OPINIE
Data: 30 lipca 2019
W Polsce trwa rewolucja, która za 3 lata złamie monopol gazowy Kremla
Jeszcze kilka lat temu ponad 60 proc. zużywanego w Polsce gazu pochodziło od jednego dostawcy – Gazpromu. Dyktował on zawyżone ceny i wykorzystywał monopol w celach politycznych. Za trzy lata import z Rosji może nawet spaść do zera. Wszystko dzięki LNG z USA i gazowi z Norwegii.
Ostatnimi czasy obserwować możemy wzmożoną aktywność rosyjskiej propagandy na temat polskiej dywersyfikacji dostaw gazu. Realizowana jest ona głównie za pośrednictwem rosyjskiej, rządowej sieci medialnej Sputnik, który w Polsce jest w zasadzie jedynym masowym portalem prorosyjskim.
Tylko w czerwcu polska wersja językowa Sputnika miała niemal 3 mln odsłon. W publikowanych na jej łamach materiałach na temat energetyki, na temat dostawy gazu skroplonego z USA oraz plany budowy Baltic Pipe – rurociągu łączącego norweskie złoża gazu z Polską – pada bezlitosny ogień krytyki.
Nie ma w tym nic dziwnego. Sputnik, jako rządowe medium rosyjskie, propaguje interesy polityczne i ekonomiczne Kremla za granicą. Tymczasem oba projekty – import LNG jak i import gazu z Norwegii – silnie w nie uderzają, wprowadzając stan realnej konkurencji, co wytrąca Rosji z rąk możliwość politycznego wykorzystania surowca.
Geopolityka rurociągów
Gdy budowano gazociągi łączące ZSRS z państwami satelickimi, ich sieć projektowano w taki sposób, aby zaistniało ich surowcowe uzależnienie od Związku Sowieckiego. Struktura ta została utrzymana również po rozpadzie Bloku Wschodniego, a nowe władze państw Europy Środkowo-Wschodniej, nie mając często wyboru, zawierały kolejne umowy uzależniające je od Rosji.
I tak na przykład Polska czerpała ok. 60 proc. konsumowanego gazu ziemnego z Rosji. Jeszcze w 2016 roku ok. 90 proc. importowanego do Polski błękitnego paliwa pochodziło ze wschodu. Polska płaciła przy tym za surowiec więcej niż leżące dalej od Rosji Niemcy. Ta absurdalna sytuacja spowodowana była tym, że Warszawa nie miała alternatywy i musiała kupować rosyjski gaz, za taką cenę, jaką zażądała sobie Moskwa.
Drugi postsowiecki absurd związany był z opłatami tranzytowymi. Właścicielem polskiego odcinka Gazociągu Jamalskiego, którym gaz płynie ze wschodu na zachód, jest spółka EuRoPol Gaz, należąca do polskiego PGNiG oraz rosyjskiego Gazpromu. Umowa tranzytowa została zaś skonstruowana w taki sposób, aby Polska praktycznie nie czerpała żadnych zysków z tranzytu gazu. Zgodnie z zapisami umowy, spółka może zarabiać rocznie maksymalnie 21 mln zł, co jest pogwałceniem zasad wolnorynkowych. Zyski przekraczające ten pułap są gromadzone w specjalnym funduszu i mogą zostać wypłacone jedynie za zgodą obu akcjonariuszy EuRoPol Gazu. Dla porównania, Ukraina z tytułu tranzytu gazu rocznie czerpie zyski w wysokości ok. 2 mld USD.
Mówiąc o Ukrainie, warto przy okazji wspomnieć o wykorzystywaniu swojej pozycji monopolistycznej przez Rosję do wywierania wpływu politycznego. Ukraina do niedawna była w pełni zależna od dostaw gazu z Rosji i przez długi czas stan ten utrzymywał się przy akceptacji obu stron. Kijów utrzymywał neutralny lub wręcz prorosyjski kurs, w zamian za co otrzymywał gaz poniżej cen rynkowych. Za zgodą Rosji i na mocy porozumień dwustronnych.
Kwestia ta stała się problemem dla Rosji dopiero wówczas, gdy władzę w Kijowie po Pomarańczowej Rewolucji przejęło środowisko nastawione prozachodnio. Wówczas Rosja zaczęła sabotować wszelkie formy porozumienia, aż doprowadziła do sytuacji, w której zimą 2006 roku odcięła dostawy gazu.
W ten sposób Kreml wymusił na Kijowie zgodę na podwyżki cen gazu oraz utworzenie spółki pośredniczącej między Gazpromem i Naftohazem – RosUkrEnergo (RUE). Jej celem było lobbowanie interesów rosyjskich na Ukrainie. Wystarczy wspomnieć, że udziałowcem połowy firmy jest Gazprom, a 90 proc. drugiej połówki – prorosyjski oligarcha Dmytro Firtasz, przebywający przymusowo w Austrii. Z resztą jednym z dyrektorów wykonawczych RUE swego czasu był… kolega Dmitrija Miedwiediewa z grupy na akademii KGB.
Podobnie miały się sprawy podczas kryzysu gazowego w 2009 roku. Wówczas sprokurowanie kryzysu posłużyło Rosji do wymuszenia na Ukrainie podpisania niekorzystnego kontraktu na dostawy i tranzyt gazu (co potwierdził Arbitraż w Sztokholmie) oraz do zawarcia umowy „flota za gaz” w ramach której zwiększeniu uległa obecność wojskowa Rosji na Krymie.
Kilka lat później okaże się, że przerzucone wówczas na Krym wojska przeistoczyły się w 2014 roku w „zielone ludziki”, które dokonały militarnej aneksji półwyspu przez Federację Rosyjską.
Polska również doświadczyła rosyjskiego szantażu gazowego. Ostatnio zastosowano go przed wizytą Donalda Trumpa w Warszawie w 2017 roku, gdy jakość surowca przesyłanego do Polski spadła do tego stopnia, że jego dostawy zostały wstrzymane. Podobna sytuacja nastąpiła rok wcześniej, przed szczytem NATO w Warszawie.
Urynkawianie gazu
Polskie władze, będąc świadomymi motywów działania Kremla, podjęły decyzję o dywersyfikacji dostaw gazu do Polski. Szczególnie cieszyć może panujący konsensus ponadpartyjny w tej kwestii, dzięki czemu dywersyfikacja nie napotyka większych przeszkód.
Jej pierwszym i kluczowym elementem była budowa terminalu LNG w Świnoujściu. Wraz z zawinięciem pierwszego metanowca z Kataru do gazoportu w Świnoujściu 11 grudnia 2015 roku, monopol Gazpromu w regionie zaczął być przełamywany. Import LNG do Polski rośnie z każdym rokiem. W 2016 roku do polskiego terminala trafiło niespełna 1 mld m3 gazu (na 17 mld zapotrzebowania), podczas gdy już dwa lata później – ponad 2,7 mld m3.
Obecnie terminal jest rozbudowywany w celu zwiększenia jego przepustowości z 5 mld m3 rocznie do 7,5 mld m3. Oprócz tego postępują prace przygotowawcze do projektu Baltic Pipe. Rurociągiem z Norwegii do Polski płynąć ma rocznie do 10 mld m3 gazu. Zapowiedziane zostało również powstanie drugiego terminala LNG w technologii FSRU (Floating Storage and Regasification Unit) w Zatoce Gdańskiej.
Te inwestycje mają na celu zagwarantowanie możliwości importu takich ilości gazu, które mogłyby w pełni zaspokoić polskie zapotrzebowanie na gaz, bez konieczności jego importu z Rosji.
Czy oznacza to, że Polska wstrzyma import ze wschodu? Niekoniecznie. Mając jednak wybór, Warszawa będzie mogła jednak podjąć rozmowy o charakterze biznesowym, wolnym od polityki, uzyskując korzystną i rynkową ofertę za gaz rosyjski i tym samym utrzymując zdywersyfikowany portfel dostaw.
Rewolucja gazowa
Aby uświadomić sobie skalę rewolucji surowcowej w Polsce, jaka odbywa się na naszych oczach, warto przytoczyć kilka liczb.
W grudniu 2015 roku do Świnoujścia zawija pierwszy metanowiec z katarskim LNG. Polska wciąż importowała prawie 90 proc. gazu po zawyżonych cenach z Rosji. W 2018 roku już ok. 20 proc. importowanego do Polski gazu (2,71 mld m3) trafiało w formie LNG, głównie z USA.
W 2022 roku dobiega końca termin kontraktu jamalskiego na dostawy gazu z Rosji. W tym samym roku do eksploatacji oddany ma zostać gazociąg Baltic Pipe, a PGNiG zakontraktował dodatkowe 1,35 mld m3 rocznie od Venture Global Cacasieu Pass.
Już w 2024 roku łączna ilość zakontraktowanego surowca wyniesie niespełna 12,5 mld m3 (obecnie ok. 3,5 mld m3), z czego ok. 5 mld w formule Delivery Ex Ship, co oznacza, że towar musi zostać dostarczony do Polski na koszt dostawcy z USA. Pozostałe ok. 7,5 mld m3 zakontraktowano w formule Free On Board, co jak sama nazwa wskazuje, oznacza, że Polski PGNiG będzie mógł dostarczyć surowiec w razie zapotrzebowania do Polski lub sprzedać w dowolne miejsce na świecie, podczas gdy odpowiedzialność za transport będzie przechodzić na polskiego odbiorcę już w amerykańskim porcie.
W rezultacie prowadzonych obecnie działań dywersyfikacyjnych, od 2022 roku będziemy mogli mówić o istnieniu wolnego rynku gazu nad Wisłą. Polska ponadto wejdzie do światowej ligi handlu gazem, mogąc go dostarczać nie tylko do sąsiedniej Ukrainy rurociągami, lecz do odbiorców na całym świecie.
Nic zatem dziwnego, że rosyjska propaganda stara się torpedować te plany i ukazywać je jako nierealny i nieopłacalne. Kremlowi nie zależy na tym, by kolejny kraj europejski wyrywał się z jego gazowego uścisku, a Gazprom tracił swój monopol i był zmuszony do konkurowania na wolnym rynku.
Autor:
Maciej Zaniewicz – redaktor największego w Polsce portalu poświęconego sektorowi energetycznemu Energetyka24.com.
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach „Dziennika Związkowego”
Wszystkie teksty (bez zdjęć) publikowane przez Fundacje Warsaw Institute mogą być rozpowszechniane pod warunkiem podania ich źródła.