U.S. WEEKLY

Data: 27 marca 2020 Autor: Mateusz Kubiak

Naftowe trzęsienie ziemi

Choć kryzys na rynkach naftowych zaczął się – jakżeby inaczej – od wybuchu epidemii koronawirusa SARS-COV-2 w Chinach, to obecnie o spadku cen ropy decydują również inne czynniki. Załamanie rynkowe jest bowiem powodowane nie tylko redukcją zapotrzebowania na paliwa na całym świecie, ale także wojną cenową pomiędzy Arabią Saudyjską a Federacją Rosyjską. Ta zaś trwa w najlepsze.

ŹRÓDŁO: PXHERE

Rynki naftowe zachwiały się w posadach jeszcze w styczniu bieżącego roku, kiedy jasnym stało się, że wybuch epidemii skutecznie ograniczy konsumpcję ropy naftowej w Chińskiej Republice Ludowej. Ceny surowca, oscylujące wówczas w granicach 65 USD/bbl, zaczęły maleć, by z końcem lutego osiągnąć poziom ok. 50 USD/bbl. Spadek byłby zresztą dużo większy, gdyby nie zamiar wprowadzenia dodatkowych cięć wydobycia ze strony producentów współdziałających w ramach tzw. OPEC+ (nieformalnej platformy współpracy kartelu OPEC z szeregiem innych państw, w tym Rosją). Deklaracje w tym względzie działały uspokajająco na giełdy surowcowe i pozwalały trzymać kurs ropy naftowej w ryzach.

Pełnoprawny krach przyszedł jednak na początku marca, kiedy to propozycje dalszej współpracy w ramach OPEC+ zostały odrzucone przez Federację Rosyjską, niezgadzającą się na dodatkowe zmniejszenie podaży surowca w celu stabilizacji cen. W praktyce oznaczało to zburzenie fundamentów, na których opierały się przez ostatnie 3 lata rynki naftowe na całym świecie. Co zaś więcej, w następstwie zerwania przez Rosjan porozumienia OPEC+, inicjatywę postanowiła przejąć Arabia Saudyjska, która bez większego wahania wypowiedziała rosyjskim koncernom wojnę cenową.

Saudowie zadeklarowali, że w obliczu fiaska rozmów w Wiedniu są zmuszeni zwiększyć wydobycie ropy naftowej oraz zaproponować odbiorcom na całym świecie bezprecedensowe zniżki, sięgające 8 USD za baryłkę surowca. Jakby tego mało, władze w Rijadzie poleciły też, by saudyjski koncern naftowy, Saudi Aramco, przeprowadził inwestycje, które pozwolą w przyszłości dodatkowo zwiększyć produkcję ropy o – bagatela – 1 mln baryłek dziennie względem obecnych możliwości (około 12 mln bbl/d).

Na skutki rynkowe nie trzeba było czekać: gdy tylko zostały wznowione targi giełdowe , kurs surowca runął. Jak okazało się na koniec dnia, był to najbardziej drastyczny spadek w ciągu jednego dnia od czasu… wojny w Zatoce Perskiej. Finalnie, ceny ropy Brent zmalały 9 marca aż o jedną czwartą: z ok. 45 USD/bbl do zaledwie 34 USD/bbl. Analogiczne spadki stały się też zresztą udziałem wszystkich innych gatunków surowca. Dla porównania: cena amerykańskiej mieszanki WTI spadła z 41 USD/bbl do 31 USD/bbl.

Po tym, jak giełdy surowcowe przetrwały wspomniany powyżej krach z początku marca nastąpiło pewne odbicie, jednak jak się okazało – było ono jedynie krótkotrwałe. W momencie, w którym piszę tę słowa (21 marca) cena ropy Brent to zaledwie 27 USD/bbl, co stanowi najniższy wynik od blisko 20 lat. Jeżeli zaś spojrzeć na sytuację epidemiczną na całym świecie, na chwilę obecną brak jest większych perspektyw, by ropa naftowa miała zyskiwać na wartości. Jak się wydaje, jest wręcz przeciwnie – może ona raczej dalej tanieć. Zwłaszcza, że już teraz szacuje się, iż globalne zapotrzebowanie na surowiec będzie jeszcze maleć.

Wesprzyj nas

Jeżeli przygotowane przez zespół Warsaw Institute treści są dla Państwa przydatne, prosimy o wsparcie naszej działalności. Darowizny od osób prywatnych są niezbędne dla kontynuacji naszej misji.

Wspieram

Co omawiana sytuacja oznacza w praktyce? Po pierwsze, panika na rynku naftowym dodatkowo podkopuje indeksy giełdowe na całym świecie, wpływając na notowania poszczególnych spółek. Po drugie, niskie ceny ropy będą z czasem zagrażać także stabilności wielu państw, których budżety w dużej mierze opierają się właśnie na przychodach ze sprzedaży ropy naftowej (o ile Rosja zgromadziła duże rezerwy na wypadek ew. kryzysu rynkowego, o tyle nie można tego powiedzieć o pomniejszych producentach). Po trzecie zaś – taka, a nie inna sytuacja rynkowa oznacza też bezpośrednie zagrożenie dla amerykańskich producentów ropy naftowej.

Ropa jest wydobywana w USA w znakomitej większości w oparciu o niekonwencjonalne złoża łupkowe, wymagające wykorzystania bardziej kosztownych metod wydobycia. Sprawia to, że próg rentowności przy wydobyciu surowca jest dla amerykańskich producentów zauważalnie wyższy, niż w przypadku np. Arabii Saudyjskiej czy Rosji. W rezultacie szacuje się, że jeżeli ceny ropy naftowej pozostaną niższe, niż 35 USD/bbl (a na razie wszystko na to wskazuje), to wówczas ilość nowych odwiertów w Stanach Zjednoczonych może zmaleć nawet o 75%. To zaś z czasem przekładałoby się na bardzo wyraźny spadek wydobycia w USA.

Kontekst ten pozwala zrozumieć, czemu największe media spekulują dziś o możliwym zaangażowaniu się amerykańskiej administracji w rozwiązanie obecnego kryzysu na rynkach naftowych. Prezydent Donald Trump zadeklarował, że dokona tego typu interwencji „w odpowiednim czasie”, jednak pewne działania podejmowane są także już teraz. Do Arabii Saudyjskiej ma zostać wysłany specjalny wysłannik ds. energetyki, który dodatkowo wesprze wysiłki na rzecz zakończenia wojny cenowej. Co więcej, do tego dochodzą spekulacje mediów, jakoby Biały Dom rozważał nawet nowe sankcje na Rosję, co miałoby rzekomo przekonać Rijad do ograniczenia wydobycia. Póki co jednak – „naftowe trzęsienie ziemi” trwa w najlepsze.

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach „Dziennika Związkowego”.

Autor: Mateusz Kubiak
Mateusz Kubiak – absolwent Studiów Wschodnich i Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Pracuje jako analityk sektora energetycznego, zajmuje się również zawodowo regionem Kaukazu i Azji Centralnej.

Wszystkie teksty (bez zdjęć) publikowane przez Fundacje Warsaw Institute mogą być rozpowszechniane pod warunkiem podania ich źródła.

TAGS: 

 

Powiązane wpisy
Top