AKTUALNOŚCI

Data: 15 kwietnia 2019

Desant w Caracas, czyli rosyjski blef

Moskwa wysłała do Wenezueli około setki żołnierzy i 35 ton tajemniczego ładunku. Gdyby zrobiła to po cichu, można by uznać, że wyłącznym celem misji jest wsparcie reżimu Nicolasa Maduro i pomoc w rozprawieniu się z opozycją. Jednak świadomie Rosjanie nadali temu duży rozgłos. Bo chodzi o demonstrację, że Moskwa gotowa jest zaangażować się militarnie w Wenezueli. Problem w tym, że operacja w stylu Syrii jest nierealna. Putin blefuje, aby zapobiec możliwej interwencji USA i sojuszników.

ŹRÓDŁO: KREMLIN.RU

Wojskowe samoloty transportowe An-124 i Ił-62 wylądowały pod Caracas 23 marca. Przyleciały z Rosji, z międzylądowaniem w bazie wojskowej Chmejmim w Syrii. Na pokładzie było 99 wojskowych, wśród nich szef sztabu głównego Wojsk Lądowych gen. Wasilij Tonkoszkurow. Do tego 35 ton ładunku – nie wiadomo, co to było.

Pojawienie się Rosjan w ogarniętej kryzysem Wenezueli wywołało ostrą reakcję USA. Prezydent Donald Trump i wiceprezydent Mike Pence wezwali Moskwę do „wyniesienia się” z Wenezueli i zaprzestania wspierania Maduro. Doradca ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton i specjalny przedstawiciel USA ds. Wenezueli Elliott Abrams mówią, że obecnie w Wenezueli znajduje się około 100 rosyjskich wojskowych i tysiące Kubańczyków, głównie w aparacie bezpieczeństwa. Rosyjski kontyngent wojskowy może składać się z sił specjalnych – powiedział agencji Reutera przedstawiciel władz USA. Szef amerykańskiej dyplomacji Mike Pompeo w rozmowie telefonicznej z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Ławrowem oświadczył, że Stany Zjednoczone i kraje regionu „nie będą bezczynnie przyglądały się”, jak Rosja potęguje napięcia w Wenezueli. John Bolton nawiązał do doktryny Monroe’a z XIX w., ostrzegając, że „Stany Zjednoczone nie będą tolerować tego, by wrogie obce mocarstwa utrudniały realizację wspólnych celów Zachodniej Półkuli – demokracji, bezpieczeństwa i rządów prawa”. Moskwa odrzuca wszystkie te zarzuty. Rosyjscy „specjaliści” przybyli do Wenezueli na podstawie umowy o współpracy wojskowo-technicznej między Moskwą i Caracas zawartej jeszcze w 2001 roku – oświadczyła rzeczniczka MSZ Rosji. Maria Zacharowa podkreśliła, że obecność rosyjskich wojskowych w Wenezueli jest zgodna z konstytucją tego kraju. Natomiast doradca Władimira Putina ds. polityki zagranicznej Jurij Uszakow gwałtowne protesty Amerykanów skomentował krótko: „Nie powinni martwić się naszymi wojskowymi w Wenezueli, powinni skupić się na odwrocie z Syrii”.

Wesprzyj nas

Jeżeli przygotowane przez zespół Warsaw Institute treści są dla Państwa przydatne, prosimy o wsparcie naszej działalności. Darowizny od osób prywatnych są niezbędne dla kontynuacji naszej misji.

Wspieram

Misja specjalna

Pojawienie się rosyjskich żołnierzy w Wenezueli wywołało falę spekulacji na temat celu ich misji. Jedna wersja mówi, że Rosjanie mają za zadanie szkolenie wenezuelskich żołnierzy w obsłudze pewnych typów broni. Inna, że chodzi o przygotowanie ewakuacji Maduro i rosyjskiej ambasady w razie pogorszenia sytuacji w kraju. Jeszcze inna, że mają zapewnić ochronę rosyjskim dyplomatom, aby zapobiec wydarzeniom podobnym do tych z 2012 roku, gdy w libijskim Bengazi zabito ambasadora USA. Wiadomo, że wśród przybyszów są specjaliści od cyberbezpieczeństwa. Mają się zająć prowadzeniem operacji informacyjnych, przede wszystkim w mediach społecznościowych i ogólnie Internecie (zdaniem Moskwy Amerykanie i ich sojusznicy prowadzą na tym polu szeroko zakrojone propagandowe przygotowania do obalenia Maduro). Jeszcze ważniejszym zadaniem ma być ochrona cywilnych obiektów i infrastruktury krytycznej. To reakcja na rzekome cyberataki na elektrownie – rosyjscy eksperci mają pomóc zapobiec kolejnym blackoutom. Mają też zabezpieczyć przed podobnym cybersabotażem kluczowe dla gospodarki obiekty naftowe. Według nieoficjalnych doniesień, Rosjanie zostali rozmieszczeni w Ciudad Guyana. To miasto kluczowe dla wenezuelskiego sektora energii elektrycznej. Tutaj mieści się siedziba głównego producenta prądu w kraju: CVG Edelca. W tym rejonie znajdują się też dwie tamy Tocoma i Guri, znane jako Hydroelektrownia Simona Bolivara – czwarta pod względem zdolności produkcyjnych taka elektrownia na świecie.

Ale najważniejsze jest, że Rosjanie przybyli do Wenezueli otwarcie, w świetle kamer. Ten desant to „demonstracja zamiarów i możliwości” Rosji. Adresatem są przede wszystkim Stany Zjednoczone. Moskwa pokazuje, że nie zamierza w sprawie obrony reżimu ustąpić nawet o krok. Wydaje się, że rosyjscy decydenci są przekonani, iż USA w końcu zmienią strategię „zmiany reżimu przez Twittera” i zaczną dostarczać broń opozycji, żeby siłą obaliła Maduro. Stąd decyzja o wysłaniu żołnierzy.

Czy Kreml może powtórzyć w Wenezueli „wariant syryjski”? W Waszyngtonie niektórzy obawiają się, że będzie tak jak z Syrią, gdzie najpierw Rosja rozmieściła niewielki kontyngent wspierający Asada w sierpniu 2015 roku, a skończyło się operacją zakrojoną na szeroką skalę i dwiema rosyjskimi bazami wojskowymi w Syrii. Jednak w przypadku Wenezueli jest to nierealne. Rosyjska armia jest stanowczo za słaba, by pozwolić sobie na poważniejsze militarne zaangażowanie w Ameryce Łacińskiej. Wystarczy porównać dystans dzielący Rosję od Syrii z tym dzielącym ją od Wenezueli. Na dodatek tutaj jest bliżej do USA, a samą Wenezuelę otaczają państwa uznające Juana Guaido, przede wszystkim jedne z najsilniejszych na kontynencie militarnie Brazylia i Kolumbia. Po stronie USA są też inne kraje regionu skupione w tzw. Grupie Lima (oprócz Kolumbii i Brazylii Argentyna, Chile, Paragwaj, Kostaryka, Gwatemala, Honduras, Panama, Peru) oraz Kanada.

Moskwa może sobie pozwolić maksymalnie co najwyżej na wsparcie chavistów podobne do tego, którego udzielała w latach 80. XX w. sandinistom w Nikaragui w walce ze wspieraną przez USA partyzantką (contras). Zdaniem części ekspertów, prawdziwym celem „rozpoznawczej grupy”, która wylądowała pod Caracas 23 marca, jest rekonesans, zaplanowanie i przygotowanie wenezuelskiej armii na potencjalną inwazję amerykańskich sił specjalnych. Świadczyć o tym może obecność generała Tonkoszkurowa. To 59-letni weteran wojen z Afganistanie i Czeczenii. Należy pamiętać, że podobnie Rosja postępowała, gdy w Kijowie wybuchły protesty przeciwko Janukowyczowi. Moskwa wysyłała tam regularnie doradców, którzy mieli pomagać ówczesnym władzom Ukrainy rozprawić się z protestami.

Wenezuelski przyczółek

Ciekawy wątek poruszają też media kubańskie. Za sprowadzeniem Rosjan ma podobno stać wiceszef rządzącej w Wenezueli partii, Diosdado Cabello. Postać z ogromnymi ambicjami, swego czasu widziano w nim następcę Chaveza. Niewykluczone, że przygotowywany jest scenariusz, w którym skompromitowany Maduro zostaje zmuszony do ustąpienia, a jego miejsce zajmuje Cabello, ogłaszając „nowe otwarcie” w kraju, a być może nawet zgadzając się na rokowania z opozycją.

Rosjanie nie mogą dopuścić do upadku przyjaznego reżimu, jeśli chcą utrwalać czy nawet poszerzać swoje wpływy na półkuli zachodniej. Upadek Maduro i zmiana polityki Caracas na proamerykańską będzie wyrokiem śmierci dla innych przyjaciół Moskwy w Ameryce Łacińskiej – w pierwszej kolejności Kuby. Drugi powód zaangażowania Rosji to obawy przed utratą kilkunastu miliardów dolarów zainwestowanych w Wenezueli, głównie w postaci wsparcia Rosnieftu dla sektora naftowego. Dla Kremla obecny konflikt w Wenezueli jest kolejnym frontem rywalizacji z USA, coraz szybciej zmierzającym ku kolejnej proxy war. Rosyjscy politycy oskarżają Amerykanów o chęć wywołania kolejnej „kolorowej rewolucji” i w efekcie uczynienia z Wenezueli swego regionalnego wasala.

Należy pamiętać, że Rosja wspiera reżim Maduro dyplomatycznie, ale też w nieformalny sposób, ułatwiając działania związane ze sprzedażą rezerw złota czy też wspierając doradztwem wojskowym. Celem jest – gdyby porażka Maduro była przesądzona – przedłużanie agonii reżimu, podsycanie kryzysu, a na koniec doprowadzenie do takiej katastrofy sektora naftowego Wenezueli, by odbudowa wydobycia i przywrócenie eksportu trwały jak najdłużej.

Autor: Grzegorz Kuczyński
Grzegorz Kuczyński jest dyrektor programu Eurasia w Warsaw Institute. Ukończył historię na Uniwersytecie w Białymstoku i specjalistyczne studia wschodnie na Uniwersytecie Warszawskim. Ekspert ds. wschodnich, przez wiele lat pracował jako dziennikarz i analityk. Jest autorem wielu książek i publikacji dotyczących kuluarów rosyjskiej polityki.

Artykuł pierwotnie ukazał się na łamach „Dziennika Związkowego”

Powiązane wpisy
Top