RUSSIA MONITOR
Data: 9 marca 2018
Wojna Gapromu jest testem dla Niemiec
Gazprom do lat realizuje strategię ominięcia Ukrainy w eksporcie gazu do Europy. Służy temu gazociąg Nord Stream, zaś realizacja projektów Nord Stream 2 i Turkish Stream mają pozwolić Rosjanom niemal zupełnie zrezygnować z tranzytu przez Ukrainę. Ma to ją pozbawić źródła dochodu, ale też osłabić politycznie. Jedną z przyczyn porażki Gazpromu w międzynarodowym arbitrażu w Sztokholmie było zwiększenie eksportu gazu przez Nord Stream kosztem tranzytu ukraińskiego.
To pokazuje, że Rosja nie może się już cofnąć i będzie z determinacją dążyła do budowy drugiej części magistrali gazowej biegnącej bezpośrednio do Niemiec. Jednocześnie Gazprom ma możliwość pośredniego blokowania rynkowej reformy sektora gazowego na Ukrainie, zgodnej z regułami panującymi w Unii Europejskiej. Obraz sytuacji jest czarno-biały. Berlin nie może już udawać, że Nord Stream 2 to wyłącznie projekt biznesowy, nie po tym, jak Gazprom zareagował na wynik arbitrażu. Dziś Niemcy muszą zdecydować: albo popierają polityczne i gangsterskie wręcz zachowanie Gazpromu, albo bezpieczeństwo energetyczne i rynkowe zasady w Europie i na Ukrainie.
Arbitraż w Sztokholmie decydował o sporze Naftohazu Ukrainy z rosyjskim Gazpromem w sprawie dwóch różnych kontraktów zawartych w 2009 roku, a mających obowiązywać do końca 2019. Chodzi o umowę ws. dostaw rosyjskiego gazu na Ukrainę oraz o umowę ws. tranzytu rosyjskiego gazu przez Ukrainę do UE. Oba orzeczenia są korzystne dla Naftohazu, choć nie wszystkie roszczenia uznano. Gazprom skrytykował orzeczenia, zapowiedział, że będzie się odwoływał (formalnie szanse na to są żadne, bo apelacja może dotyczyć tylko zastrzeżeń natury proceduralnej, a takich żadna ze stron w trakcie niemal czteroletniego postępowania nie miała w ogóle). Co więcej, Rosjanie odmówili realizacji kontraktu na dostawy gazu dla Ukrainy, bo arbitraż zmodyfikował warunki umowy. Pierwotnie były one skrajnie niekorzystne dla Kijowa, więc ten stopniowo ograniczał import z Rosji, aż do listopada 2015 w ogóle z niego zrezygnował, czekając na wyrok arbitrażu. Strona rosyjska jednostronnie dążąc do zerwania umowy, bo warunki nie są już dla niej tak korzystne, jak wcześniej, pokazuje, że nie jest wiarygodnym partnerem biznesowym. To powinno być ostrzeżenie dla firm i polityków w UE – zresztą Gazprom w przeszłości już nie raz politycznie wykorzystywał swoją pozycję. Szczególnie mowa o niemieckich adwokatach zwiększenia importu gazu z Rosji przez Bałtyk.
Ale jest też drugi powód, dla którego Zachód powinien krytycznie oceniać Gazprom i ograniczać z nim współpracę. Otóż wyrok arbitrażu umożliwia Rosjanom sabotowanie reformy gazowej na Ukrainie. W jaki sposób? Otóż Ukraina próbuje wprowadzić u siebie reguły tzw. trzeciego pakietu energetycznego – obowiązującego zresztą w UE. To oznacza rozdzielenie funkcji transportu i magazynowania gazu od handlu nim (unbundling). Jeszcze na jesieni 2016 r. powstała spółka Magistralne Gazociągi Ukrainy (MGU), niezależna od Naftohazu, która powinna przejąć od niego zarządzanie siecią gazociągów, także tych tranzytowych. Dlatego Naftohaz chciał scedowania kontraktu tranzytowego z Gazpromem z 2009 r. na MGU. Jednak arbitraż uznał, że ta kwestia powinna być uregulowana bezpośrednio między Naftohazem a Gazpromem. Problem w tym, że Rosjanie nie chcą w ogóle rozmawiać o podobnych zmianach w kontrakcie. To oznacza tylko tyle, że aż do końca obowiązywania umowy (2019) opłaty za tranzyt będzie dostawać spółka zależna Naftohazu, a nie nowy samodzielny podmiot. A to jest równoznaczne z zahamowaniem procesu unbundlingu, a więc całej wolnorynkowej reformy sektora gazu, a w następstwie blokuje integrację energetyczną Ukrainy z UE.
Wszystkie teksty (bez zdjęć) publikowane przez Fundacje Warsaw Institute mogą być rozpowszechniane pod warunkiem podania ich źródła.