RAPORTY SPECJALNE
Data: 4 grudnia 2017
Pucz w Donbasie – analiza sytuacji
W ostatnich dniach listopada w ługańskiej części strefy okupowanej Donbasu doszło do przewrotu. Władzę stracił Igor Płotnicki, zastąpił go Leonid Pasecznyk. Ta zmiana to wygrana FSB i porażka Władisława Surkowa oraz często wchodzącego z nim w sojusze GRU. Przewrót w Ługańsku nie zmienia zasadniczo sytuacji, zarówno w relacjach Kijowa z Moskwą jak i w międzynarodowych rokowaniach dot. Donbasu.
I Sytuacja w okupowanej części Donbasu
Eskalacja napięcia w środowisku prorosyjskich rebeliantów w okupowanej części Donbasu widoczna jest nie tylko w Ługańsku, ale też tzw. Donieckiej Republice Ludowej. W czasie trwania puczu w Ługańsku, w Doniecku doszło do serii niewyjaśnionych eksplozji w składach amunicji, zaktywizował się też lokalny główny rywal „prezydenta” Aleksandra Zacharczenki, Aleksandr Chodakowski. Zaostrzenie wewnętrznych konfliktów wśród rebeliantów było nieuniknione z trzech zasadniczych powodów.
- „Republiki” są typowymi „państwami” wojennymi, skrajnie zmilitaryzowanymi, dla których sensem istnienia jest konflikt zbrojny z Ukrainą. Wobec stosunkowego, trwającego od długiego okresu czasu, spokoju na froncie (brak większych operacji wojennych), nastawieni na walkę watażkowie zaczynają szukać wrogów wewnątrz.
- Rosja wyraźnie od dłuższego czasu dąży do politycznego uregulowania konfliktu. To budzi niepokój większości obecnych liderów „republik”, którzy – jako uczestnicy działań wojennych 2014-2015 – staną się zbędni, a nawet szkodliwi z punktu widzenia Moskwy, gdyby miało dojść do jakiegoś porozumienia z Kijowem i Zachodem. Ostatnie dyskusje na temat wprowadzenia sił pokojowych ONZ do Donbasu, co popiera, oczywiście na własnych warunkach, Putin, musiały zwiększyć niepokój rebeliantów.
- Pogarsza się sytuacja ekonomiczna i socjalna w okupowanej części Donbasu. Wynika to nie tylko z bardziej zdecydowanych działań Ukrainy (uszczelnianie blokady), ale też kłopotów gospodarczych Rosji, która z coraz mniejszym entuzjazmem subsydiuje „republiki ludowe”. Dochodzi więc do zwiększenia rywalizacji lokalnych dowódców i „urzędników” o topniejące zasoby i wpływy. Mniej środków może płynąć z Rosji, już zmniejszyły się wpływy z kontrabandy.
Wydarzenia 21-24 listopada uwidoczniły dysproporcje między dwiema częściami okupowanej strefy Donbasu. Wbrew idącemu na zewnątrz przekazowi (skutki propagandy rosyjskiej), „Doniecka Republika Ludowa” i „Ługańska Republika Ludowa” porównywalne mogą być tylko pod względem powierzchni. W tym duecie to Donieck zawsze był zdecydowanie silniejszy: politycznie, militarnie i gospodarczo. „Prezydent” Aleksandr Zacharczenko bardzo szybko i sprawnie spacyfikował wewnętrzną opozycję. Część liderów rebelii z 2014 roku wyjechała do Rosji (np. Igor Girkin vel Striełkow czy Aleksandr Borodaj), innych zlikwidowano na miejscu (np. Arsen Pawłow „Motorola” czy Michaił Tołstych „Giwi”). Dziś „DRL” jest scentralizowanym „państwem” rządzącym przez jedną grupę siłowików, na czele której stoi Zacharczenko. Jego prawą ręką, człowiekiem odpowiedzialnym za sprawy ekonomiczne i finansowe, jest zastępca, Aleksandr Timofiejew, ps. Taszkient.
Zupełnie inna sytuacja od początku panowała w „Ługańskiej Republice Ludowej”. Po pierwsze, jej „głowa” (tak formalnie nazywa się stanowisko najważniejszej osoby w „państwie”) Igor Płotnicki był nieporównanie słabszy od Zacharczenki. Bardzo długo jego realna władza kończyła się na rogatkach Ługańska, zaś „ŁRL” przypominała luźną federację quasi-państewek różnego rodzaju komendantów i atamanów. W Ałczewsku rządził Aleksiej Mozgowoj, w Stachanowie – Paweł Driomow, w Pierwomajsku rosyjscy Kozacy, a w Krasnym Łuczu samozwańczy ataman z Nowoczerkaska, Anatolij Kozicyn. Płotnicki cierpliwie, przy wsparciu GRU i najemników z Kompanii Wagnera, eliminował po kolei tych warlordów. Większość zginęła w zamachach, nieliczni zbiegli do
Rosji. Tyle że konsolidacja „republiki” nie oznaczała jedynowładztwa Płotnickiego. Miał bowiem rywali w strukturach siłowych. Jeśli do tego dodać rozbudowany korupcyjny system defraudacji środków z Rosji oraz żywą współpracę z Ukraińcami w kontrabandzie, to nie dziwi, że Płotnickij miał coraz gorsze notowania w Moskwie. Mówiło się od dawna o jego dymisji.
II Rosyjski nadzór nad „republikami ludowymi”
Poszczególne grupy w okupowanym Donbasie mają swych kuratorów w Rosji. „Republiki ludowe” to pomysł Rosji. Od początku Moskwa miała tu decydujący głos, szczególnie w kwestiach militarnych i bezpieczeństwa. To z woli Kremla Zacharczenko i Płotnicki zostali formalnymi przywódcami „republik”. Nie oznacza to jednak, że o tym, co dzieje się w okupowanej części Donbasu decyduje jakieś jedno centrum w Moskwie. Rywalizacja o wpływy w Doniecku i Ługańsku rozpoczęła się już latem 2014 roku – gdy FSB poniosła klęskę w operacji zbuntowania całej południowo-wschodniej Ukrainy, a wspieranych przez nią komendantów rebelii w sierpniu 2014 r. przed nieuchronną porażką w starciu z ukraińskimi siłami uratowało wejście regularnego wojska rosyjskiego. Od tego momentu tą ważniejszą i bardziej wpływową służbą w Donbasie stało się GRU. Jednak wojna się skończyła i należało strefę okupowaną urządzić na wzór „cywilny”. Znów do akcji wkroczyła FSB – cywile i wojskówka podzieli się wpływami. GRU oczywiście kontrolowało „siły zbrojne” rebeliantów, zaś FSB decydowała o obsadzie struktur siłowych: w obu „republikach” powstały „Ministerstwa Spraw Wewnętrznych” i „Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego”. Kuratorem z ramienia Łubianki jest generał Siergiej Biesieda, od lat najważniejszy oficer FSB zajmujący się byłymi republikami sowieckimi. Natomiast kontrolę zwierzchnią, polityczną, nad całością strefy okupowanej sprawowała administracja prezydenta Rosji – w osobie jego doradcy Władisława Surkowa i jego ludzi. Surkow miał już doświadczenie w zarządzaniu podobnymi „projektami” – Abchazją i Osetią Południową. Zasadniczo powstały dwa bloki różniące się w pomysłach na Donbas. Surkow i często wspierające go GRU opowiadają się za opcją powrotu Donbasu do Ukrainy, ale z dużą autonomią i wpływami rosyjskimi, by móc od środka wpływać na politykę całej Ukrainy. Przemawiają za tym względy zarówno polityczne (krok ku zdjęciu sankcji zachodnich), jak i ekonomiczne (utrzymywanie Donbasu staje się coraz kosztowniejsze dla Moskwy). Inaczej podchodzą do tego siłowicy z FSB: zgodnie z zasadą, raz zdobytego terenu nie oddamy. Łubianka opowiada się za zjednoczeniem „republik” i ich militaryzacją, aby używać jako straszaka na Kijów.
Podział w Moskwie bezpośrednio przekładał się na układ sił w Ługańsku. Pod kuratelą Surkowa znajdowała się większość „administracji” „ŁRL”, z Płotnickim i jego ludźmi na czele oraz „parlamentem”, czyli „Radą Ludową”. Pod kuratelą FSB znajdowały się „resorty” siłowe: „MSW” (Igor Kornet) i „MBP” (Leonid Pasecznyk). Z kolei GRU to nadzór nad „armią” Ługańska, czyli „Milicją Ludową” (dowódcą jest oficer rosyjskiej armii generała Jewgienij Nikiforow) będącą podstawą 1. Korpusu Armijnego, zorganizowanego na wzór wojska rosyjskiego, obsadzonego przez wielu kadrowych oficerów rosyjskich i podporządkowanego dowództwu rosyjskiemu.
III Płotnicki vs. siłowicy (2015-2017)
Konflikt Płotnickiego z siłowikami miał podłoże ekonomiczne, chodziło o walkę o podział zysków z sektora paliwowego. W październiku 2015 roku „Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego ŁRL” aresztowało „ministra paliwa i energii” Dmitrija Ljamina, związanego z Płotnickim. Ten zareagował zawieszeniem w obowiązkach „do czasu wyjaśnienia” szefa „MBP” Leonida Pasecznyka. W jego obronie stanął szef „MSW” Igor Kornet – co ich łączy, to podległość FSB. Wówczas Płotnicki zawiesił także Korneta. Konflikt zaczął przybierać coraz poważniejszą formę, bo po stronie siłowików opowiedzieli się nie mający zbyt dobrych relacji z Płotnickim „premier” Giennadij Cypkałow i spiker „parlamentu” Aleksiej Karjakin, jak też rządzący w Stachanowie komendant Paweł Driomow oraz „merowie” Brianki i Krasnego Łucza. „Ługańska Republika Ludowa” stanęła na krawędzi wojny domowej – interweniować musiała Moskwa. Zapewne doszło tam do ustaleń między Łubianką a Kremlem, w efekcie w Ługańsku wprowadzono kompromisowe rozwiązanie. Pasecznyk i Kornet zostali odwieszeni, ale stanowiskami zapłacili – nie mający tak mocnych koneksji w FSB – Cypkałow i Karjakin. W ten sposób Płotnicki musiał ustąpić siłowikom i pogodzić się ze stratami w sektorze paliwowym, za to pozbył się nieswoich ludzi z dwóch najważniejszych, obok jego własnego, stanowisk w cywilnej administracji. To jednak nie zakończyło konfliktu, jedynie go wyciszyło. Rozpoczęła się wojna podjazdowa, w której jednak trup słał się gęsto.
Już półtora miesiąca po omawianym kryzysie, w zamachu bombowym zginął Driomow. W następnym roku, w sierpniu 2016, kontratakowali wrogowie Płotnickiego: cudem uszedł z życiem z zamachu bombowego. Ale we wrześniu – co za zbieg okoliczności – zmarli oboje jego rodzice, mieszkający w Rosji. Oficjalny przyczyna zgonu: zatrucie grzybami. Tym razem Płotnicki postanowił uderzyć z całą siłą. Oświadczył, że doszło do próby puczu, oskarżył siłowików o bezczynność i ściągnął z Doniecka pododdział Sparta. Rozpoczęły się aresztowania. Szefowie „MSW” i „MBP” byli poza jego zasięgiem, więc zemścił się na innych. Za kraty trafili m.in. były „premier” Cypkałow oraz jeden z naczelników Milicji Ludowej Witalij Kisieljew. Karjakinowi udało się zbiec do Rosji. Niedługo potem Cypkałowa znaleziono martwego w celi – ogłoszono, że się powiesił, choć naprawdę zmarł od zadanych mu tortur. W lutym 2017 r. w zamachu bombowym zginął we własnym aucie jeden z naczelników „Milicji Ludowej”, Oleg Anaszczenko.
Na jesieni 2017 roku Płotnicki uznał, że nadszedł czas, by rozprawić się z kolejnymi wrogami. 21 października na posiedzeniu „Rady Ludowej”, Kornet został ostro zaatakowany przez „deputowanych” wiernych Płotnickiemu. Postawili mu szereg zarzutów, w tym nielegalne przywłaszczenie cudzej nieruchomości. Szef „MSW” oddał cios, sugerując 5 listopada w nagraniu umieszczonym na stronie resortu, że Płotnicki i jego „deputowani” to piąta kolumna Ukrainy. Cztery dni później Płotnicki publicznie upokorzył Korneta: w świetle kamer wiernej „głowie republiki” lokalnej telewizji eksmitowano szefa „MSW” z nielegalnie zajmowanego domu. Na miejscu zjawił się sam Płotnicki. Wydarzenia zaczęły przyspieszać. 10 listopada w „parlamencie” Płotnicki otwarcie powiedział, że „minister” Kornet powinien odejść ze stanowiska. Obaj rywale zabiegali oczywiście o swoje interesy u rosyjskich kuratorów. Zresztą wracali z Rosji tego samego dnia (16 listopada), tyle że Płotnicki z Moskwy, gdzie spotykał się z ludźmi Surkowa, zaś Kornet z pobliskiego obwodu rostowskiego, gdzie rozmawiał z kuratorami z FSB. Można zakładać, że Płotnicki usłyszał w Moskwie zapewnienia poparcia, bo 20 listopada zdymisjonował Korneta.
IV Pucz w Ługańsku (21-25 listopada)
21 października rano uzbrojeni ludzie w nieoznakowanym umundurowaniu zajęli pozycje w centrum Ługańska. Obstawili wejścia do głównych budynków administracji, ustawili posterunki i blokady na ulicach. Byli dobrze uzbrojeni, mieli też granatniki, i wsparcie transporterów. Szybko okazało się, że to ludzie Korneta z „MSW” oraz członkowie jednostki Witeź, czyli specnazu donieckiego „Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego”. Zignorowali wezwanie Płotnickiego do wycofania się. Wszystko stało się jasne, gdy po paru godzinach na stronie „MSW” pojawiło się wystąpienie Korneta. Oświadczył, że nie zamierza opuszczać stanowiska i ogłosił, że jego resort wykrył na najwyższym szczeblu spisek „ukraińskich agentów”. Kluczowe role mieli w nim odgrywać ludzie z najbliższego otoczenia Płotnickiego: szefowa jego administracji Irina Tejcman, szef ochrony Jewgienij Sieliwerstow oraz szefowa telewizji Anastazja Szurkajewa. Według Korneta mieli oni wprowadzać w błąd Płotnickiego, niesłusznie oskarżając „MSW” o łamanie prawa. „Minister” zażądał anulowania dymisji i ukarania „spiskowców”.
Wciąż jednak wydawało się, że Płotnicki ma więcej atutów. Na wystąpienie buntownika odpowiedział zamieszczonym w internecie oświadczeniem, że to, co się dzieje to kontynuacja zmian kadrowych po dymisji Korneta. Zaczęła się wojna informacyjna. Wieczorem pojawiły się plotki, że Płotnicki zbiegł do Rosji, a z Doniecka dotarły dla Korneta posiłki (transportery oraz kilkadziesiąt ciężarówek z ludźmi). Nazajutrz rano, 22 listopada Płotnicki zdementował plotki o ucieczce. Telewizja pokazała posiedzenie „rządu” z jego udziałem. To była ostatnia próba obrony. Zaraz potem „zielone ludziki” wkroczyły do telewizji i ta wstrzymała nadawanie. Puczyści zajęli też ostatni bastion Płotnickiego – siedzibę „prokuratury”. Wyprowadzono ponad 50 osób w tym „prokuratora generalnego” Witalija Podobroja, „prokuratora wojskowego” Siergieja Rachno oraz ich zastępców, a także nominowanego na następcę Korneta, Władimira Czerkowa. Szeregowych pracowników po przesłuchaniu wypuszczono, nie trzeba było ich przekonywać długo, by zaczęli obciążać przełożonych.
Jeszcze tego samego dnia Płotnicki i Kornet zorganizowali własne konferencje prasowe. Na pierwszej zjawiła się ledwie garstka dziennikarzy z Rosji. Na drugiej tłum. W tym momencie nie było już wątpliwości, że Płotnicki przegrał. Pozostawało pytanie, jak zostanie usunięty. 23 listopada, zachowujące dotąd neutralność MBP opowiedziało się za Kornetem. Kolumna samochodów, w której znajdował się Płotnicki i najbliższe otoczenie (w tym rzekomi „agenci ukraińscy”) opuściła bez problemów Ługańsk. Rosja najwyraźniej zakazała fizycznej likwidacji przegranego. Płotnickiego widziano następnie na lotnisku w Moskwie, a 25 listopada na oficjalnej stronie „Ługańskiej Republiki Ludowej” pojawił się komunikat, że dotychczasowa „głowa” państwa rezygnuje z powodów zdrowotnych (jak tłumaczyli zwycięzcy, odnowiły się urazy i kontuzje z czasów wojny), zaś jego obowiązki będzie pełnił teraz „minister bezpieczeństwa” Leonid Pasecznyk – do „następnych wyborów”, a te powinny odbyć się w listopadzie 2018. Niedługo potem na tej samej stronie pojawił się kolejny komunikat, że Płotnicki został mianowany oficjalnym przedstawicielem „ŁRL” w procesie mińskim. W trybie pilnym zebrał się „parlament” – trzeba było dostosować do faktów „konstytucję”, która dotąd przewidywała, że jeśli „głowa republiki” odchodzi przed końcem kadencji, p.o. staje się spiker „parlamentu”.
Wydaje się, że Płotnicki ustąpił, gdy dostał sygnał, że nie ma poparcia GRU. Nie miał więc na kim oprzeć się w razie starcia z puczystami, a wiadomo, że lojalny wobec niego był np. szef wywiadu 2. Korpusu Armijnego. No a przede wszystkim byli – nadzorowani przez GRU – najemnicy z Kompanii Wagnera, którzy wcześniej nie raz pomogli Płotnickiemu usunąć wrogów. Moskwa zapewniła mu nietykalność, bo nie chciała wojny domowej w Ługańsku i nie chciała ryzykować problemów w procesie mińskim (Płotnicki jest jednym z sygnatariuszy porozumienia).
Dlaczego stery w Ługańsku przejął Pasecznyk, a nie Kornet? To przemyślana decyzja FSB. Do obalenia Płotnickiego wystawiono mniej znaczącego pionka, czyli Korneta, wszak wiązało się z tym duże ryzyko. Kornet to tylko były milicjant, zaś Pasecznyk – zupełnie inna waga. FSB zwerbowała go jeszcze w 2006 roku, gdy pracował w SBU (całą karierę spędził w obwodzie ługańskim, gdzie został szefem wydziału walki z korupcją). Dlatego Pasecznyk opowiedział się w konflikcie dopiero, gdy FSB była pewna wygranej. Ta wyrachowana neutralność daje mu teraz dużo mocniejszą pozycję, niż gdyby to stanowisko dostał Kornet. Łatwiej też sobie wyobrazić jego współpracę z Płotnickim jako oficjalnym przedstawicielem Ługańska w procesie mińskim.
V Wnioski
- Zmianę w Ługańsku można uznać za wygraną FSB, która umocniła swoje pozycje w Donbasie kosztem Surkowa. Łubianka wykorzystała to, że Kreml i armia ostatnio były skoncentrowane na Syrii – stąd też być może zaskoczenie dla GRU.
- O porażce Płotnickiego przesądził brak czynnego poparcia ze strony GRU. Wcześniej specnaz wojskowy lub najemnicy z Kompanii Wagnera wiele razy wspierali siłowo Płotnickiego. Uwięzienie jednego z naczelników „Milicji Ludowej” w 2016 r. i zamordowanie innego w 2017 r. nie byłyby możliwe bez przyzwolenia GRU, które nadzoruje „Milicję Ludową”.
- Wydaje się, że FSB i jej ludzie w Ługańsku wykorzystali okazję, by usunąć Płotnickiego. Zapewne scenariusze puczu były w ogólnym zarysie gotowe już wcześniej, czekano tylko na dogodny moment. Płotnicki popełnił błąd, bo uznał, że po rozmowie telefonicznej z Putinem nt. wymiany jeńców z Ukrainą jego pozycja jest tak silna, że można zaatakować siłowików.
- Pucz w Ługańsku pokazuje, że w Rosji nie ma jednego centrum decyzyjnego jeśli chodzi o politykę wobec samozwańczych „republik”, a de facto strefy okupowanej. Nieoficjalnie nadzoruje je doradca prezydenta Władisław Surkow. Ale jest też przedstawiciel FR w Trójstronnej Grupie Kontaktowej ds. realizacji porozumień mińskich, Borys Gryzłow, a swoją politykę prowadzą służby specjalne.
- Pucz w Ługańsku nie był kolejną operacją specjalną Rosji. Moskwa była zaskoczona – sądząc po milczeniu w pierwszych kilkudziesięciu godzinach kryzysu, Kreml nie wiedział, co się dzieje. Dlatego na wszelki wypadek wprowadził 21 listopada do „Ługańskiej Republiki Ludowej” kolumnę kilkudziesięciu ciężarówek z żołnierzami i 20 transporterów.
- Wydarzenia w Ługańsku pokazują, że o ile prawdą jest, iż strefa okupowana jest pod absolutnym panowaniem rosyjskim, to jednak brak w Moskwie jednego centrum decyzyjnego. W sytuacjach kryzysowych lokalni wasale rzucają się sobie do gardeł, licząc na wsparcie patronów w Moskwie. W efekcie to ci patroni muszą szybko reagować i dopiero ich ustalenia są potem przenoszone na poziom Donbasu.
- Kolejny raz rebelianci w wewnętrznych porachunkach sięgnęli po sprawdzoną kartę: oskarżenie rywala o współpracę z Kijowem. Kornet zarzucił grupie najważniejszych współpracowników Płotnickiego, że są „ukraińskimi agentami”. Wiedział, że nie musi oskarżać o to samego Płotnickiego, bo utrata najbliższego otoczenia i tak by przesądziła jego los.
- Kreml musiał szukać rozwiązania, które zadowoli mających przewagę w Ługańsku siłowików, a zarazem nie zaszkodzi procesowi mińskiemu, na który wciąż stawia Kreml. Putinowi nie na rękę byłoby teraz odsunięcie jednego z sygnatariuszy porozumień mińskich. Moskwie nie zależy też na eskalacji konfliktu w Donbasie, szczególnie przed wyborami w marcu 2018. Skończyło się na bezkrwawym odejściu Płotnickiego, ale zarazem jego nominacja na przedstawiciela „ŁRL” w procesie mińskim ma pokazać, że Moskwa nie chce wycofywać się z tych porozumień.
- Z tego też powodu nierealne jest na razie zjednoczenie obu „republik”. Obecność donieckich siłowików w Ługańsku, różne sygnały ze strony części rebeliantów ługańskich, wreszcie spekulacje w rosyjskich mediach – to wszystko na razie tylko sondowanie reakcji. Podobnie było z pomysłem zjednoczonej „Małorosji” wysuniętym w czerwcu przez Zacharczenkę.
- Usunięcie Płotnickiego, choć odbyło się przy wsparciu Zacharczenki, powinno być sygnałem ostrzegawczym dla „prezydenta” tzw. Donieckiej Republiki Ludowej. Jeszcze we wrześniu w Doniecku odbyło się spotkanie Zacharczenki i Płotnickiego z kuratorami z administracji prezydenckiej, gdzie wspominano o możliwych zmianach personalnych. Okazało się, że wymiana lidera nie jest wcale trudna. Dwa dni po zakończeniu przewrotu w Ługańsku, Aleksandr Chodakowski, b. dowódca batalionu Wostok, skonfliktowany z Zacharczenką, ogłosił, że jest gotów go zastąpić.
Wszystkie teksty (bez zdjęć) publikowane przez Fundacje Warsaw Institute mogą być rozpowszechniane pod warunkiem podania ich źródła.