą. Dla Putina oczywiście dużo cenniejsza byłaby odwilż z Amerykanami, ale w ostateczności zadowoli się Europą.
  • Planom Putina sprzyja konflikt w łonie wspólnoty transatlantyckiej na tle polityki handlowej, Nord Stream 2 i porozumienia z Iranem. Głównym przeciwnikiem USA są tu Niemcy – i na nie przede wszystkim gra Kreml. Ale kluczowe będzie pozyskanie Francji – a to trudniejsze zadanie.
  • Kreml buduje w łonie UE koalicję przeciwników sankcji nałożonych na Rosję. Na relacje z Niemcami, Austrią czy Bułgarią Putin położył szczególny nacisk w pierwszych tygodniach nowej kadencji. Duże nadzieje Rosjan budzi też rozwój sytuacji politycznej w Hiszpanii czy Włoszech.
  • Głównym beneficjentem wyjścia USA z porozumienia z Iranem jest Rosja. Po raz pierwszy od 2003 r. Rosja i część UE znalazły się po jednej stronie barykady, a przeciwko USA, w kluczowym problemie międzynarodowego bezpieczeństwa. Dalszy rozwój wydarzeń w tej kwestii może mieć kluczowe znaczenie dla wyników putinowskiej strategii „odwilży”.
  • Bez ustępstw czy choćby uznania swej winy w takich kwestiach, jak aneksja Krymu, wojna w Donbasie, wspieranie mordowania ludności cywilnej w Syrii, ingerowanie w procesy demokratyczne innych państw czy zestrzelenie MH17 Rosja w budowie obozu zachodnich „przyjaciół” nie wyjdzie poza Niemcy i grupkę innych krajów.
  • Polityka ocieplania relacji z Zachodem i porzucenia wojennej retoryki na rzecz idei współpracy ma charakter taktyczny i okresowy. Jeśli nie dojdzie do poważnego przełomu w kwestii sankcji czy stosunków z Trumpem, prędzej czy później Putin będzie zmuszony uznać racje „partii wojny” i wrócić w stare koleiny polityki agresji.

Władimir Putin na początku nowej kadencji prezydenckiej zmienił kurs swojej polityki. Jeśli rządy w latach 2012-2018 zapisały się w historii agresywną retoryką, ekspansywnymi działaniami na arenie międzynarodowej i kolejnymi zbrojnymi konfliktami, wszczynanymi lub podsycanymi przez Rosję, to obecnie mamy do czynienia z próbą załagodzenia najgorszych od końca zimnej wojny stosunków z Zachodem. Putin z orędzia do Zgromadzenia Federalnego 1 marca, a Putin z zaprzysiężenia na stanowisku prezydenta 7 maja to dwaj różni przywódcy. Pokaz siły i groźby z 1 marca zamykały „wojenną” kadencję, otwarcie na współpracę i zapowiedź większej koncentracji na sprawach wewnętrznych z 7 maja to symboliczne nowe otwarcie. Po pierwszym miesiącu czwartej kadencji okazuje się, że nie spełniły się prognozy, że to właśnie marcowe wystąpienie jest programową zapowiedzią najbliższych sześciu lat. Dokładniej, to spełniły się częściowo, tylko w części dotyczącej konieczności gospodarczo-społecznych zmian w samej Rosji. Ale przecież ten fragment orędziaba przyćmiła część „wojenna”. Dlaczego Putin zdecydował się na próbą „odwilży” w polityce zagranicznej? Po części był do tego zmuszony złą sytuacją ekonomiczną Rosji (w pewnym stopniu wywołaną sankcjami, ale w większym, brakiem reform w polityce gospodarczej państwa), po części patem w dwóch największych zewnętrznych przedsięwzięciach Rosji ostatnich lat: na Ukrainie i w Syrii. Na to nałożył się – szczęśliwie dla Kremla – coraz ostrzejszy konflikt wewnątrz wspólnoty euroatlantyckiej (Nord Stream 2, Iran, polityka handlowa).

 

Prezydent Władimir Putin i Kanclerz Angela Merkel przed rozpoczęciem rozmów w Soczi w maju 2018 r.  Źródło: KREMLIN.RU

 

Wymuszona ewolucja

Głosowanie 18 marca odbywało się w atmosferze wrogości do Zachodu, w samym środku kryzysu wywołanego zamachem na Siergieja Skripala. Tuż przed próbą zamordowania byłego oficera GRU miało miejsce wspomniane orędzie prezydenckie Putina. Tuż potem, w mniejszym gronie, spotykając się z kierownictwem służb specjalnych, rosyjski przywódca utrzymał konfrontacyjny ton. Między 18 marca a oficjalną inauguracją 7 maja doszło jednak do szeregu niekorzystnych dla Kremla wydarzeń. Kilkadziesiąt państw wydaliło rosyjskich oficerów wywiadu pracujących pod przykryciem dyplomatycznym – w reakcji na zamach na Skripala. Na początku kwietnia USA nałożyły na Rosję nowy pakiet sankcji, sądząc po reakcjach rynków, jak dotąd najbardziej bolesnych dla rosyjskiej gospodarki i otoczenia Putina. W Syrii doszło do zawiązania koalicji USA, Wielkiej Brytanii i Francji, która przeprowadziła zmasowane uderzenie na obiekty rosyjskiego sojusznika, Baszara al-Asada w odwecie za atak chemiczny we Wschodniej Ghoucie. Izolacja międzynarodowa Putina wydawała się znów pogłębiać, a do tego doszło zrozumienie na Kremlu, że dalsze utrzymywanie reżimu sankcyjnego nie pozwoli ruszyć z miejsca rosyjskiej gospodarce. Doszło rosnące niezadowolenie oligarchów – okazało się, że bezpieczni nie są już nawet ci biznesmeni, którzy fortuny zbudowali w czasach jelcynowskich, mocno zakorzenili się w globalnej gospodarce i nie należeli do otoczenia Putina. W tej sytuacji Kreml musiał dokonać nowego otwarcia. Tak w polityce wewnętrznej („dekret majowy” i zapowiedź dokonania „przełomu” ekonomiczno-socjalnego), jak i zagranicznej. Jedno wiąże się zresztą ściśle z drugim. Jednym z motywów zachowania na stanowisku premiera Dmitrija Miedwiediewa, na Zachodzie kojarzącego się z „resetem” sprzed lat, oraz skład rządu i formalny powrót Aleksieja Kudrina do wielkiej gry, były kalkulacje zewnętrzne. Zademonstrowanie Zachodowi, że Putin na poważnie odchodzi od agresywnej polityki i konfrontacyjnego nastawienia.

 

Władimir Putin przed ceremonią inauguracyjną. Źródło: KREMLIN.RU

 

Ewolucję postaw Kremla dobrze ilustruje kalendarz spotkań z zagranicznymi przywódcami po reelekcji 18 marca. Jeszcze przed zaprzysiężeniem Putin skupił się na Bliskim Wschodzie. 26 marca przyjął na Kremlu emira Kataru, Tamima ibn Hamada al-Thaniego, zaś 3-4 kwietnia złożył wizytę w Turcji, gdzie doszło do spotkania także z prezydentem Iranu Hasanem Rouhanim. Tuż po zaprzysiężeniu, do Moskwy na obchody rocznicy zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami zjechali prezydent Serbii (spotkanie 8 maja) i premier Izraela (spotkanie 9 maja). Potem Putin wyjechał na dłuższy czas do Soczi – i tu doszło do serii wizyt. 14 maja miały miejsce spotkania z, kolejno, prezydentem Białorusi, prezydentem Kazachstanu i prezydentem Mołdawii. 17 maja to dzień nieoczekiwanego przyjazdu prezydenta Syrii. I dopiero wtedy nastąpiła ofensywa na „froncie europejskim”. 18 maja, Soczi – Angela Merkel. 22 maja, Soczi – prezydent Bułgarii Rumen Radew. 24 maja, Sankt Petersburg – Emmanuel Macron. 30 maja, Moskwa – premier Bułgarii Bojko Borysow. Wreszcie 5 czerwca wyjazd do Austrii. W międzyczasie spotkania z premierami Indii (21 maja, Soczi) i Japonii (26 maja, St. Petersburg). Oczywiście, nie mniej ważne, niż same spotkania, był przekaz z nich płynący i wyraźna zmiana obrazu prezentowanego w mediach rosyjskich. Spotkanie z Merkel miało służyć uspokojeniu klimatu wokół Nord Stream 2 oraz tranzytu gazu przez Ukrainę, spotkanie z Macronem – pomóc w kwestiach Iranu i Syrii. Wraz z wyraźnym ograniczeniem antyzachodnich wypowiedzi polityków, posłuszna Kremlowi telewizja zaczęła przygotowywać widzów na to, że Zachód zmiękczy stanowisko wobec Rosji i że zdjęcie sankcji jest tuż, tuż. Przykładem był sposób relacjonowania spotkania na szczycie z Bułgarią i z Austrią.

 

Manifest inauguracyjny

Symbolicznym otwarciem było zaprzysiężenie Putina. Pewnym zaskoczeniem było już to, że ceremonia miała charakter techniczny, bardziej przystający do prezydenta zwykłego demokratycznego kraju, a nie wyjątkowej imperialnej Rosji. Pojawił się element spotkania ze „zwykłymi” ludźmi na ulicy, także oficjalnie zaproszeni goście zachowywali się dużo swobodniej niż choćby sześć lat temu. Zrezygnowano też z tradycyjnego wystawnego bankietu na Kremlu. „Sakralny” element inauguracji został zachowany w mniejszym stopniu – po zaprzysiężeniu prezydent wziął udział w nabożeństwie odprawionym przez patriarchę Cyryla.

W wystąpieniu inauguracyjnym nie było typowej dla wszelkich tego typu wcześniejszych wystąpień Putina agresywności wobec Zachodu, nie było mowy o potrzebie zwiększania wydatków na armię, nie było mowy o konieczności zaciskania pasa i mobilizacji w obliczu zewnętrznego zagrożenia. Prezydent wyciągnął rękę na zgodę – oczywiście jednak taką na warunkach rosyjskich. – Opowiadamy się za równą i wzajemnie korzystną współpracą ze wszystkimi państwami w interesie pokoju i stabilności na naszej planecie. Rosja jest silnym, aktywnym i wpływowym uczestnikiem życia międzynarodowego; bezpieczeństwo kraju i zdolności obronne są wiarygodnie zapewnione. Nadal będziemy przywiązywać do tych kwestii konieczną, dużą uwagę – mówił Putin. Od razu przeszedł do kwestii krajowych. – Ale teraz musimy użyć wszelkich dostępnych dla nas możliwości, aby w pierwszej kolejności zająć się najważniejszymi celami rozwoju krajowego, aby osiągnąć gospodarczy i technologiczny przełom oraz zwiększyć konkurencyjność w sferach określających naszą przyszłość – podkreślił prezydent. Drugim elementem wpisującym się w swego rodzaju ofertę odwilży z Zachodem był podpisany tego samego dnia tzw. dekret majowy. Putin wyznaczył w nim rządowi długą listę nadzwyczaj ambitnych celów z wprowadzeniem kraju do ścisłej czołówki gospodarek świata na czele. Generalnie chodzi o to, że Rosjanom ma się żyć dostatniej, dłużej i zdrowiej. Plan jest nierealny, ale i tak rozliczany z niego będzie nie Putin, a rząd. Jeśli są to zadania niewykonalne, dlaczego prezydent w ogóle je postawił? Pokazał Rosjanom, że to ich dobro jest najważniejsze, a Zachodowi – że jest gotów zmienić kurs dotychczas bardzo agresywnej polityki zewnętrznej. Kolejnym posunięciem wpisującym się w taką linię polityczną stał się skład powołanego rządu. Jego szefem nadal pozostaje Miedwiediew, postrzegany na Zachodzie jako zwolennik reform i poprawnych relacji zewnętrznych. Drugie nazwisko mające przekonać o szczerości intencji Putina to Aleksiej Kudrin, który co prawda nie wszedł do rządu, ani administracji kremlowskiej, a jedynie objął stanowisko szefa Izby Obrachunkowej, ale postarano się, aby program rządu odebrano jako chęć realizacji reformatorskich pomysłów Kudrina. Kudrina popiera „partia pokoju”, a on sam od dawna opowiada się za zmniejszeniem wydatków na obronność. Podkreśla on też, że bez zdjęcia sankcji trudno będzie rozruszać gospodarkę. Wskazane w dekrecie z 7 maja kierunki polityki gospodarczej i socjalnej Putin zapowiadał już w dorocznym orędziu do obu izb parlamentu Rosji na początku marca. Ale wtedy przysłoniła je wojenna część przemówienia. Ani wtedy, ani teraz prezydent nie wskazuje źródeł finansowania zapowiadanych nakładów. Ale to problem rządu, który ma realizować ten program. Pod tym kątem nominowano wicepremierów, którzy będą kimś w rodzaju menedżerów realizujących konkrety zapisane w dekrecie. Mają sformułować 12 priorytetowych programów państwowych, które zostaną z kolei wypełnione „projektami narodowymi”. Tego rodzaju pakiet dokumentów Putin ogłosił także na początku swej poprzedniej kadencji, w maju 2012 roku. Niewiele z tego zrealizowano. Podobnie będzie teraz – tym bardziej należy uznać to za rodzaj przedstawienia adresowanego do odbiorcy zewnętrznego.

 

Niemiecka karta

Podczas inauguracji prezydenckiej 7 maja dużym echem odbiła się obecność w pierwszych rzędach dwóch Niemców, którzy formalnie nie mają nic wspólnego z władzami w Berlinie, ale za to bardzo zasłużyli się Rosji i wciąż są bardzo przydatni. Chodzi o scenę przyjęcia gratulacji przez Putina od byłego kanclerza Gerharda Schroedera (pierwszy rząd) i stojącego tuż za nim Matthiasa Warniga. Obaj, ale szczególnie ten drugi, od lat odgrywają kluczowe role w zacieśnianiu gazowej współpracy Rosji z Niemcami. Ich wyeksponowanie podczas zaprzysiężenia Putina było nie tylko docenieniem ich wkładu w rozwój wpływów rosyjskich w Europie, ale też sygnałem adresowanym do Niemiec. Putin pokazał, że jest otwarty na jak najbliższą współpracę z Europą – a naturalnym jej polem jest gospodarka, zwłaszcza energetyka. Tuż po zaprzysiężeniu Kreml ogłosił, że za kilka dni dojdzie do spotkania Putina z Angelą Merkel. Co więcej, to kanclerz Niemiec przyjechała do Rosji. Ostatnie spotkanie odbyło się w Hamburgu w lipcu 2017 (szczyt G-20), ale nie miało charakteru dwustronnego. Tymczasem Merkel przyjechała do Putina do Soczi 18 maja, a jej wizyta była jedną z wielu przywódców innych państw, jakie miały tam miejsce w letniej rezydencji prezydenta Rosji w tamtym okresie (dzień wcześniej gościł tam choćby Asad) – co wizerunkowo wzmocniło Putina jako przywódcę mocarstwa, do którego przyjeżdżają inni liderzy. Znacząca była również obecność podczas powitania Merkel premiera Miedwiediewa. Zasadniczo Putin sam przyjmuje takich gości. Jednak obecność byłego prezydenta, bardzo pozytywnie odbieranego na Zachodzie, również osobiście przez Merkel, miała podkreślić wyjątkowo ciepły charakter spotkania (podobnie jak bukiet kwiatów od Putina) i miała mieć na celu stworzenie na Zachodzie wrażenia, że Kremlowi obecnie naprawdę zależy na poprawie stosunków.

 

Ceremonia inauguracji Prezydenta Władimira Putina. Źródło: KREMLIN.RU

 

Spotkanie w Soczi, słowa, które padły na konferencji i jednoczesna aktywność ministrów niemieckich Altmaiera i Maasa wskazują, że obu stronom spieszy się w realizacji wspólnych projektów. To efekt zdecydowanego sprzeciwu USA i ich sojuszników w Europie oraz gwałtownego pogorszenia relacji Berlina z Waszyngtonem oznaczającego większe prawdopodobieństwo nałożenia sankcji na europejskie firmy zaangażowane w projekty Gazpromu, takie jak Nord Stream 2. Odejście przez Putina od konfrontacyjnej polityki tylko temu sprzyja. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na spotkania szefów Gazpromu z  szefami dwóch niemieckich spółek gazowych w ramach Petersburskiego Forum Ekonomicznego. Rozmowy z Wintershallem i VNG dotyczyły m.in. Nord Stream 2 i wspólnych projektów wielkich magazynów gazu na terenie Niemiec. Kolejnym przejawem coraz silniejszej współpracy obu państw w tej dziedzinie, wpisującym się w nową linię polityczną Kremla, jest, jak się wydaje wspólna, koncepcja utworzenia konsorcjum, które zarządzałoby ukraińskim system tranzytu gazu. To miałoby zdaniem Berlina rozwiązać podstawowy problem będący przeszkodą dla realizacji Nord Stream 2, czyli utrzymać tranzyt rosyjskiego gazu przez Ukrainę. Bardzo ważną przesłanką, że Niemcy i część krajów unijnych otwarta jest na poprawę relacji z Moskwą i wręcz zacieśnianie współpracy, była ogłoszona w końcu oficjalnie decyzja Komisji Europejska ws. postępowania antymonopolowego wobec Gazpromu. Orzeczenie jest dla strony rosyjskiej bardzo korzystne, jeśli pamiętamy, co groziło Rosjanom. Nie będzie żadnych sankcji finansowych (a takie utrudniłyby realizację Nord Stream 2), a grupa członków UE przez lata traktowanych na gorszych warunkach przez Gazprom, została w podobny sposób, takim a nie innym orzeczeniem Brukseli, zakwalifikowana do gorszej kategorii członków Unii. Teraz Moskwie zależy na osiągnięciu jeszcze jednego celu, który ułatwi budowę Nord Stream 2. Chodzi o nowelizację unijnej dyrektywy gazowej, wymierzonej w projekt gazociągu Nord Stream 2. Prace są na finiszu, ale  sprzeciw ciągle wyrażają Niemcy i Austria. Co niepokojące najbardziej, wszystko zależy obecnie od dwóch państw, których przywódcy w ostatnich tygodniach spotkali się z Putinem, i były to spotkania bardzo obiecujące dla Kremla. Teraz istnieje niebezpieczeństwo, że przewodnicząca Unii Bułgaria przeciągnie procedury tak bardzo, że ostateczna decyzja ws. nowelizacji dyrektywy będzie zapadać już pod prezydencją Austrii A nie ma wątpliwości, że Wiedeń, który ma interes gospodarczy w tym, żeby Nord Stream 2 powstał (w projekt jest zaangażowany koncern ÖMV), nie będzie skłonny do przyjęcia przepisów. Mógł to być jeden z tematów rozmów Putina z liderami austriackimi 5 czerwca.

Rosja przedstawia obecnie wrogą Nord Stream 2 politykę amerykańską jako przejaw dążenia USA do zawładnięcia rynkami i uzyskania pozycji monopolisty na rynku węglowodorów, czemu służyło m.in. wyjście z porozumienia z Iranem. Takie tezy głosili w Petersburgu Schroeder i Igor Sieczin. Podkreślali, że wygrywa na tym Ameryka, a przegrywa Europa. Podobne stanowisko wyraził zresztą również minister gospodarki Niemiec, Peter Altmaier.

 

Budowa koalicji

Z punktu widzenia Moskwy, dwoma najważniejszymi w Europie ośrodkami, z którymi należy mieć dobre relacje, są Berlin i Paryż. Nic dziwnego, że wraz z uruchomieniem przez Putina nowej „resetowej” strategii, nacisk musiał być położony na spotkania właśnie z Merkel i Macronem. I o ile z Berlinem jest łatwiej, bo jest i wspólny gazowy interes, i kryzys na linii Niemcy-USA, to dużo trudniejszym zadaniem jest przekonać do współpracy Paryż. Takim mocnym akcentem miało być „rosyjskie Davos” i wizyta w Rosji – tydzień po Merkel – Emmanuela Macrona. Doroczne Międzynarodowe Forum Ekonomiczne w St. Petersburgu (24-26 maja) przyciągnęło dużo więcej ważnych zagranicznych gości, niż można było sądzić po stagnacji gospodarki rosyjskiej i ostatnich problemach Moskwy z sankcjami, które odstraszają inwestorów. Tak ważnych zagranicznych polityków na Forum nie było do 2013 r. Nad Newę przybyli francuski prezydent Emmanuel Macron, premier Japonii Shinzo Abe i wiceprezydent ChRL Wang Qishan. Podczas imprezy Putin wciąż grał tematem solidarności pomiędzy Rosją a Europą, aby tylko powiększyć rozdźwięk na linii USA – Europa.

Wizyta Macrona miała mieć początkowo oficjalny państwowy charakter. Ostatecznie jednak, po kwietniowych nalotach koalicji w Syrii i sprawie Skripala, Paryż obniżył jej rangę. Macron oparł się naciskom, by w ogóle nie jechać do Rosji. W Petersburgu podpisano ponad 50 umów francusko-rosyjskich między firmami, ale politycznie Putin chyba jednak nie uzyskał tyle, ile by chciał. Prezydenci Rosji i Francji rozmawiali o sytuacji wokół porozumienia nuklearnego z Iranem – i ta sprawa ich łączyła. Ale już w przypadku konfliktu w Syrii pozostają różnice zdań. Zaś w kwestii Ukrainy obaj prezydenci uznali, że potrzebne jest wdrażanie porozumień mińskich. Czyli potwierdzili obecny pat w tej sprawie.

Za cel pierwszej wizyty zagranicznej w nowej kadencji prezydenckiej Putin obrał Austrię. Po pierwsze, to kraj tradycyjnie przyjazny Rosji. Po drugie, członek UE, który 1 lipca przejmie przewodnictwo w Radzie UE. Po trzecie, krajem współrządzi partia mająca oficjalną umowę o współpracy z putinowską partią Jedna Rosja. Po czwarte, Austriacy są mocno zaangażowani w Nord Stream 2 i od dekad z chęcią importują rosyjski gaz. Przy okazji wizyty Putina ogłoszono, że Gazprom i ÖMV zawarły kontrakt przewidujący przedłużenie dostaw rosyjskiego gazu do Austrii do 2040 roku. Dotychczasowa umowa obowiązywała do 2028 roku. Ale najważniejsze są kwestie polityczne. Wiedeń ma odgrywać ważną rolą w putinowskiej strategii: jako sojusznik w walce o Nord Stream 2 i zniesienie sankcji unijnych, ale też jako potencjalny łącznik w rozmowach nie tylko z Brukselą, ale też Waszyngtonem (pomysł zorganizowania w Wiedniu spotkania Putin-Trump). Austria idealnie pasuje do tej roli: leży w centrum Europy, należy do UE, nie należy do NATO, ma tradycję neutralności, a przy tym wszystkim jest przychylnie nastawiona do Rosji. Z punktu widzenia Putina zachęcająco brzmiały wypowiedzi kanclerza Sebastiana Kurza po rozmowach 5 czerwca: Austriak powiedział, że choć popiera unijne sankcje wobec Moskwy kierując się europejską solidarnością, to jednocześnie liczy na postępy, które umożliwią stopniowe znoszenie tych restrykcji. Wiąże to z poprawą sytuacji w Donbasie – a to Putin może obiecywać (projekt misji pokojowej ONZ).

 

Prezydent Władimir Putin z kanclerzem Austrii Sebastianem Kurzem. ŹRÓDŁO: BUNDESKANZLERAMT.AT

 

Bardzo korzystnym dla planów Putina zbiegiem okoliczności, przychylne Moskwie siły polityczne doszły w ostatnim czasie do władzy także w dwóch głównych unijnych państwach Południa: Włoszech i Hiszpanii. To sprzyja realizacji polityki odwilży w stosunkach z UE. W Rzymie powołano przychylny rząd populistów z Ligi Północnej i Ruchu 5 Gwiazd. Są za zniesieniem sankcji, zwłaszcza ci pierwsi. Przemawiając 5 czerwca w parlamencie nowy premier Giuseppe Conte powiedział, że jego rząd jest za otwarciem się na Rosję, która powinna być uznana za „znaczącego” ekonomicznego i handlowego partnera, a nie zagrożenie wojskowe. Obie partie zapowiedziały, że będą działać na rzecz zniesienia sankcji. To Liga Północna w grudniu 2017 podpisała umowę o współpracy z Jedną Rosją. To, co może pokrzyżować plany Kremla wykorzystania nowego włoskiego rządu dla własnych  celów, to wyraźne zbliżenie na linii Trump – Conte i duża niechęć populistycznego rządu włoskiego do Niemiec. A to może mieć znaczenie w kwestiach polityki gazowej – warto zauważyć, że włoska koalicja nie określiła się jasno choćby w sprawie Nord Stream 2. Z większym optymizmem Kreml może teraz spoglądać też na Madryt. Wydaje się, że nowy rząd z socjalistą Pedro Sanchezem na czele ma większe szanse spełnić oczekiwania Rosji. Widać to po zmianie polityki wobec Katalonii, ale największym echem odbił się wybór na urząd dyrektora Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego. Ma nim być pułkownik Pedro Banos, entuzjasta polityki Putina, który m.in. uważa, że Rosja ma pełne prawo dążyć do posiadania własnej strefy wpływów w sąsiedztwie swoich granic. Ta nominacja to znaczący sygnał, w jakim kierunku pójdzie zapewne lewicowy rząd Hiszpanii, jeśli chodzi o kwestię rosyjską.

 

Walka z sankcjami

Głównym powodem zmiany kursu polityki wobec Zachodu (przede wszystkim Europy) jest chęć redukcji negatywnych skutków sankcji, które zaczęto nakładać na Rosję od 2014 roku. Niezależnie od faktycznego stopnia wpływu tychże sankcji na stan rosyjskiej gospodarki, można przyjąć, że wybicie tego motywu przez same władze rosyjskie ma uwiarygodnić nową, mniej agresywną politykę Kremla. Dlatego nawet sam Kudrin, na forum petersburskim, otwarcie twierdził, że ostatnia fala sankcji nałożonych na Rosję sprawiła, że jej wzrost gospodarczy w roku bieżącym obniży się o 0,5 pkt proc. wobec prognozowanych 0,2-0,3 pkt proc. Jednocześnie Putin na każdym kroku przekonuje, że sankcje tak naprawdę nie mają sensu, szkodzą obu stronom i jedynie utrudniają powrót do normalnych relacji. Rzecz jasna, rosyjski przywódca nie wspomina słowem o źródle tych sankcji: czyli agresywnych działaniach wobec Ukrainy (sankcje UE i USA) oraz mieszaniu się w wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych (sankcje USA).

 

Międzynarodowe Forum Ekonomiczne 2018 w St. Petersburgu. Źródło: KREMLIN.RU

 

Głównym argumentem Putina na petersburskim forum było to, że zachodnie sankcje są przejawem załamania globalnych zasad rządzących relacjami ekonomicznymi, jak też nieuczciwego protekcjonizmu. Putin przyznał, że ograniczenia „tak czy inaczej hamują” gospodarkę, ale Rosja sobie i tak radzi. Dlatego polityka sankcyjna nie ma sensu, ani gospodarczego, ani politycznego, ani wojskowego – przekonywał prezydent Rosji. Podobnie zresztą mówił w Wiedniu. Ciekawe, że 7 czerwca, podczas dorocznej telekonferencji, podczas której prezydent odpowiada na pytania rodaków, Putin wyraził przekonanie, że zrozumienie, iż potrzebna jest współpraca, „powoli dociera do partnerów”. Ocenił, że presja na Rosję zakończy się, gdy jej zachodni partnerzy zrozumieją, że te metody nie są skuteczne i przynoszą rezultat odwrotny do zamierzonego. Niewątpliwie Rosja ma w tej kwestii sojuszników w Europie. Tych otwarcie o tym mówiących, ale nie tylko. Szczególnie Putin usiłuje tutaj grać na różnicach między Europą a USA. Już od dawna sankcje amerykańskie są ostrzejsze do unijnych, a to nie koniec. Nie wszystkim na Starym Kontynencie się to musi podobać, jeśli zaczyna dotykać ich własnych biznesów. Jak pisał „The Financial Times”, Unia jest podzielona w sprawie perspektywy nałożenia ostrzejszych sankcji na Rosję, a kilka europejskich państw zdenerwowały działania USA wymierzone w rosyjskich oligarchów, z którymi prowadzą one interesy.

O zniesieniu sankcji Kreml może na razie tylko marzyć. Decyzja o wprowadzeniu lub wycofaniu sankcji przyjmowana jest kolektywnie na podstawie konsensusu wszystkich członków UE. Stanowisko pojedynczych krajów, jak Austria czy Włochy, czy Bułgaria, nie ma faktycznego znaczenia. Nikt nie podejmie ryzyka samodzielnej próby weta przedłużeni reżimu sankcyjnego. W tej sytuacji Kreml gra na cierpliwą budowę szerszej antysankcyjnej koalicji. Przy czym należy zdawać sobie sprawę, że dla Putina o wiele ważniejsze jest doprowadzenie do redukcji czy zniesienia sankcji amerykańskich. To one są dla Rosji rzeczywistym balastem, nieporównanie większym, niż sankcje unijne. Podobnie, politycznie dla Kremla dużo cenniejsze byłoby dogadanie się z Białym Domem. Dlatego Putin zachowuje umiar w krytykowaniu USA i działa ostrożnie, podsycając różnice między Ameryką a Europą.

 

Prawdziwy cel

Realizacji putinowskiej polityki „resetu” sprzyjają decyzje Donalda Trumpa. Niewątpliwie, wychodząc z porozumienia z Iranem, prezydent spowodował, że europejskim sojusznikom Ameryki w tej kwestii nagle jest dużo bliżej do Rosji, niż USA. Tak jak w 2003 roku decyzja Busha o ataku na Irak zrodziła trójkąt Francja-Niemcy-Rosja, tak teraz Putin chce doprowadzić do powtórki tamtej sytuacji. Moskwa wykazała gotowość połączenia sił z UE w obronie przed przywróceniem sankcji na Iran, twierdząc, że atomowe porozumienie z Iranem może być wykonywane bez udziału jego głównego gwaranta, czyli USA. Stanowisko Kremla w tej sprawie jest dla części krajów europejskich atrakcyjne, bo wiele tracą one na decyzji USA. Same francuskie spółki od 2015 roku zawarły z Iranem umowy o łącznej wartości ponad 26 mld dolarów.

Putin korzysta z porywczej dyplomacji Trumpa, mało przewidywalnej, wstrząsającej różnymi układami sił w różnych regionach, odbieranej w coraz większej liczbie stolic jako niebezpieczna. Na tym tle polityka zagraniczna Putina to wręcz ostoja stabilności. Rosja liczy, że rosnące napięcie pomiędzy USA i partnerami europejskimi na tle sankcji wobec Iranu i sporów handlowych sprzyjać będzie zerwaniu solidarności europejskiej z USA. Ale grając na różnicach między USA a częścią Europy, Putin utrzymuje „głębię strategiczną”. Unika jednoznacznego zaatakowania Waszyngtonu, a dokładniej Trumpa. Na dodatek wciąż wykonuje gesty zachęcające do dialogu. To na polecenie Kremla Duma złagodziła zapisy ustawy o kontrsankcjach. Moskwa ciągle liczy, że dojdzie do spotkania Putin–Trump i uda się przekonać amerykańskiego prezydenta, aby jego administracja zrezygnowała z zaostrzania polityki sankcyjnej wobec Rosji. Biorąc pod uwagę twarde antyrosyjskie stanowisko większości establishmentu, oznaczałoby to nowe konflikty w łonie amerykańskiej administracji. Nic dziwnego, że Putin poprosił kanclerza Austrii, aby w Wiedniu mogło zostać zorganizowane latem jego spotkanie z prezydentem USA. Kurz miał się zgodzić i obiecać, że skontaktuje się z Trumpem. Kwestia szczytu wróciła podczas wizyty Putina w Chinach. Rosyjski prezydent pytany o ewentualność swego spotkania z Trumpem, powiedział, że spotkanie to odbędzie się wtedy, „gdy gotowa do niego będzie strona amerykańska”.

 

Polityka negacji

Sprzyjające ostatnio warunki międzynarodowe (bardzo jednak nieprzewidywalny jest ich rozwój ze względu na Trumpa) i otwartość części państw zachodnich na nowe otwarcie z Rosją, to jednak za mało, by można było mówić o pewności sukcesu. Strategia resetu nie zadziała, jeśli Moskwa będzie prowadziła jednocześnie politykę negacji. Nie jesteśmy winni zestrzelenia MH17 – mówi Putin, mimo solidnych konkluzji Wspólnego Zespołu Śledczego, solidnych na tyle, by stały się podstawą dla prawnej i politycznej akcji rządów Australii i Holandii. – Nie jesteśmy odpowiedzialni za otrucie Skripalów – powtarza Kreml, produkując różne spiskowe teorie mające zamieszać w sprawę inne kraje, od Czech i Niemiec po Wielką Brytanię. Problem w tym, że każde takie twierdzenie i zaprzeczenie staje się coraz mniej skuteczne. Oficjalne komunikaty państwa rosyjskiego trudną już uznawać za wiarygodne. Tak wiele razy zaprzeczały one dowodom i zdrowemu rozsądkowi, że bliższe są już sowieckiej propagandzie. Bez realnych ustępstw Rosji choćby w kwestiach ukraińskich, Putin nie może liczyć na prawdziwy przełom w stosunkach choćby nawet z samą Europą, czy raczej jej zachodnią częścią.

Są problemy, których nie da się rozwiązać z dnia na dzień. Po pierwsze, sprawa Krymu. Rosja nie jest tu gotowa do żadnych ustępstw. Dla Putina to pułapka. Uniemożliwia dogadanie się z UE – z tego prostego powodu, że to poważne złamanie prawa międzynarodowego i akceptacja aneksji otworzyłaby drogę do innych tego typu działań. W sprawach strategicznych (Syria, Iran, Ukraina) Putin nie chce negocjować z Europą. Pomimo obecności Macrona czy Shinzo Abe, prezydent Rosji nie składał w tych kwestiach na forum w Petersburgu żadnych konkretnych propozycji. Wygląda to tak, jakby Putin oczekiwał rozgrzeszenia bez chociażby wyrażenia żalu za grzechy, o pokucie nie wspominając. A przecież to nie jedyne przeszkody. Choćby kwestia Iranu. W sprawie porozumienia atomowego Moskwa jest tu po tej samej stronie co na przykład Berlin czy Paryż. Ale jednocześnie Putin i Macron różnią się co do obecności irańskiej w Syrii. No i są też jeszcze problemy mniej polityczne, a bardziej ekonomiczne. Sygnałem odstraszającym inwestorów od Rosji był skandal ze zwolnieniem analityków Sbierbanku, autorów raportu krytykującego nadużycia i korupcyjne schematy w Gazpromie i Rosniefcie. Polityce ocieplenia proponowanej przez Putina na pewno przeszkadza kampania, prowadzona przede wszystkim z inicjatywy amerykańskiej i brytyjskiej, wymierzona w korupcyjne schematy biznesowe przynoszące dochody Rosjanom. Sankcje, ujawnienie prania pieniędzy w bankach Estonii i Łotwy, działania brytyjskie w City – wszystko to podcina główny filar wpływu Moskwy na Zachód.

31 maja Jean-Claude Juncker wezwał do zakończenia traktowania Rosji jako chłopca do bicia. Zaledwie dwa miesiące po tym, jak z krajów UE wyrzucano dyplomatów rosyjskich w reakcji na sprawę Skripala. – Uważam, że musimy ponownie nawiązać łączność z Rosją. Nie jestem szczególnie zadowolony ze stanu naszych relacji. Nigdy nie zaakceptujemy tego, co Rosja zrobiła z Krymem czy wschodnią Ukrainą. Jednakże musimy pamiętać, że całe terytorium Unii Europejskiej to około 5,5 mln km kw. Rosja to 70,5 km kw. – mówił przewodniczący Komisji Europejskiej. Takie słowa z apelem o współpracę wszędzie gdzie się da wpisują się w rosyjską strategię: pomijajmy milczeniem kwestie sporne, zbliżajmy się we wszystkich innych. Współpraca  gazowa tak, sprawa Krymu nie itp. itd. To pozwala Zachodowi zachować formalnie twarz, jednocześnie robiąc interesy z Moskwą. A przecież słowa Junckera padły kilka dni po tym, jak premier Holandii Mark Rutte powiedział, że jest zdeterminowany aby pociągnąć Kreml do odpowiedzialności za MH17. Wskazuje to też, że Amerykanie niewiele wskórają w swym lobbingu w Brukseli i całej UE, aby Europejczycy przyjęli ostrzejsze sankcje na Rosję. Jeśli jeszcze na początku, w 2014 roku sankcje USA i UE były podobne i koordynowane, to później zaczęły się coraz mocniej rozchodzić. Podczas gdy Amerykanie coraz mocniej dokręcają śruby Rosjanom, w Europie już trzeba się cieszyć, jeśli w ogóle uda się przedłużyć obowiązywania dotychczasowych sankcji o kolejne pół roku.

 

Kruche fundamenty

Faktyczne przymierze z Niemcami i pomniejszymi krajami w rodzaju Austrii to za mało, by Putin mógł osiągnąć reset w stosunkach już nawet nie z całym Zachodem, a tylko Europą. W sytuacji, gdy Brytyjczycy, Polacy, kraje bałtyckie, większość Skandynawii i jeszcze parę innych państw UE (plus oczywiście Ukraina), tworzą jeden front z USA, Moskwa musi przeciągnąć na swą stronę Francję. Spotkanie Emmanuela Macrona z Władimirem Putinem przy okazji Forum Ekonomicznego w Petersburgu 24 maja trudno uznać za szczególnie ciepłe – zwłaszcza w porównaniu z wizytą Angeli Merkel w Soczi 18 maja. W Petersburgu Macron podkreślił wagę relacji z USA i zobowiązanie Paryża zachowania sojuszu, mimo pojawiających się różnic zdań w sprawie handlu czy Iranu. Bez postępu w sprawie Ukrainy nie będzie zmian w reżimie sankcyjnym. Przywódcy Francji i Niemiec nieco wcześniej byli z wizytami w USA. Macron z trzydniową oficjalną, przyjęty przez Trumpa z wielką pompą i wszelkimi honorami. Merkel z zaledwie jednodniową roboczą – w dużo chłodniejszej atmosferze. Jeśli dodać do tego zaangażowanie Paryża w Syrii, wspólnie z Londynem i Waszyngtonem (wspólny atak kwietniowy na pozycje Asada), to widać, że Putinowi wcale łatwo nie będzie przeciągnąć Macrona z obozu amerykańskiego do rosyjsko-niemieckiego.

 

The head of Russia’s Audit Chamber Alexei Kudrin. SOURCE: KREMLIN.RU

 

W efekcie należy oczekiwać, że prędzej lub później Kreml zejdzie z obecnego kursu. Brak sukcesów, a za takie należałoby uznać choćby częściowe zniesienie sankcji oraz ustępstwa Trumpa w ważnych dla Rosji problemach dotyczących bezpieczeństwa międzynarodowego (przede wszystkim Syria i Ukraina), spowodują wzrost presji „partii wojny” na Putina. Jastrzębie mają sojusznika w nieruchawej biurokratycznej machinie. Realizacja choćby części celów z dekretu 7 maja wymagałaby chociażby ograniczenia korupcji, liberalizacji prawa, otwarcia gospodarki itd. To zaś wymaga przełamania oporu siłowików. Wszystko więc wskazuje na to, że nowa polityka Kremla potrwa do momentu, gdy Putin uświadomi sobie, że Zachód (przede wszystkim USA) nie dał się nabrać na „reformy” w Rosji i stracił nadzieje na gotowość Putina do kompromisu w najpoważniejszych kwestiach (Putinowi przeszkadza tu opór części jego elit oraz dużej części społeczeństwa). Wtedy znów nastąpi zwrot ku agresywnej polityce zagranicznej, a w kraju po prostu wymieni się rząd, wyrzucając do kosza pomysły Kudrina.

All texts published by the Warsaw Institute Foundation may be disseminated on the condition that their origin is credited. Images may not be used without permission.

Powiązane wpisy
Top