WYWIADY

Data: 15 maja 2020

Niemiecko – francuskie napięcia z koronawirusem w tle

Francja i Niemcy zmagające się z poważnym kryzysem koronawirusa przekroczyły już liczbę 150 tys. zachorowań i znajdują się w pierwszej piątce krajów oficjalnie najbardziej dotkniętych pandemią. Jednakże polityka Emanuela Macrona i Angeli Merkel jest diametralnie różna. Szczególnie kwestia solidarności w strefie euro powoduje obecnie największe zgrzyty w już i tak napiętych relacjach obu europejskich potęg. O dotychczasowych, jak i przyszłych stosunkach lokomotywy Paryż – Berlin rozmawiamy z Aleksandrą Rybińską – dziennikarką, politologiem i ekspertem Warsaw Institute ds. europejskich.

ŹRÓDŁO: SOURCE: BUNDESREGIERUNG DENZEL

Jarosław Walkowicz, The Warsaw Institute Review: Proszę powiedzieć naszym czytelnikom jak wyglądał rozwój kryzysu pandemicznego we Francji oraz w Niemczech. Czy sytuacja już została opanowana i jest kontrolowana przez decydentów?

Aleksandra Rybińska: Istnieje szereg różnic między dwiema największymi gospodarkami w strefie euro, jeśli chodzi o pandemię koronawirusa. Niemcy lepiej radzą sobie z kryzysem epidemiologicznym niż Francja, i to z kilku powodów. Pierwszym jest większa liczba łóżek szpitalnych, szczególnie tych na OIOM-ie oraz lepsza jakość służby zdrowia. Śmiertelność na Covid-19 w Niemczech jest w konsekwencji niższa, do tej pory umierało tam ok. 7 osób na 100 tys. mieszkańców, w porównaniu do 33 we Francji. Drugą różnicą jest wymiar obostrzeń wprowadzonych przez oba kraje. Francja zdecydowała się na „shutdown” wcześniej niż Berlin, to znaczy 17 marca. Niemcy analogiczną decyzję podjęły niemal o tydzień później – 22 marca – a gdy restrykcje już zostały wprowadzone, były o wiele mniej surowe niż nad Sekwaną. Rząd federalny odrzucił choćby pomysł wprowadzenia na poziomie federalnym obowiązku noszenia masek – zrobiły to indywidualnie landy. Zarówno we Francji jak i w Niemczech odbyły się w marcu wybory samorządowe, tyle, że nad Sekwaną w trybie normalnym (tylko jedna tura – 15 marca), a w Bawarii drogą korespondencyjną, w dwóch turach. W obu przypadkach odnotowano wzrost zakażeń Covid-19, ale tylko w przypadku Francji jest to wiązane bezpośrednio z wyborami, a władze są oskarżane o narażanie życia i zdrowia obywateli. A to dlatego, że była minister zdrowia Francji, polityk prezydenckiej partii „La République en Marche” (LREM) Agnès Buzyn przyznała w wywiadzie z dziennikiem „Le Monde”, że rząd z prezydentem Emmanuelem Macronem zlekceważył zagrożenia związane z organizacją wyborów i okłamywał w tej sprawie obywateli. Personel medyczny we Francji skarży się także na brak respiratorów,  masek oraz ubrań ochronnych. Trzech lekarzy założyło w marcu tzw. „grupę C 19”, która w międzyczasie urosła do ponad 600 członków, i złożyło zbiorowy pozew przeciw premierowi Edouardowi Philippe i odpowiedzialnym ministrom. Lekarze zarzucają im, że mimo „doskonałej wiedzy” o zagrożeniach związanych z rozprzestrzenianiem się SARS-CoV-2 nie zapewnili personelowi placówek medycznych środków ochrony osobistej, przez dwa miesiące zwlekając z dostarczeniem masek. Domagają się postawienia ich przez Trybunałem Stanu. Niemieckie władze nie muszą się zmagać z tak ostrą krytyką co oczywiście nie oznacza, że jej zupełnie brak, choćby minister zdrowia Jens Spahn jest krytykowany za to, że idąc za wskazówkami Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) upierał się jeszcze na początku marca, że żadnej pandemii nie ma, a ci co twierdzą inaczej „sieją panikę”. Francję i Niemcy różni oprócz poziomu służby zdrowia oraz surowości obostrzeń także poziom zdyscyplinowania obywateli, bowiem we Francji nie wszyscy przestrzegają zakazu zgromadzeń. Pomimo, że mieszkańcy imigranckich gett nie stosują się do nowych przepisów, to francuskie państwo jest wobec tego bezsilne, bowiem każda próba wymuszenia przestrzegania przepisów prowadzi do wzrostu napięć, czyli zamieszek, wraz z podpalaniem samochodów, czy koszów na śmieci oraz z atakami na policjantów. Liczba zachorowań i zgonów na Covid-19 zarówno we Francji jak i w Niemczech jednak w ostatnim czasie konsekwentnie spada.

PREZYDENT FRANCJI EMMANUEL MACRON. ŹRÓDŁO: AFP

Jakie restrykcje były i są wprowadzane przez rządzących obu państw w celu ograniczenia rozprzestrzeniania się wirusa?

Każdy, kto chce opuścić swój dom czy mieszkanie we Francji, musi mieć przy sobie formularz analogowy lub cyfrowy. A w nim muszą być zawarte podstawowe informacje jak imię i nazwisko, adres, data i miejsce urodzenia oraz powód wyjścia z domu. Potwierdzone podpisem. Dozwolone są zakupy, wizyty u lekarza, załatwianie spraw administracyjnych  i wsparcie potrzebujących. Wyprowadzanie dzieci i zwierząt domowych na spacer, czy zajęcia sportowe również są  dozwolone – jednak tylko w promieniu jednego kilometra od miejsca zamieszkania i maksymalnie godzinę dziennie. W Paryżu sporty na wolnym powietrzu są dozwolone tylko o określonych porach dnia. Z drugiej strony w Niemczech nie ma potrzeby noszenia ze sobą jakiegokolwiek formularza, nie ma też ograniczeń przestrzennych ani limitów czasowych. Wszystkie landy wprowadziły jednak obowiązek noszenia masek ochronnych. Niemcy i Francja zresztą podobnie jak inne kraje Europy wprowadziły ograniczenia w handlu, turystyce i gastronomii, w tym obowiązek zachowania kilkumetrowego dystansu, zakaz imprez masowych, oraz zamknęły przedszkola, szkoły oraz uniwersytety. Niemiecki Trybunał Konstytucyjny podtrzymał jednak prawo do demonstracji pod warunkiem przestrzegania przepisów o dystansie międzyosobowym. Była to reakcja na pozew aktywistów organizacji prodemokratycznych, którzy utrzymywali, że obostrzenia naruszają wolność zgromadzeń. Zarówno Paryż jak i Berlin ostrożne podchodzą do ewentualnego poluzowania restrykcji, mimo spadku liczby zachorowań, z obawy przed drugą falą infekcji, która zdaniem ekspertów mogłaby nastąpić już na jesieni. Kanclerz Niemiec Angela Merkel tłumaczyła, że jeśli decyzja o zniesieniu ograniczeń zostałaby podjęta za wcześnie, ponownie trzeba byłoby wprowadzać zakazy. Po raz pierwszy restrykcje zostały poluzowane po 3 maja. Po blisko miesiącu znowu mogą otworzyć się salony fryzjerskie oraz sklepy, ale tylko te, których powierzchnia nie przekracza 800 metrów kwadratowych. Wróciła do szkół również część uczniów, dzieci znowu będą się mogły bawić na placach zabaw, a nawet odwiedzać zoo. Zdaniem prezydenta Francji ponowne uruchomienie gospodarki to operacja „delikatna”, jeśli nastąpi za wcześnie ceną „będzie śmierć tysięcy ludzi”, jeśli za późno cena będzie zapaść  „liczona w miliardach”. Francuski rząd planuje podtrzymać restrykcje do 11 maja. Co dalej?  Na razie przedstawiono 17 priorytetowych punktów, w tym powrót dzieci do szkół, powrót pracowników do firm, funkcjonowanie transportu publicznego, dostawa masek i żelu antybakteryjnego lub wsparcie dla osób starszych. Większość placówek handlowych ma być ponownie otwarta w połowie maja, ale część instytucji użyteczności publicznej i placówek kulturalnych pozostanie zamknięta. Utrzymane też zostaną niektóre restrykcje dotyczące zachowania w przestrzeni publicznej.

Jakie reformy wprowadzają Paryż i Berlin w celu ochrony swoich gospodarek przed recesją spowodowaną koronawirusem?

Oba kraje uruchomiły program pomocy dla firm. We Francji objął on już 700 tys. firm i ponad 9 mln pracowników. Jak zaznaczył premier Edouard Philippe średnia aktywność gospodarcza w kraju podczas kwarantanny spadła o 36 proc., w tym o 43 proc. w przemyśle i o 88 proc. w budownictwie, natomiast branża hotelarsko-gastronomiczna praktycznie wstrzymała działalność. Szef francuskiego rządu zaznaczył przy tym, że państwo nie może miesiącami płacić pensje milionom pracowników. Minister ds. wydatków publicznych Francji Gerald Darmanin oraz minister gospodarki i finansów Bruno Le Maire zapowiedzieli w konsekwencji, że kraj dotknie najgłębsza recesja od 1945 r. Paryż ocenia obecnie, że deficyt budżetowy  wyniesie w tym roku 7,6 proc. PKB, a dług publiczny sięgnie 112 proc. Pakiet pomocowy dla gospodarki, który miał opiewać na 45 mld euro, zostanie zwiększony do 100 mld euro, czyli ponad 4 proc. PKB. 750 mld euro – to wielkość niemieckiego rządowego pakietu pomocowego na walkę z koronawirusem. Pakiet zawiera szereg mechanizmów mających pomóc firmom, samozatrudnionym i pojedynczym obywatelom w radzeniu sobie ze skutkami pandemii. Niemiecki rząd przyjął także projekt nowelizacji ustawy o stosunkach gospodarczych z zagranicą (Aussenwirtschafstgesetz – AWG). Ma on zapobiec „wrogiemu” przejęciu niemieckich koncernów, które straciły wskutek pandemii znacznie na wartości, przez kapitał spoza UE. Jak podkreślił minister gospodarki Peter Altmaier chodzi w szczególności o fundusze hedgingowe, które mają ostrzyć sobie zęby na takie firmy jak Daimler czy Lufthansa, którą niemieckie władze maja zresztą zamiar bezpośrednio dofinansować. Podobne „parasole” przygotowały także władze niektórych krajów związkowych, jak Bawaria, która przeznaczy na ratowanie miejscowego przemysłu 20 mld euro. Z powodu pandemii koronawirusa i wywołanego tym paraliżu gospodarki Niemcy także czeka w tym roku  recesja. Tak wynika z przedstawionej wiosennej prognozy ekonomicznej przygotowanej wspólnie przez czołowe ośrodki zajmujące się badaniami nad gospodarką. Autorzy analizy przewidują, że niemieckie PKB skurczy się w tym roku o 4,2 procent, a stopa bezrobocia osiągnie w szczytowym momencie 5,9 procent. W przyszłym roku niemiecką gospodarkę czeka ich zdaniem jednak ożywienie. Prognozy dla Niemiec są ogólnie o wiele bardziej optymistyczne niż dla Francji, której zadłużenie przed pandemią zbliżało się już niebezpiecznie do 100 proc. PKB. Zarówno Francja jak i Niemcy nie wykluczają co najmniej częściowej nacjonalizacji niektórych firm.

ŹRÓDŁO: ORISSA POST

Jak na to wszystko zareagowały społeczeństwa Niemiec i Francji?

W Niemczech obostrzenia są klarowne i jest ich mało. A Niemcy są narodem raczej zdyscyplinowanym. Głównym sposobem ograniczania pandemii jest odstęp oraz noszenie masek i ludzie tego przestrzegają. Nie oznacza to oczywiście, że wszyscy obywatele się zgadzają z polityką rządu. Do niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe wpłynął szereg skarg przeciwko obostrzeniom. Jednak, wszystkie te pisma zostały odrzucone.  Trybunał zezwolił jednak na protesty przeciwko obostrzeniom, powołując się na zawarte w ustawie zasadniczej prawo do zgromadzeń. Odbył się szereg takich demonstracji, m.in. w Berlinie. Jedynym wymogiem dla demonstrantów było zachowanie odpowiedniego dystansu. We Francji restrykcje także są w większości przestrzegane, z wyjątkiem wyżej wymienionych zubożałych przedmieść, zamieszkałych głównie przez Francuzów pochodzących z imigracji, którzy w zdecydowanej większości nie uznają legitymacji rządu, a więc ignorują także jego zalecenia. Ponadto zachowanie kwarantanny jest o wiele trudniejsze w ciasnych i przeludnionych mieszkaniach socjalnych. Jak dotąd we Francji przeprowadzono 13,5 mln kontroli przestrzegania nakazu pozostawania w domu, a zarejestrowano 800 tys. złamań kwarantanny.

A jak oba państwa odnoszą się do unijnych propozycji walki z nadciągającą recesją?

Prezydent Emmanuel Macron wyraził poparcie dla planu ratowania gospodarki strefy euro przez Europejski Bank Centralny (EBC). Według niego zapobiegnie to „fragmentacji” strefy euro. Oczywiście skup obligacji o wartości 751 mld euro przez EBC to zdaniem krajów Południa Europy, którym Francja nieformalnie przewodzi, wciąż za mało. Podobnie jak uzgodniony 9 kwietnia na spotkaniu ministrów finansów strefy euro wart 500 miliardów euro pakiet ratunkowy dla krajów UE dotkniętych pandemią. Pakiet obejmuje trzy elementy – finansowanie wydatków na ochronę zdrowia z Europejskiego Mechanizmu Stabilności (EMS), kredyty dla firm z Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI) oraz 100 miliardów euro na fundusz Komisji Europejskiej dla bezrobotnych. Jest to pakiet skromny i o ograniczonym zasięgu. Jednak to właśnie Francja jest jego pomysłodawcą, bo szanse na wprowadzenie tzw. „Koronaobligacji”, czego domagają się kraje Południa, były niewielkie. Niemcy, Austria i Holandia zdecydowanie sprzeciwiły się wezwaniom do wprowadzenia jakiejś nowej formy wspólnego instrumentu dłużnego, nalegając, by ostatecznie każdy kraj był odpowiedzialny za swój własny bilans. Twierdzono, że błędem byłoby tworzenie zobowiązań, które choćby teoretycznie mogły zagrozić ratingom kredytowym lub prowadzić do nieoczekiwanych gwarancji. Z punktu widzenia Berlina sprawę powinny załatwić dodatkowe pożyczki, jednak dla i tak już zadłużonych gospodarek Południa to nie do przyjęcia, bo oznacza tylko dodatkowy wzrost zadłużenia. Nie chcą więc, jak w przypadku Włoch, korzystać z EMS, który został stworzony po kryzysie finansowym lat 2008/2009 i wciąż postrzegany jest jako narzędzie dyscyplinujące, przy pomocy którego północne państwa członkowskie narzucają swoją agendę Południu. Prezydent Francji otwarcie opowiedział się za transferami w ramach przyszłego budżetu UE. Toczy się oczywiście dyskusja nad stworzeniem tzw. funduszu odbudowy, w wysokości kilku bilionów euro. Nie wiadomo jednak skąd te pieniądze miałyby pochodzić, gdyż państwa członkowskie niechętnie odnoszą się do możliwości płacenia wyższej składki do unijnego budżetu w chwili gdy wszystkim grozi recesja. Kwestia transferów od dawna jest kością niezgody między południem a północą Europy, a w obliczu pandemii ten podział się jeszcze pogłębił. A Francja i Niemcy stanęły w tej kwestii po przeciwnych stronach barykady. Bez względu na europejskie ambicje przywódcze Macrona Francji dziś bliżej do pogrążonych w stagnacji gospodarek Południa, niż pilnujących dyscypliny budżetowej gospodarek Północy.

Dużo też mówi się o innych rozbieżnościach między projektem zjednoczonej Europy Macrona, a wizją Merkel. Jakie są główne różnice/punkty sporu?

Już od dłuższego czasu „rien ne va plus” – jak mówią Francuzi – między Macronem a Angelą Merkel. Pani kanclerz zablokowała niemal wszystkie inicjatywy reformatorskie gospodarza Pałacu Elizejskiego, czy to odnośnie strefy euro czy powstania wspólnej europejskiej armii. Na jego słynne przemówienie we wrześniu 2017 r. na Sorbonie zareagowała wzruszeniem ramion – bo timing nie ten, w Niemczech trwała wówczas kampania wyborcza. A pani kanclerz już wtedy wiedziała, że ta kadencja będzie jej ostatnią. Zbyt zachowawcza – grzmiał Macron – stała się ta berlińska Europa. Niemcy coraz bardziej zajęte sobą przestały już nawet udawać, że przewodzą europejskiej wspólnocie. Nie kryją także, że od reform i pogłębienia integracji wolą status quo, póki ten im służy. Są to Niemcy pod wieloma względami słabsze. Nieskore do podejmowania decyzji. Macron postanowił to najwyraźniej wykorzystać. Od ponad roku usiłuje przejąć inicjatywę, lewarując się Unią Europejską w relacjach z USA, Rosją czy Chinami. Raz prowokuje, mówiąc o śmierci mózgowej NATO, innym razem proponuje Władimirowi Putinowi Europę od „Lizbony po Władywostok”, odwołując się do spuścizny generała de Gaulle’a, aby następnie w Chinach szukać miliardowych kontraktów pozując na tle unijnych flag. Jest to polityka mocarstwowa, obliczona na dźwignięcie Francji z marazmu w którym tkwi od ponad 20 lat. Paryż chce reform w UE, bo nie chce być liderem zubożałego Południa Europy, a taka rola na razie mu przypadła. Niemcy korzystają na obecnym kształcie Europy, więc po co to zmieniać? W tle oczywiście zawsze są transfery, czyli uwspólnotowienie długu. W końcu Macron gdy kandydował jeszcze na prezydenta obiecał Francuzom, że zmieni Unie tak aby służyła Francji, a nie tylko Niemcom. We Francji panuje głębokie rozczarowanie relacją z Niemcami, oparte na poczuciu, że pani kanclerz złamała niepisana umowę z Paryżem: najpierw gospodarcze reformy we Francji, potem pogłębiona integracja w strefie euro. Macron uważa, że dotrzymał swojej strony umowy. Przeprowadził bolesne reformy wysokim kosztem politycznym. Przez rok musiał się zmagać z protestami żółtych kamizelek oraz związków zawodowych, gdy zabrał się za reformę systemu emerytalnego. A tego, czego chciał i tak nie dostał.

PREZYDENT FRANCJI EMMANUEL MACRON, MINISTER SPRAW ZAGRANICZNYCH NIEMIEC HEIKO MAAS ORAZ KANCLERZ NIEMIEC ANGELA MERKEL. ŹRÓDŁO: OMER MESSINGER (PAP/EPA)

Dochodzimy tym samym do końca 2019 roku, gdy były już widoczne objawy „zmęczenia” w stosunkach obu europejskich potęg. Jak kształtują się one obecnie, czy kryzys spowodował choćby niewielką poprawę ich wzajemnych stosunków?

Pandemia niewiele zmieniła w relacjach na linii Paryż-Berlin. Wręcz przeciwnie, może jeszcze zwiększyć asymetrię między nimi. To widać zresztą na podstawie pakietów ratunkowych, które oba kraje przygotowały dla gospodarki. 100 mld euro we Francji wobec 750 mld w Niemczech. Według danych Eurostatu dług narodowy brutto w Niemczech wynosił ok. 60 proc. PKB na koniec 2019 r., w porównaniu do prawie 100 proc. we Francji. W konsekwencji Francja może wejść jeszcze głębiej w rolę, której Emmanuel Macron próbował się pozbyć: najsilniejszego spośród krajów kryzysowych. Pod pewnymi względami sytuacja wygląda obecnie gorzej niż podczas kryzysu euro: minister spraw wewnętrznych kraju związkowego Saara zamknął granicę z Francją, jakby po drugiej stronie znajdował się odwieczny wróg. Według francuskiego dziennika „Le Figaro” Francuzi, którzy odważyli się w marcu odwiedzić tereny za niemiecka granicą spotkali się z „pewną wrogością”. Byli zatrzymywani na ulicach i obrażani. Pluto im twarz m.in. przy kasach w supermarketach, czy podczas spacerów na ulicach. Rzucano w nich także jajkami. Niektórym miejscowi radzili by „wrócili do swojego koronakraju”. Do takich incydentów doszło w kilku miejscowościach w kraju związkowym Saara. Incydentów było na tyle dużo, że niemiecki minister spraw zagranicznych Heiko Maas wystosował w tej sprawie oficjalne przeprosiny. Francuski minister finansów Bruno Le Maire i jego niemiecki kolega Olaf Scholz często rozmawiają ze sobą, a ich najbliżsi pracownicy praktycznie codziennie. Ale ta współpraca jest pozbawiona ambicji. W obliczu pandemii z obu stolic nie wyszedł żaden wspólny plan jak zaradzić kryzysowi. Niemcy powtarzają w kółko, że uwspólnotowienie długu nie wchodzi w rachubę, a strona francuska jak mantrę powtarza formułę o konieczności złamania tabu euroobligacji. Tak długo jak asymetria między obiema krajami będzie się utrzymywać, tak długo pod tym względem nic się nie zmieni.

Jaką widzi Pani przyszłość „lokomotywy” Merkel – Macron nie tylko w obliczu kryzysu społeczno-polityczno-ekonomicznego wywołanego koronawirusem, ale również ocieplających się relacji Paryż – Moskwa. Czy Pałac Elizejski ma już lepsze stosunki z Kremlem niż Berlin?

Francusko-niemieckiej lokomotywy w zasadzie już nie ma, a co najmniej zgrzyta ona poważnie. Nie wiemy jak poważne będą skutki koronawirusa, ale wiemy już, że Francja odczuje je o wiele bardziej dotkliwie niż Niemcy. Nie wróży to dobrze tandemowi Macron-Merkel, gdyż oba kraje będą miały raczej więcej sprzecznych niż spójnych interesów. W skrócie: oba kraje zbyt wiele różni. Od polityki gospodarczej po militarną. Merkel za wzór zarządzania państwem stawia szwabską gospodynię, a Macron w dobrej francuskiej tradycji wydaje pieniądze, których nie ma. A Berlin nie chce by rozrzutność Francuzów finansowali niemieccy podatnicy. W kwestii strukturalnych wad strefy euro wiadomo było od początku, że to nie jest optymalny obszar walutowy i że konieczne są transfery. A one są nie do zaakceptowani przez Niemców, w związku z tym strefa euro będzie dalej trzeszczała w szwach. Relacje z Rosją Macron traktuje instrumentalnie. W przekonaniu Paryża światowy ład rozwija się w kierunku bipolarności – USA-Chiny. By nie zostać pominiętym w szykującej się światowej rozgrywce Macron szuka sojuszników, także na Kremlu. Jest to bezpośrednie nawiązanie do „wyjątku francuskiego”, do tradycji de Gaulle’a. Francja, w przekonaniu Macrona, może być silna tylko jeśli będzie prowadziła własna politykę, lawirowała między USA, Rosja i Chinami. Niemiecki stosunek do Rosji przeszedł szereg etapów, od przekonania, że Rosja się zdemokratyzuje jeśli jej więzi z Europa zachodnią się pogłębia (z tej wizji Berlin już zrezygnował), po czysty pragmatyzm, a jeśli kto woli, egoizm. Nord Stream 2 daje Niemcom nieograniczony dostęp do gazu rosyjskiego, którym chcą wygrać konkurencyjność swojego przemysłu wobec reszty Unii Europejskiej i zalać Europę Środkowo-Wschodnią. To nie jest wolny rynek tylko wykorzystywanie relacji międzypaństwowych w obszarze, który jest sterowany z Kremla. Początkowo była mowa o tym, że to jest czysto gospodarcze przedsięwzięcie, że państwo niemieckie nie ma z tym nic wspólnego, potem, że jednak polityczne, teraz, że to geostrategiczne, celowe wzmacnianie Rosji względem Chin. Tu Paryż i Berlin są zgodne: jeśli Rosja nie zostanie przeciągnięta na stronę Zachodu stanie się kartą przetargową Pekinu. „Kto – Francja czy Niemcy – ma lepsze stosunki z Kremlem trudno powiedzieć. Pewne jest tylko, że Władimir Putin zapewne wie jak wykorzystać na swoją korzyść zarówno umizgi Paryża jak i Berlina.”

Rozmawiał Jarosław Walkowicz, The Warsaw Institute Review.

Aleksandra Rybińska – politolog i absolwentka Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu. Ekspert Warsaw Institute ds. europejskich. Dziennikarz portalu wPolityce.pl i tygodnika Sieci, członek zarządu Fundacji Macieja Rybińskiego, Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej (FWPN) i zarządu głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (SDP). Wcześniej dziennikarka m.in.: Rzeczpospolitej, Uważam Rze, Welt Am Sonntag i Der Tagesspiegel.

Wszystkie teksty (bez zdjęć) publikowane przez Fundacje Warsaw Institute mogą być rozpowszechniane pod warunkiem podania ich źródła.

TAGS: migration crisis, NATO, Belarus, Russia

 

Powiązane wpisy
Top