OPINIE

Data: 24 listopada 2019

Strategia rosyjskiej polityki

Celem strategicznym polityki rosyjskiej od dawna jest, prócz rozbicia sojuszu transatlantyckiego, rozbicie Unii Europejskiej. Solidarna i silna UE uniemożliwia ekspansję na Starym Kontynencie. Moskwa prowadzi więc wobec Zachodu działania hybrydowe, przede wszystkim – jak w czasach zimnej wojny – podsycając a nawet kreując podziały w europejskim społeczeństwie. Jednocześnie Rosjanie atakują każdego, kto dąży do reformy obecnego, coraz mniej wydolnego systemu unijnego. Moskwa wspiera eurosceptyków, ale nienawidzi eurorealistów.

 
Głównym celem jest osłabienie UE i NATO. Rosja używa w tym celu przede wszystkim narzędzi dezinformacji, ale też ingeruje w wewnętrzne spory wspierając lub atakując ich strony – aby pogłębiać podziały. Widać to na trzech poziomach. Na najwyższym, europejskim, mamy do czynienia z atakami na spójność i generalnie istnienie NATO i UE. Na drugim poziomie jest tworzenia i podsycanie podziałów i nieufności pomiędzy państwami i narodami. Na poziomie trzecim, najniższym, kreuje się konflikty wewnątrz społeczeństw poszczególnych państw, pomiędzy różnymi grupami społecznymi, różnymi narodowościami, czy między elektoratami różnych partii. Co ważne, choć od kilku lat media i politycy głównego nurtu starają się utrwalić przekonanie, że jedynym sojusznikiem Rosji w Europie są eurosceptycy, taki podział jest fałszywy. W rzeczywistości Moskwa inwestuje równie mocno, a może nawet mocniej, w siły liberalne, prodemokratyczne i pozornie antyrosyjskie. Z trzech powodów. Po pierwsze, to one dziś dominują w Europie, więc mają większy wpływ na procesy decyzyjne w UE. Po drugie, to ich elity w czasach zimnej wojny najmocniej infiltrował sowiecki wywiad, a już w czasach współczesnych z nimi najłatwiej było się biznesowo dogadać. Wystarczy wspomnieć Fransa Timmermansa czy Guya Verhofstadta – tak się ciekawie składa, że dziś stojących na czele krucjaty przeciwko państwom i rządom chcącym zreformować i wzmocnić UE: Polsce czy Węgrom chociażby. Wreszcie, po trzecie, chodzi o podsycanie konfliktów..

Nieliberalna oś łącząca europejską skrajną prawicę i Rosję stanowi zgubne zagrożenie dla umiarkowanego porządku politycznego w Europie i dobrobytu europejskich społeczeństw – obwieścił nie tak znów dawno temu prestiżowy brytyjski dziennik „Financial Times”. Wróg został wskazany. To populiści od Salviniego, le Pen, Orbana i Kaczyńskiego. Nie dość, że chcą zniszczyć Unię Europejską, to na dodatek robią to ręka w rękę z Putinem. Taką narrację od dłuższego czasu narzuca zachodnioeuropejski mainstream polityczno-medialny i jego filie w Europie Środkowej i Wschodniej. Każdy przypadek współpracy eurosceptyków z Rosją jest maksymalnie nagłaśniany i potępiany. I nie powinno się mieć wątpliwości, że to z powodu współpracy z Rosją. Nie, to z powodu eurosceptycyzmu. Wielka koalicja chadecko- socjalistyczno-liberalna, wspierana przez skrajną lewicę i różnych odcieni Zielonych, walczy o utrzymanie dominacji w Europie, a nie o zahamowanie ekspansji rosyjskiej. Kryzys na zachodzie Europy jest rzeczą oczywistą, więc odpowiedzialny za niego główny nurt polityczny broni się jak może. Problem w tym, że Rosjanie ingerują w tą wewnątrz europejską rywalizację. I to nie tylko poprzez cyberataki i uderzanie w establishment w mediach społecznościowych, co tak chętnie podnosi wiele zachodnich rządów. Rosja realizuje świadomą, długofalową strategię mającą osłabić, a nawet rozbić Europę. Z otwartą przyłbicą wspiera populistów i eurosceptyków, przyjmując pozycję „ostatniego obrońcy” tradycyjnej chrześcijańskiej Europy, ale jednocześnie – z dużo większą dyskrecją – wspiera skrajnych liberałów, ruchy pacyfistyczne, fundacje broniące „rządów prawa”, nawet organizacje i ruchy na pierwszy rzut oka antyrosyjskie, bo krytykujące autorytarny charakter rządów Putina przejawiający się np. w prześladowaniu społeczności LGBT.

Dlaczego Moskwa gra na dwa fronty? Bo jej celem wcale nie jest ostatecznie sukces eurosceptyków i partii sympatyzujących z Rosją. Celem jest kontynuacja politycznej wojny nowej fali populistów ze skostniałym i wyznającym polityczną poprawność (w wersji skrajnej) mainstreamem oraz skrajną lewicą. Nie chodzi o to, by wygrała jedna czy druga strona. Chodzi o to, by wojna trwała a społeczeństwo było coraz bardziej podzielone. Ta strategia funkcjonuje w pewnym sensie także w Polsce, gdzie Rosji bardzo odpowiada wysoka temperatura konfliktu opozycji z rządem uniemożliwiająca polityczną debatę na temat przyszłości państwa, w której odpowiedzialna opozycja oprócz krytyki pomysłów rządu (ale merytorycznej, a nie z góry założonej) przedstawia własne koncepcje. Szczególnie Moskwę cieszyć musi zarzucanie przez opozycję rządowi PiS polityki… prorosyjskiej. Dla Kremla nie ma chyba nic lepszego, jak polityczna działalność, której skutkiem będzie sprowadzanie w przyszłości wszelkich, nawet słusznych, zarzutów o prorosyjskość do absurdu. Polska jest zresztą doskonałym przykładem tego, jak Moskwa wykorzystuje siły oficjalnie postępowe, europejskie, demokratyczne i liberalne do atakowania politycznego obozu będącego dla Rosji ogromnym zagrożeniem – właśnie dlatego, że może on oddziaływać na politykę całej UE. Zresztą tutaj przeciwnicy rządu w Warszawie, nie tylko ci z Rosji, ale też Berlina, Paryża czy Brukseli, mają poważny problem. Orbana można atakować za „zamordyzm”, Salviniego za populizm i łączyć to z ich bardzo dobrymi relacjami z Moskwą. W przypadku Polski tak się nie da. Choć zapewne Moskwa nie będzie ustawać w takich wysiłkach, promując choćby różnego rodzaju fundacje pozarządowe walczące o demokrację.

W czasach zimnej wojny Moskwa wspierała głównie partie komunistyczne i pacyfistów. Dziś nawiązuje współpracę ze skrajną prawicą, radykalną lewicą i ruchami antyestablishmentowymi. Jednocześnie też gromadzi materiały kompromitujące polityków mainstreamu i potajemnie, często za pomocą skomplikowanej sieci spółek i fundacji wspiera i finansuje poszczególnych polityków oraz organizacje pozarządowe uznawane powszechnie za liberalne i demokratyczne, krytykujące reżim Putina? Dlaczego to robi? Otóż gdy tylko mainstream słabnie, Putin rzuca mu koło ratunkowe, byle podsycić konflikt targający Europą. W niedawnym wywiadzie dla „The Financial Times” stwierdził, że liberalizm jest przestarzały. W ustach akurat Putina nie powinno to brzmieć zaskakująco, ale wywołało zadziwiający oddźwięk na Zachodzie. Niemalże falę histerii. Można wręcz odnieść wrażenie, że obrona idei liberalizmu zmobilizowała elity zachodnie do krytyki Putina bardziej niż kolejne popełniane przez jego reżim zbrodnie. Putin ze swą antyliberalną retoryką i przyjętą pozą obrońcy konserwatyzmu i tradycyjnych wartości jest idealnym wrogiem mobilizującym obrońców starego porządku w Europie pokolenia ‘68.

Można się zgodzić z opiniami, obecnymi także w głównych europejskich tytułach prasowych, że celem działań Rosji jest tworzenie podziałów w europejskich społeczeństwach, ale już niekoniecznie, że „osłabianie wiary w liberalne systemy polityczne i wartości” (z artykułu „Financial Times”). Dla Kremla ideologia ma drugorzędne znaczenie. To tylko narzędzie służące osiągnięciu celu. Dlatego nieważne, czy wspiera się jakiś radykalny ruch pro-life czy zwolenników adopcji dzieci przez homoseksualistów. Chodzi o destabilizowanie społeczeństwa zachodniego, mówiąc wprost, napuszczanie jednej grupy na drugą. Skrajni liberałowie i postępowa lewica na przykładzie tezy o kryzysie wartości w Europie każdego, kto podziela taki pogląd wrzucają do szuflady z plakietką pożyteczny idiota lub rosyjski agent. Mainstream atakuje eurosceptyków, którzy na ogół są prawicowi czy konserwatywni, podnosząc tezę, że wykonują dla Putina krecią robotę. To samo odnosi się do obrony tradycyjnych wartości. Faktem jest, że Moskwa umiejętnie daje ku temu powody, wciągając we współpracę Salviniego czy Le Pen, oraz starając się wejść w europejskie środowiska konserwatywne i pro-life.

Wydaje się, że Moskwa wcale nie liczy na to, że pewnego dnia dzisiejsi eurosceptycy wezmą władzę we wszystkich głównych państwach europejskich i w Brukseli. Kryzys jest faktem, ale Rosjanom bardziej opłaca się go przeciągać, niż dopuścić do przesilenia. Dziwią też kolejne wpadki – ujawnienia współpracy lub chęci jej nawiązania (z tłem finansowym) – francuskiego Frontu Narodowego, włoskiej Ligi czy austriackiej Partii Wolności. Nie ma co ukrywać. Gdyby w Moskwie naprawdę chciano ukryć fakt wspierania euro sceptycznych populistów w Europie, to by tak było. A tak, Salvini czy Le Pen są osłabiani – akurat do tego stopnia, by nie zagrozić poważnie głównemu nurtowi rządzącemu Unią, ale nie na tyle, by nie można było ich używać do atakowania i osłabiania europejskiej wspólnoty.

W przypadku większości państw europejskich zadanie Rosjanie mają o tyle ułatwione, że istnieją tam w miarę liczące się siły skrajnej prawicy. Schemat nie jest skomplikowany. Z jednej strony rządzący obóz czy to chadecki czy socjaldemokratyczny (z liberalną domieszką) opowiadający się za silną UE, z drugiej populiści, często prawicowi ekstremiści nie kryjący, że najchętniej rozwiązaliby Unię Europejską. Jako że od dłuższego czasu Rosja występuje (oczywiście tymczasowo, na bieżące potrzeby) w roli obrońcy chrześcijaństwa, tradycyjnych wartości, a przeciwko „zgniłemu” liberalizmowi, ta skrajna prawica w naturalny sposób lgnie do Moskwy. Dla jej mainstreamowych przeciwników to pretekst, by robić z tych eurosceptyków piątą kolumnę Kremla i wrogów zjednoczonej Europy. Problem pojawia się, gdy mamy kraj, w którym nie ma liczącej się prawicowej ekstremy, którą liberałowie mogliby straszyć, a rząd wymyka się z narzucanego podziału: jest antyrosyjski, ale nie antyunijny. Nie chce rozbicia UE, ale jej reformy. Bo rozumie, że na rozbiciu zależy właśnie Rosji, która jest największym zagrożeniem dla Europy. Dlatego nie pójdzie – w przeciwieństwie do wielu innych – na współpracę z Moskwą przeciwko brukselskiemu establishmentowi, nawet mimo małostkowych upokorzeń fundowanych przez unijny mainstream. Mowa oczywiście o Polsce i o rządzie PiS.

W takiej sytuacji Moskwa sięga po nieco inne metody niż w przypadku choćby Francji, gdzie destabilizuje się kraj grając czy to na Front Narodowy, czy to na „żółte kamizelki” czy to infiltrując i kusząc samego Macrona. Chyba w żadnym innym kraju UE nie widać tak bardzo używania przez Rosję do swych celów skrajnych liberałów jak w Polsce, gdzie walczą oni z antyrosyjskim rządem zarzucając mu… prorosyjskość. Oczywiście Rosja nie atakuje Polski wprost. Sięga w tym wypadku po tzw. operacje pod fałszywą flagą. Korzysta ze swych zasobów w Europie i swych sojuszników. Istotną rolę w zwalczaniu niepokornych rządów w krajach takich jak Polska, odgrywają organizacje pozarządowe, fundacje czy wręcz media. Niektóre mające dwuznaczne powiązania z Rosją. Wystarczy wspomnieć Fundację Otwarty Dialog i Ludmiłę Kozłowską. Ich sprawa dobrze pokazuje, jak trudno walczyć z takimi metodami destabilizacji kraju. Nie przypadkiem, czy to wielkie niemieckie fundacje, czy to George Soros, chętnie sięgają po organizacje pozarządowe jako broń do walki z takimi rządami jak w Polsce czy na Węgrzech. Gdzie w tym wszystkim Rosjanie? Warto więc wrócić do FOD i Kozłowskiej. Trudno o bardziej proeuropejską i hołubioną na salonach paru zachodnich stolic osobę. Kiedy władze czy to w Polsce, czy to w Mołdawii zwróciły uwagę na budzące wątpliwości jej powiązania z Rosją, reakcja była jednoznaczna: oto łamiący rządy prawo PiS i oligarcha Plahotniuc mszczą się na Kozłowskiej, bo ta walczy w obronie demokracji w obu tych krajach. Jakiś czas później w Mołdawii doszło do zmiany rządu. Przepadła ekipa prześladująca Kozłowską, premierem została proeuropejska Maia Sandu, którą wcześniej FOD wspierała. Trudno o lepszy dowód na to, że Kozłowska walczy o wartości zachodnie, prawo i demokrację? Nie do końca. Tak się bowiem składa, że faktyczną kontrolę nad Mołdawią przejęła Moskwa, a powiązani z FOD politycy jak Sandu i Nastase poszli w koalicję z prorosyjskimi socjalistami i akceptują prezydenta Igora Dodona, który dał się nagrać, jak mówi o tym, że jego partia dostaje pieniądze od Rosjan i jak proponuje Plahotniucowi układ koalicyjny, który jednak będzie miał coś w rodzaju tajnego protokołu – podpisanego w obecności… ambasadora Rosji.

Tak samo jak w Mołdawii z rządem Plahotniuca, w Polsce Kozłowska walczy z rządem PiS. Trzon opozycji przedstawia się jak opcja liberalna, proeuropejska i demokratyczna. Z rządu stara się zrobić antywolnościowych, antyeuropejskich i prorosyjskich populistów. Problem w tym, że PiS nie jest antyeuropejski, ani tym bardziej prorosyjski. Szczególnie warta uwagi jest tu kwestia stosunku do Rosji. Tak naprawdę liberalna opozycja realizuje cele polityki rosyjskiej. Usiłuje dyskredytować rząd jako rzekomo prorosyjski i antyeuropejski – chodzi o podważenie wizerunku rządu broniącego twardo swych celów wt relacjach z Moskwą i zarazem dążącego do reformy i wzmocnienia UE. Jednocześnie jednak, opozycja występuje z postulatami de facto sprzyjającymi Rosji. Dwa przykłady z rzędu: żądanie przywrócenia małego ruchu granicznego z obwodem kaliningradzkim (w czasie kampanii przed wyborami samorządowymi były minister obrony Klich obiecywał nawet kolejowe połączenie Olsztyn- Kaliningrad), walka z przekopem Mierzei Wiślanej. I jedno, i drugie, jest całkowicie zbieżne z interesami Rosji.

Wszystkie teksty (bez zdjęć) publikowane przez Fundacje Warsaw Institute mogą być rozpowszechniane pod warunkiem podania ich źródła.

TAGS: 

 

Powiązane wpisy
Top