THE WARSAW INSTITUTE REVIEW
Data: 31 sierpnia 2020
Bój o Energiewende. Czy Berlin obroni swoje energetyczne wpływy w Europie?
Nad Energiewende, niemiecką transformacją energetyczną, będącą jednocześnie wehikułem do realizacji celów politycznych RFN w Europie, zebrały się czarne chmury. Czy Berlin obroni swój wielki projekt przed porażką?
Autor: Jakub Wiech
Energiewende, wdrażana przez Niemcy kompleksowa polityka energetyczna, uchodzi za nowoczesną drogę do ratowania klimatu i odpowiedzialny sposób wprowadzania proekologicznych przemian gospodarczych. Tak brzmi oficjalna wersja, budowana przez lata wysiłkiem kolejnych ekip sprawujących władzę w Berlinie, jednakże dokładniejsza analiza Energiewende pokazuje, że jej wizerunek to w przeważającej mierze dzieło wyrafinowanej propagandy. Realny kształt niemieckiej transformacji znacząco odbiega od jej obiegowej opinii – w rzeczywistości ma ona niewiele wspólnego z ratowaniem klimatu, natomiast jest ściśle związana ze wzmacnianiem oraz rozbudowywaniem niemieckich wpływów w Europie.
Przede wszystkim, należy zaznaczyć, że Energiewende, wbrew wspierającej ją propagandzie, nie bierze sobie za cel ochrony klimatu. Niemiecki model transformacji zakłada bowiem odejście od energetyki węglowej (co jest zrozumiałe ze względów klimatycznych) oraz energetyki jądrowej, która jest jedynym dużym, skalowalnym i praktycznie bezemisyjnym źródłem energii. Postulaty te stoją w sprzeczności z ustaleniami Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu, który stwierdził w swym raporcie, że energetyka jądrowa jest potrzebna do zahamowania globalnych wzrostów średniej temperatury.
Tymczasem, Niemcy zamierzają odejść od atomu znacznie szybciej niż od węgla. Technologia atomowa ma zostać wygaszona w RFN już w 2022 r., a elektrownie węglowe – dopiero w 2038 r. Co więcej, Berlin chce nie tylko zamknąć własne jednostki jądrowe, lecz również przeciwdziałać finansowaniu budowy podobnych elektrowni z funduszy Unii Europejskiej. Dla Niemiec ograniczanie potencjału energetyki jądrowej w UE jest tak ważne, że partie sprawujące władzę w RFN – chadecy i socjaldemokraci – wpisali antyatomowe postulaty do swej umowy koalicyjnej. „W UE będziemy domagać się, aby cele Traktatu Euratomu dotyczące wykorzystania energii jądrowej były dostosowane do wyzwań przyszłości. Nie chcemy żadnego wsparcia z funduszy unijnych na nowe elektrownie jądrowe. Chcemy konsekwentnie wdrożyć zakończenie udziału funduszy państwowych w elektrowniach jądrowych za granicą (…) osadzenie Energiewende w kontekście europejskim otwiera szansę na zmniejszenie kosztów i wykorzystanie efektu synergii. Chcemy dodatkowych możliwości rozwoju i wzrostu zatrudnienia w Niemczech oraz możliwości eksportowych dla niemieckich firm na rynkach międzynarodowych” – tymi słowami sprzymierzone CDU/CSU oraz SPD dały do zrozumienia, że zamierzają wyjść ze swoją antyatomową krucjatą poza granice RFN.
Walkę Niemiec z europejskim atomem widać dziś bardzo wyraźnie. Uderzającym przykładem takich działań jest chociażby spór o tzw. taksonomię, czyli agendę inwestycyjną UE, z której Berlin chce wyrzucić energetykę jądrową. Z kolei pod koniec listopada 2019 r. niemieccy europarlamentarzyści z ramienia SPD starali się zamieścić w rezolucji UE przygotowywanej na szczyt COP25 fragment, który zawierał zapowiedź wyłączenia europejskich elektrowni jądrowych, czego najnowszym przykładem jest planowany zakaz eksportu paliwa jądrowego do elektrowni mających więcej niż 30 lat, które znajdują się mniej niż 150 kilometrów od niemieckiej granicy.
Dlaczego Niemcy tak aktywnie zwalczają energetykę jądrową? Odpowiedź na to pytanie jest zarazem realnym celem Energiewende: chodzi o wzmacnianie wpływów gospodarczych i politycznych Berlina w Europie dzięki sprzedaży rosyjskiego gazu tłoczonego do Niemiec magistralą Nord Stream.
Każda elektrownia jądrowa w Europie oznacza zmniejszenie rynku dla gazu ziemnego, który jest jedynym (poza atomem) sposobem na ustabilizowanie postulowanego przez Niemcy modelu energetycznego UE, opartego przede wszystkim na źródłach odnawialnych. Tymczasem RFN, która już teraz jest jednym z największych sprzedawców gazu w UE, handlując rocznie wolumenem rzędu ok. 30 mld m3, wkrótce będzie miała do dyspozycji potężną magistralę złożoną z gazociągów Nord Stream (już działającego) i Nord Stream 2 (budowanego), o maksymalnej przepustowości rocznej 110 mld m3. Szlakiem tym ma być przesyłany gaz, który obecnie Rosja tranzytuje przez m.in. Ukrainę. Błękitne paliwo trafiające do RFN po dnie Bałtyku będzie sprzedawane do tych państw ościennych, które pójdą drogą transformacji energetycznej, wyznaczoną przez Energiewende – a tego przecież chce niemiecki rząd, pisząc w umowie koalicyjnej o „osadzeniu Energiewende w kontekście europejskim”.
Innymi słowy: Niemcy – dzięki infrastrukturze oraz położeniu na mapie Europy – sąw stanie zaprzęgnąć rosyjski gaz do budowy własnej pozycji politycznej i gospodarczej. Surowiec ten trafia do RFN bez żadnych pośredników i w dużych ilościach. W dodatku, dobre relacje z Rosją sprawiają, że Berlin płaci za paliwo gazowe bardzo atrakcyjną cenę (niższą niż m.in. Polska, która jest przecież geograficznie bliższa Rosji). Niemcy trzymają zatem rękę na kurkach z gazem, tym samym mają wpływ na jego ceny i mogą na nim zarabiać.
Turbulencje w planach Berlina
Jednakże zarysowany plan – konsekwentnie realizowany przez kolejne niemieckie rządy – napotkał obecnie na szereg niespodziewanych i poważnych problemów.
Pierwszym z nich jest kwestia sankcji USA nałożonych na projekt Nord Stream 2. Amerykańskie instrumenty skutecznie odstraszyły od projektu szwajcarską spółkę Allseas, która kładła rury na dnie morza bałtyckiego, przez co zwiększyło się (i tak już istotne, spowodowane postępowaniem Danii) opóźnienie w realizacji prac. Połączenie miało być gotowe do końca 2019 r. Dziś już wiadomo, że zostanie ukończone być może nawet dwa lata później, czyli w 2021 r. Być może, ponieważ USA grożą kolejnymi sankcjami, które – jeśli zostaną wprowadzone zgodnie z medialnymi przeciekami – będą w stanie praktycznie uniemożliwić handel rosyjskim gazem za pośrednictwem Nord Stream 2. Takie deklaracje popłynęły ostatnio z ust senatora Teda Cruza, który zapowiedział, że ułożenie brakującego odcinka tego połączenia przez Rosjan pociągnie za sobą „paraliżujące sankcje”.
Porażka przy terminowej budowie podbałtyckiego gazociągu miała niebagatelne znaczenie nie tylko dla planów Berlina, ale też dla rozmów Moskwy z Kijowem w sprawie nowej umowy na tranzyt błękitnego paliwa przez ukraińskie terytorium na Zachód. Wobec braku alternatywnej trasy (a taką właśnie miał być Nord Stream 2), Rosjanie musieli dojść do porozumienia z Ukrainą. Wszystko to wygenerowało dodatkowe koszty u stron zaangażowanych w projekt Nord Stream 2.
Innym kłopotem dla niemieckiej transformacji jest zastój w branży źródeł odnawialnych, których rozwój jest niezbędny dla podtrzymania tempa odchodzenia od atomu i węgla. Tymczasem, w RFN zarówno segment wiatraków, jak i paneli fotowoltaicznych, wpadły w kryzys. W pierwszych trzech kwartałach 2019 r. liczba nowych turbin wiatrowych w Niemczech spadła do poziomów najniższych od prawie dwóch dekad. O fatalnym stanie sektora pisał na początku września Süddeutsche Zeitung: „W pierwszej połowie 2019 r. do sieci w Niemczech podpięto zaledwie 86 turbin. Jeśli odejmie się od tego urządzenia, które zostały wyłączone z użytku, to dojdziemy do wniosku, że w systemie pojawiło się jedynie 35 turbin. Setki wiatraków utknęły w biurokracji, toczą się przeciwko nim postępowania sądowe. Boom nie tylko się skończył – on grozi recesją”. Z kolei branża fotowoltaiczna domaga się zdjęcia ograniczeń na subsydia, które okazują się niezbędne do kontynuowania rozrostu instalacji słonecznych w Niemczech.
Wyhamowany rozwój OZE w Niemczech może nie tylko zaburzyć tempo transformacji, ale też narazić na niebezpieczeństwo niemiecki system energetyczny. O zagrożeniach tych mówił w wywiadzie z dziennikiem Die Welt szef koncernu Uniper Andreas Schierenbeck. Stwierdził, że odchodząca jednocześnie z węgla i atomu RFN staje przed ryzykiem blackoutów (awarii zasielania). Jak powiedział, zamykanie jednostek węglowych i jądrowych „oznacza, że w najbliższych trzech latach będziemy mieli spadek mocy zainstalowanych równy co najmniej siedmiu dużym elektrowniom” .
Niemcy już w 2019 r. znalazły się niebezpiecznie blisko poważnego blackoutu. Jak donosi gazeta Handelsblatt, w czerwcu 2019 r. Niemcy trzykrotnie stawały przed groźbą wielkoskalowych przerw w dostawach prądu. Miało to miejsce 6, 12 i 25 czerwca. Sytuacja była poważna – w systemie pojawił się niedobór mocy, częstotliwość europejskiej sieci spadła, RFN musiała zaimportować moc zza granicy.
Kolejnym problemem dla Energiewende, znacznie mniej spodziewanym, jest pandemia koronawirusa. Wstrząs gospodarczy, jaki spowodowała ogólnoświatowa panedmia, może spowolnić tempo wdrażania europejskiej transformacji energetycznej i przemysłowej (tzw. Zielonego Ładu), wydłużając czas przechodzenia na nowe moce. Sytuacja ta spowodowała nie tylko kryzys finansowy, ale również poważne zaburzenia na rynku surowców naturalnych. Jak podaje serwis Clean Energy Wire, wywołany przez Covid-19 spadek zapotrzebowania na gaz w Europie połączony z łagodną zimą lat 2019-2020 przełożył się na nadprogramowe zapełnienie magazynów błękitnego paliwa. Rzutuje to m.in. na ceny tego surowca, które są obecnie rekordowo niskie. Cytowany przez CLEW Jörn Higgen, analityk firmy energetycznej Uniper twierdzi, że w sierpniu miejsce w magazynach zostanie wyczerpane. Dostawcy gazu do RFN, czyli przede wszystkim rosyjski Gazprom, będą musiały wtedy ciąć wydobycie.
Podsumowanie
Czy aktualne problemy mają szansę pokrzyżować plany Berlina związane z Energiewende? Takie szanse istnieją, ale są niewielkie. Stany Zjednoczone – dla których Niemcy są wciąż kluczowym sojusznikiem w Europie – raczej nie zdecydują się wprowadzić sankcji, które trwale uniemożliwiałyby korzystanie z gazociągu Nord Stream 2. Oznacza to, że rurociąg ten zostanie ostatecznie ukończony. Niemcy są też na dobrej drodze do uporządkowania problemów z własnymi źródłami OZE – już teraz z Berlina dochodzą sygnały, że tamtejsze władze federalne zdecydowały się zwiększyć możliwości budowy turbin wiatrowych oraz zdjąć ograniczenia inwestycyjne dla fotowoltaiki. Z kolei pandemia koronawirusa, choć poważna w swych skutkach, co najwyżej spowolni proces realizacji strategii Energiewende, zgrabnie wplecionej do profilu, jaki powoli zaczyna przybierać tzw. Zielony Ład. Oczywiście Covid-19 może spowolnić pracę na poszczególnych działach, ale raczej nie ostudzi zapału Brukseli do przemodelowania unijnej gospodarki w kierunku neutralności klimatycznej. Warto zaznaczyć, że dla Unii Europejskiej Zielony Ład, nadający tempo transformacji energetycznej, to kwestia tożsamościowa, pełniąca rolę spoiwa, fundamentu do budowania jedności europejskiej w obrębie UE. Oznacza to, że będzie ona głównym motorem dla polityki unijnej w najbliższych dekadach. To zaś daje Niemcom płaszczyzny potrzebne do dalszego rozbudowywania i rozciągania swych energetycznych wpływów w Europie, które nie idą w parze z interesami wschodniej części Europy.
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach The Warsaw Institute Review, wydanie nr. 13, 2/2020.
Wszystkie teksty (bez zdjęć) publikowane przez Fundacje Warsaw Institute mogą być rozpowszechniane pod warunkiem podania ich źródła.