OPINIE
Data: 10 stycznia 2024 Autor: Pieter Cleppe
Co czeka UE w 2024 roku?
Aby zrozumieć, co może czekać Unię Europejską w 2024 r., ważne jest, aby spojrzeć wstecz na poprzedni rok. 2023 był nie tyle rokiem ważnych europejskich wydarzeń politycznych, co raczej rokiem, w którym widoczne stały się konsekwencje najważniejszych wydarzeń z roku ubiegłego. Były to oczywiście rosyjska inwazja na Ukrainę i późniejszy europejski kryzys energetyczny. Żadne z tych wydarzeń nie pozostanie bez konsekwencji w kontekście nadchodzących wyborów.
Rosnące niezadowolenie
Słynne powiedzenie czołowego amerykańskiego inwestora Warrena Buffetta brzmi: „Nie dowiadujesz się, kto pływał nago, dopóki nie nastąpi odpływ”. Z pewnością odnosi się to do polityki energetycznej w Europie, która jest w dużej mierze napędzana przez decyzje polityczne w UE. W ciągu ostatnich 20 lat państwa członkowskie UE były zachęcane do stopniowego wycofywania się z produkcji paliw kopalnych, a wręcz przeciwnie, do inwestowania w tak zwaną energię odnawialną, zwłaszcza energię wiatrową i słoneczną. Ostrzeżenia ekspertów, że te źródła energii są raczej zawodne, zostały w dużej mierze zignorowane. Wszystkim tym działaniom towarzyszyło stopniowe wycofywanie się z energii jądrowej, co doprowadziło do coraz większego uzależnienia od zagranicznych źródeł energii. Kiedy w 2022 r. sytuacja się odwróciła, sankcje przeciwko Rosji i rosyjskie środki zaradcze spowodowały niedobór gazu w Niemczech, które są motorem napędowym europejskiej gospodarki.
Niedobór gazu został rozwiązany poprzez import drogiego gazu LNG na dużą skalę, w wyniku czego ceny energii mogą pozostać na stale wysokim poziomie dla europejskiego przemysłu. Rezultatem jest pełzająca dezindustrializacja, a energochłonna część niemieckiej produkcji przemysłowej gwałtownie spadła w tym roku. Z tego powodu, a także w wyniku chaotycznej polityki migracyjnej, czerwono-zielona koalicja rządząca w Niemczech, w skład której wchodzi również nominalnie liberalna partia SPD, mocno ucierpiała w sondażach, podczas gdy prawicowo-populistyczna i chrześcijańsko-demokratyczna opozycja ma się dobrze. W przyszłym roku odbędą się wybory w trzech wschodnich landach Niemiec, a jest to właśnie region, w którym prawicowo-populistyczna AfD jest najsilniejsza. Co więcej, AfD może stać się jednym z największych ugrupowań w Parlamencie Europejskim w nadchodzących wyborach do PE w czerwcu, wraz z francuskim Rassemblement National Marine Le Pen, który również obecnie znajduje się wysoko w sondażach.
Również w Holandii rządząca klasa polityczna otrzymała w ubiegłym roku poważny cios. Wiosną po raz pierwszy doszło do bezprecedensowego zwycięstwa partii rolników – do którego przyczyniły się również zbyt rygorystyczne unijne ramy azotowe – a ostatnie głosowanie do Izby Niższej może nawet doprowadzić Geerta Wildersa do władzy. Również w tym przypadku dużą rolę odegrały europejskie wybory polityczne – eksperymenty w zakresie dostaw energii i polityka migracyjna.
Jeśli chodzi o politykę migracyjną, głównym problemem jest to, że na poziomie polityki europejskiej nadal istnieje tabu dotyczące organizowania procedury azylowej poza terytorium UE, tak aby zwalczać przemytników ludzi. Australia z powodzeniem stosuje to rozwiązanie od lat, po zawarciu porozumienia z Papuą-Nową Gwineą. Podejście to położyło tam kres śmierciom w wyniku utonięć, podczas gdy tysiące osób nadal umiera na Morzu Śródziemnym.
Jasnym punktem jest nie tylko to, że Wielka Brytania próbuje ukształtować taki system z Rwandą, ale także to, że w Niemczech partia kanclerza Olafa Scholza, a także chrześcijańsko-demokratyczna opozycja skłaniają się ku takiemu podejściu. Papierkiem lakmusowym będzie to, czy uda im się osiągnąć porozumienia w tej sprawie z krajami spoza terytorium UE, ale trwający chaos migracyjny w końcu zmusza europejskich polityków głównego nurtu do znalezienia rozwiązania.
Inne ważne wybory odbyły się w Polsce, gdzie rządząca partia PiS musiała po latach oddać władzę Donaldowi Tuskowi, który pomimo nadziei eurokratów nie ma zamiaru zgodzić się na nową rundę transferu władzy do UE, oraz w Hiszpanii, gdzie centroprawicowa opozycja wygrała, ale zbyt słabo, pozwalając politycznie wygodnemu socjalistycznemu premierowi pozostać u władzy z pomocą katalońskich regionalistów.
Ogólnie rzecz biorąc rok 2024 zapowiada się pomyślnie dla partii antysystemowych. W prawie każdym kraju, w którym zaplanowano wybory krajowe – w Belgii, Portugalii, Rumunii i Austrii – stają się one coraz bardziej popularne.
Zielona polityka UE pod ostrzałem
Z pewnością, jeśli chodzi o „zieloną” doktrynę, dominujące niezadowolenie w Europie wydaje się już wpływać na politykę, chociaż zmiana podejścia odbywa się wciąż bardzo powoli. Na początku 2023 r. Parlament Europejski zgodził się na zakaz stosowania silników spalinowych do 2035 r., ale co ciekawe, nawet wtedy największa grupa, Europejska Partia Ludowa, która ideologicznie znajduje się w centrum, była wobec tego krytyczna. Następnie latem EPL sprzeciwiła się europejskiemu tak zwanemu „prawu odnowy przyrody”, kolejnej rundzie tworzenia zielonych przepisów.
W obu przypadkach EPL nie zdołała powstrzymać legislacji, ale jest to wyraźny znak czasów. Ponadto coraz bardziej fanatyczne działania „aktywistów klimatycznych”, w ramach których m.in. przyklejają się do dróg publicznych, spotkały się z dezaprobatą większości populacji w holenderskim sondażu, w przeciwieństwie do, na przykład, protestów rolników. Takie działania nie przyczyniają się więc do zwiększenia poparcia dla „polityki klimatycznej”, co pokazał również kiepski wynik europejskiego „papieża klimatu” Fransa Timmermansa w holenderskich wyborach.
Niestety, nie jest łatwo zawrócić europejską machinę, a z pewnością jeśli chodzi o politykę energetyczną, czyli politykę długoterminową, w której pewne złe lub dobre wybory są trudne do odwrócenia w krótkim okresie. W każdym razie konsensus polityczny wydaje się odchodzić od dogmatycznej zielonej narracji, o czym świadczy na przykład fakt, że energia jądrowa została po raz pierwszy w historii wymieniona na konferencji klimatycznej COP28 jako rozwiązanie ograniczające emisje gazów cieplarnianych.
Nawet w przypadku wydobycia paliw kopalnych w Europie, wydaje się, że pokrętło zostało obrócone, wraz z ponownym otwarciem na poszukiwania ropy naftowej i/lub gazu ziemnego w krajach takich jak Wielka Brytania, Włochy i Dania. Kontrastuje to wyraźnie z decyzją holenderskiego rządu o wstrzymaniu wydobycia jednego z największych na świecie złóż gazu w Groningen, pomimo wysokich europejskich cen energii, ze względu na nadmierne szkody dla lokalnych mieszkańców. Tylko nieliczni odważyli się to skrytykować, nazywając parlamentarną komisję śledczą „wybiórczą w mówieniu prawdy”.
Mimo to nie doszło jeszcze do całkowitego porzucenia centralnego sposobu myślenia UE o zielonym planowaniu. Być może alternatywne podejście do redukcji emisji dwutlenku węgla, promowane przez członków tak zwanej grupy „Climate & Freedom International Coalition”, zacznie przyciągać więcej uwagi. Chodzi o to, by zrezygnować z porozumienia paryskiego i zamiast tego uzgodnić międzynarodowy traktat, na mocy którego kraje, które go podpiszą, będą czerpać korzyści handlowe pod warunkiem, że będą realizować przyjazną dla klimatu politykę wolnorynkową.
Mogłaby ona obejmować „obniżki podatku od demonopolizacji”, w ramach których sprzedaż udziałów monopolistycznych w sektorze energetycznym byłaby zwolniona z podatku od zysków kapitałowych przez dwa lata. Innymi środkami mogłyby być wzajemne zwolnienia podatkowe dla inwestycji w innowacje przyjazne dla środowiska lub „czyste obniżki podatków”, skoncentrowane w szczególności na dwóch sektorach, które odpowiadają za około połowę wszystkich emisji gazów cieplarnianych – sektorze transportu i energii elektrycznej.
Co więcej, to podejście do polityki klimatycznej obejmowałoby również „liberalizację rynków”, jako coś, za co rządy, które są sygnatariuszami tego nowego traktatu, byłyby nagradzane. W ten sposób wszystkie konwencjonalne dotacje energetyczne zostałyby zniesione, a zaangażowanie rządu w sektor energetyczny zostałoby znacząco ograniczone, aby naturalnie wprowadzić zdrową dawkę dynamiki potrzebną do generowania innowacji.
Unia Europejska bez kompasu
Poziom polityki europejskiej obniża się bez wyraźnego kompasu. Z jednej strony w ostatnich latach poczyniono kroki w kierunku centralizacji, takie jak unijny fundusz odbudowy po pandemii Covid, który jest finansowany ze wspólnego długu i z tego powodu grozi mu utrwalenie. Na szczęście, w kluczowych kwestiach ostateczna władza polityczna nadal spoczywa w rękach państw członkowskich.
Było to już widoczne podczas kryzysu związanego z pandemią Covid-19, kiedy to zamknięto granice państwowe, ale także w przypadku kryzysów zagranicznych, takich jak wojna w Strefie Gazy, państwa członkowskie – słusznie – podążają własnym preferowanym kursem. Coraz bardziej dotyczy to również stosunku do Ukrainy, gdzie węgierski premier Orban zyskał ostatnio sojusznika – słowackiego Fico.
To wszystko nie powstrzymuje jednak eurokratów przed dalszym marzeniem o zjednoczonej europejskiej polityce zagranicznej, mimo, że w międzyczasie ta polityka europejska zaniedbuje swoje własne podstawowe zadania, takie jak otwarcie rynku usług lub ułatwienie zakupu samochodu w innym państwie członkowskim, a niektóre kraje UE wprowadziły nawet dodatkowe bariery handlowe dla prowadzenia działalności gospodarczej w UE w ostatnich latach. W odpowiedzi na amerykański protekcjonizm, UE wprowadza teraz swój własny, nie tylko poprzez złagodzenie wcześniejszych zasad dotyczących nieuczciwej pomocy państwa, ale także poprzez stworzenie narzędzia do samodzielnego dystrybuowania unijnej pomocy państwa. Co więcej, UE grozi cłami handlowymi na import stali, jeśli Stany Zjednoczone ponownie zrobią to samo, i właśnie wprowadziła taryfę klimatyczną, która obciąży afrykańskie gospodarki nowymi barierami opłat w wysokości nawet 25 miliardów euro.
Co więcej, zamiast skupiać się na poprawie warunków biznesowych w Europie, Bruksela zdaje się mieć obsesję na punkcie amerykańskiej „wielkiej technologii”. Jeśli nie poprzez raczej jednostronne stosowanie zasad polityki konkurencji, to poprzez nowe europejskie przepisy dotyczące dostawców usług cyfrowych, komisarze europejscy ostro rozprawiają się z platformami takimi jak Twitter/X Elona Muska, przy czym tak zwana „nieokiełznana wolność słowa” i „dezinformacja”, które rzekomo tam panują, są dodatkowym cierniem w koronie i czymś, co Komisja próbuje ograniczyć. Poza tym wątpliwe jest, czy europejskie inicjatywy w tym zakresie są zgodne z krajową konstytucyjną ochroną wolności słowa państw członkowskich.
O kierunku, w którym zmierza UE, świadczy również ostatnie porozumienie polityczne w sprawie unijnego prawa mającego na celu rozpoczęcie regulacji sztucznej inteligencji. Co dziwne, zaraz potem zostało to mocno skrytykowane przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Ostrzegł on, że takie nowe przepisy mogą postawić europejskie firmy technologiczne w niekorzystnej sytuacji w porównaniu z rywalami w USA i Chinach, a także w Wielkiej Brytanii, która, jak powiedział, nie wprowadzi takich przepisów. Może to być lekcja dla tych, którzy uważają, że Wielka Brytania nie skorzysta na Brexicie, ponieważ nie ma woli politycznej do zniesienia starych, wrogich innowacjom przepisów z czasów członkostwa w UE. Mówiąc to, Macron stwierdził: „Być może zdecydujemy się zacząć regulować znacznie szybciej i znacznie ostrzej niż nasi główni konkurenci. Jednak w ten sposób będziemy regulować rzeczy, których sami już nie produkujemy ani nie wymyślamy. To nigdy nie jest dobry pomysł”. Według źródła dyplomatycznego Francja zablokuje zatem proponowane przepisy.
DigitalEurope, federacja europejskiego sektora technologicznego, ostrzegła, że UE wymyśla znacznie więcej takich, w ich ocenie, bezsensownych regulacji. Według nich istnieją również „inne szeroko zakrojone nowe przepisy, takie jak ustawa o danych”, które „będą kosztować firmy wiele, aby się do nich dostosować, zasoby, które zostaną wydane na prawników zamiast zatrudniać programistów AI”.
Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen jest jednym z motorów obecnego kierunku polityki UE. W sprawie nowej ustawy o sztucznej inteligencji stwierdziła niedawno: „Ustawa o sztucznej inteligencji przenosi europejskie wartości do nowej ery”. Podobne poglądy prezentuje w kwestii klimatu. Na konferencji COP28 w Dubaju powiedziała: „W finansowaniu klimatu musimy przejść od miliardów do bilionów. Aby to osiągnąć, potrzebujemy nowych źródeł przychodów. Nowe opłaty, zielone obligacje i oczywiście – ceny emisji dwutlenku węgla”.
Jednym z najważniejszych pytań politycznych w 2024 r. jest to, czy ideologicznie lewicowo-zielona von Der Leyen otrzyma mandat na stanowisko przewodniczącej Komisji. Ostatnie pięć lat jasno pokazało, jak ważne jest mianowanie na to stanowisko osoby, która pozostaje w kontakcie z – dominującą centroprawicową – opinią publiczną w Europie, ale to, czy europejscy szefowie państw i rządów zdają sobie z tego sprawę, jest bardzo wątpliwe.
Europejska polityka handlowa zbacza z kursu
W rzeczywistości Unia Europejska od dłuższego czasu nie wkłada zbyt wiele energii w usuwanie wewnętrznych barier handlowych – ze szkodą dla coraz większej liczby europejskich regulacji i biurokracji – ale jeśli chodzi o zewnętrzną politykę handlową, była w stanie nadal osiągać sukcesy. Na przykład umowa Brexitu z Wielką Brytanią nie była wcale prosta i trzeba tu powiedzieć, że UE wykazała się niezbędnym pragmatyzmem.
Rok 2023 nie był jednak dobrym rokiem dla europejskiej polityki handlowej. Rozmowy z Australią utknęły w martwym punkcie z powodu europejskiego protekcjonizmu rolnego, który jest również głównym powodem, dla którego ostatecznie nie udało się osiągnąć porozumienia z latynoamerykańskim blokiem handlowym Mercosur. Jednym jasnym punktem jest zatwierdzenie umowy handlowej między UE a Nową Zelandią, ale nie ma ona kluczowego znaczenia.
Jak na ironię, państwa członkowskie UE nie zdołały również ograniczyć handlu, w przypadkach, w których tego chciały. Na przykład handel energią z Rosją pozostał na dobrej drodze pomimo wszystkich sankcji. Niepokojącym wydarzeniem w tym roku było pogorszenie relacji między UE a wschodzącymi krajami handlowymi Azji Południowo-Wschodniej, które mogą stanowić alternatywę dla Chin w Europie, biorąc pod uwagę rosnące napięcia między Zachodem a tym krajem. Przyczyną konfliktu była nowa dyrektywa UE w sprawie wylesiania, która nakłada nowe uciążliwe wymogi biurokratyczne na importerów oleju palmowego, który jest głównym produktem eksportowym takich magnesów wzrostu jak Indonezja i Malezja. Oba kraje zareagowały zamrożeniem rozmów handlowych z UE tuż przed latem.
Podejście Wielkiej Brytanii pokazuje, jak można to zrobić lepiej. Wielka Brytania po prostu uznaje lokalne programy mające na celu ograniczenie wylesiania, takie jak malezyjski program certyfikacji zrównoważonego oleju palmowego (MSPO), za równoważne, między innymi dlatego, że na początku tego roku organizacja pozarządowa Global Forest Watch stwierdziła, że Malezja poczyniła znaczne postępy w ograniczaniu wylesiania. Brytyjska polityka w tym zakresie była również jednym z powodów, dla których Wielka Brytania stała się pierwszym krajem europejskim, który został przyjęty do Trans-Pacific Trade Agreement CPTPP, największej umowy handlowej dla Brytyjczyków od czasu Brexitu.
W tym miejscu ITC, wspólna agencja ONZ i Światowej Organizacji Handlu, ostrzegła, że podejście UE może mieć „katastrofalny” wpływ na światowy handel, ponieważ w szczególności mniejsi producenci mogą zostać „odcięci” od dostępu do rynku. Europejskie podejście jest częścią szerszego ruchu, w ramach którego UE coraz częściej stara się narzucać określone wybory polityczne i warunki partnerom handlowym, którzy oczywiście często ich nie akceptują. Najnowszym przykładem jest nowa europejska dyrektywa w sprawie „należytej staranności”, która wymaga od firm importujących nie tylko sprawdzenia, czy ich dostawcy nie naruszają praw człowieka, ale także czy przestrzegają wszelkiego rodzaju określonych standardów ekologicznych. Według niemieckiej federacji przemysłowej, „w ten sposób UE wbija kolejny gwóźdź do trumny konkurencyjności europejskiego przemysłu”.
2024: Wszystkie oczy na Trumpa
W przyszłym roku geopolityczna przyszłość Europy rozegra się w obu Amerykach, a głównym pytaniem będzie to, czy Donald Trump zostanie ponownie wybrany na prezydenta USA.
Niektórzy ostrzegają, że Trump wycofa się z NATO lub zrewiduje amerykańskie zobowiązanie do ochrony krajów bałtyckich przed Rosją. Bardziej prawdopodobne jest, że Trump sugeruje takie rzeczy, aby obudzić pogrążone w marazmie kraje europejskie i zachęcić je do poważnego potraktowania własnej obrony, ale pytanie brzmi, czy Europa chce zaryzykować skuteczne odwrócenie fali.
Dla rosyjskiego prezydenta Putina rok 2023 był prawdziwym ‚rollercoasterem’: sukces prywatnej armii najemników Wagnera w całej Rosji w czerwcu wzbudził wątpliwości co do tego, jak silna jest wewnętrzna pozycja Putina. Z kolei odwrócenie szans wojennych Rosji na Ukrainie pod koniec tego roku wzmocniło go. To, że osiągnął to dzięki modernizacji rosyjskiego przemysłu wojennego powinno być „sygnałem alarmowym” dla Europy Zachodniej, że nie sankcje – które w dużej mierze zawiodły – ale silna obrona jest tym, co zapewni nam bezpieczeństwo. Jak dotąd jednak w Europie zdaje się panować błogie samozadowolenie.
Wesprzyj nas
Jeżeli przygotowane przez zespół Warsaw Institute treści są dla Państwa przydatne, prosimy o wsparcie naszej działalności. Darowizny od osób prywatnych są niezbędne dla kontynuacji naszej misji.
Wszystkie teksty (bez zdjęć) publikowane przez Fundacje Warsaw Institute mogą być rozpowszechniane pod warunkiem podania ich źródła.